Zbliża się
Przybiera na sile narzekanie na uczniów. Także młodzież coraz mocniej narzeka na nauczycieli. Nieomylny znak, że zbliżają się egzaminy.
Obie strony pieją na tę samą nutę, czyli że jest coraz gorzej. Nauczyciele o uczniach, że się nie uczą, że nic im się nie chce, mają takie braki, że głowa mała. Uczniowie o nauczycielach, że tylko bla, bla bla, zero zaciekawienia tematem, same do niczego niepotrzebne rzeczy, głupoty, nuda i marazm.
Wpadli do szkoły absolwenci. Wchodzili do każdej klasy i wygłaszali pochwały pod adresem nauczycieli. Byłem świadkiem, jak uczniom szczęka opadła z wrażenia. To są jeszcze na świecie ludzie, którzy chwalą belfrów i otwarcie przyznają się, że im wiele zawdzięczają?
Nie, nie ma. To tylko aktorzy, których wynająłem, bo już nie mogę znieść tego strachu przed porażką, który objawia się w oskarżaniu innych. Do pokoju nauczycielskiego też sprowadzę aktorów, aby zagrali nauczycieli zachwyconych wysokim poziomem swoich uczniów. Niech sobie każdy popatrzy, posłucha i postara się zrozumieć.
Komentarze
Aż strach pomyśleć, kogo Autor wynajmuje w przypadku trudności w życiu rodzinnym.
Ten blog ma chyba charakter autoironiczny, chociaż trudno to czasem wyczuć.
Faraon, czyli edukacja klaką.
–
Chyba nie ma potrzeby zatrudniania akurat w szkole aktorów, w celu chwalby czasów i przyjemności dawno minionych.
Nadeszły czasy, w których apologetyka np. PRL-u, Gierka, ONR-u czy Berezy (i co tam komu jeszcze pasuje) nie tylko wyznacza nowe fakty historyczne (tzw. „politykę historyczną”), ale także praktykę państwa i gospodarki (tu kłaniają się przesławne i przezacne inspekcje robotniczo-chłopskie).
Jest to trend na tyle powszechny, że aktorów nie brakuje, a ich ochotnicze zastępy rosną z dnia na dzień.
Gdyby jednak Gospodarz szukał bardziej fachowej rekomendacji sentymentu czasów minionych w walce ze skrzeczącą prozą wyników edukacyjnych, to bezapelacyjną najlepszą kandydaturą do wynajęcia byłby aktor Zelnik.
Wybitny przykład historycznie elastycznej edukacji zawodowej w służbie dobrobytu doczesnego.
Podobno w dodatku też pracował w Łodzi.
Nie będzie chyba problemu ze zbliżeniem się stanowisk i oczekiwań.
Ja też ponarzekam i jeszcze naskarżę: Panie psorze! Panie psorze! Bo taki jeden, z brodą, wpis mi ocenzurował! Postulat mianowicie do Komisji Weneckiej, bardzo prosty, mój prywatny: wszyscy won! Żeby zabierali manele i wypieprzali z Polski; w tanie linie lotnicze i precz, np. do Londynu, uczyć Camerona pożytków z konstytucji, tylko za nadbagaż trzeba ich skasować i wpuszczać wejściem dla gawiedzi. Bo to cyrk panie psorze, ojca uczą dzieci robić, że niby konstytucja i takie tam, a w skład tej Komisji wchodzą ludzie z państw, które w ogóle nie posiadają konstytucji (!), np. z UK, czy z azjatyckiego kraju apartheidu oraz zbrodni wojennych, Izraela.
@DCh
Z ciekawości i na zasadzie skojarzeń mam pytanie:
Czy ci absolwenci sami wpadli i ich spontanicznie do tych klas ktoś wprowadzał, czy byli nie tyle „wynajęci” :), ile jakoś tam zaproszeni?
Skojarzenia płyną z niedawnej historii rodzinnej:
Mam w rodzinie młodą panią doktor nauk ścisłych, ten doktorat jest zagraniczny, obecnie pracuje naukowo w ramach dużego projektu UE gdzieś tam na jakimś europejskim uniwersytecie. Wpadła do Polski na kilka dni, pojechaliśmy tu i tam, i przypadkowo (jak to na małej prowincji…) spotkaliśmy jej licealną wychowawczynię. Ah, oh, co tam słychać itd. Ponieważ jeszcze miała jeden dzień przed sobą, zaproponowaliśmy, że może wpadnie do szkoły nazajutrz i podzieli się tym, o co zawsze najtrudniej „przed”, czyli osobistymi doświadczeniami.
I tu, nagle, małe „wrr”. Oczywiście, jak najbardziej, to bardzo cenne, należy tylko ustalić, odpowiednio wcześniej jednak, może nie tak z zaskoczenia, termin, tematykę, i jak najbardziej chętnie itd.
Oczywiście, nie deklaratywnie jednak, lecz życiowo, skończyło się to niczym.
I do dziś za bardzo nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co się właściwie stało. Może jakies sugestie? 🙂
@rs_
Czy wychowawczyni miała jakiś związek „przedmiotowy” z tematyką doktoratu?
Bo jak nie, to wszystko jasne… 😉
Absolwenci tak mają, że wpadają do paru nauczycieli, a do reszty nie. Od czasów sformalizowania funkcji wychowawcy („reforma” Handkego/Dzierzgowskiej!) akurat oni rzadko do tej grupy należą … chyba, że uczyli ważnego w danej klasie przedmiotu … 😉
@belferxxx 9 lutego o godz. 22:01 247357
10/10!
Moim licealnym wychowawcą był polonista ;-).
Z mojej klasy „swojego absolwenta” miał jednego i naszym młodszym kolegom kazał czytać tegoż absolwenta artykuły prasowe a potem z jego książek sam uczył. Wiem (od innych kolegów, którym to mówił) jaki był z tego pedagogicznego sukcesu dumny. Czy zapraszał byłego ucznia na lekcje nie wiem, ale to bardzo być mogło.
**http://chetkowski.blog.polityka.pl/2007/06/04/absolwenci-sa-wszedzie/
**http://chetkowski.blog.polityka.pl/2007/09/04/absolwenci/
**http://chetkowski.blog.polityka.pl/2006/09/20/lekarze-czy-dziennikarze/
**http://chetkowski.blog.polityka.pl/2008/01/10/jak-oni-to-robia/
**http://chetkowski.blog.polityka.pl/2011/10/05/w-polityke-idziemy/
**http://chetkowski.blog.polityka.pl/2012/07/02/co-robisz-absolwencie/
I tak dalej, „absolwent” to popularny temat… 😉
@belferxxx
Związek był niewątpliwie, choć akurat z tego przedmiotu K. miała sporo dodane w domu…
Ale przedmiot przedmiotem, a ja uważam, że jako nauczyciel i wychowawca powinienem wręcz ochoczo zetknąć aktualnych uczniów z kimś, kto z tego samego prowincjalnego liceum odbił się tak bardzo w świat. Taki efekt wydawał mi się zawsze wręcz modelowym dla liceum w ogóle. A tu okazja sama weszła w ręce. Może się mylę?