Grunwald bez szkoły

Bitwa pod Grunwaldem ma to szczęście, że jej rocznicy nie da się obchodzić w szkole. Są przecież wakacje. A zatem nici z uroczystej akademii, z tłumaczenia, kto był bohaterem, a kto zdrajcą, kto powinien się pokajać i prosić o wybaczenie win, a kto wypinać pierś po ordery. Nie będzie też wpisywania historii w dzisiejszy dyskurs narodowy, nie będzie rzucania teraźniejszości w przeszłość i oglądania z dziećmi Grunwaldu przez pryzmat np. Smoleńska – a tak by było, gdyby bitwa została stoczona w trakcie roku szkolnego.

Kiedy zapytałem uczniów, jak oceniają polskie święta narodowe, usłyszałem, iż są za poważne i za smutne. Przydałaby się radosna impreza. Grunwald nadawałby się idealnie na dobrą zabawę, w końcu to było zwycięstwo, jednak wątpię, czy szkoła sprostałaby oczekiwaniu młodzieży. Raczej byłyby sztandary, hymn Polski, kwiaty na grobach, spotkania z weteranami, którzy przelewali krew, obalali komunę i tropili zdrajców. Byłoby kolejne trupie święto. A tak – dzięki nietypowej dacie – może to być radosny dzień, bo nietknięty przez szkołę.

Zamierzam iść dzisiaj na pizzę, na lody, wieczorem wypiję lampkę różowego wina, obejrzę obraz Matejki, posłucham koncertu Bruce’a Springsteena – chyba mi wolno. W końcu nie jestem w szkole, nie muszę stać na baczność, mogę świętować patriotycznie-niepatriotycznie.