Błędy w dokumentach
Przyjmowałem dzisiaj dokumenty uczniów, którzy dostali się do mojego liceum. Zauważyłem, że w pismach urzędowych zdarzały się błędy ortograficzne. Dawniej rzecz niedopuszczalna, a dzisiaj nagminna.
Podejrzewam, że dokumenty zostały wystawione przez osoby z wyższym wykształceniem. Tytuł magistra nie poświadcza dzisiaj umiejętności oczywistych, a już na pewno nie dowodzi znajomości ortografii. Magistrowie sadzą byki, że aż miło. Właściwie nie ma od kogo uczyć się poprawnego pisania.
Najbardziej ubawiło mnie błędne zapisanie nazwiska Gombrowicza w adresie placówki. Ktoś pracuje w szkole, zapewne nie od dzisiaj, a nie wie, jak poprawnie zapisać nazwę ulicy. W tym wypadku dane wybite przez pieczątkę przeczyły informacjom napisanym odręcznie. Czy taki dokument można przyjąć?
Nie utrudniałem życia dzieciom, w końcu nie one są winne, że dyrektorzy szkół, nauczyciele, lekarze bądź pielęgniarki nie wiedzą, jak napisać poprawnie dany wyraz. Dokumenty przyjmowałem. Zacząłem jednak myśleć, że może nie ma co się śmiać z ludzi, którzy popełniają błędy. Może ortografia jest za trudna. Skoro dzisiaj upraszcza się wszystko, to dlaczego inaczej ma być z zasadami pisania. Dlaczego nie uprościć ortografii, aby była oczywista jak podanie ręki i łatwa do nauczenia niczym obsługa telefonu dla seniorów?
Komentarze
Połowa populacji z tytułem magistra.
Bialorusini uproscili sobie ortografie i pisza tak jak sie wymawia. Np „waDA” zamiast „woDA”. I wcale im nie przeszkadza, ze utracili.. te… jak sie to nazywa?… osnowe morfologiczna czy jakos tak. Ja bardzo lubie mowe Kaczynskiego: patryjotyz, tom ksionszke i podobne.
Skundlenie społeczeństwa postępuje, jak mawiał Wańkowicz.
Jak to bym angielski uprościł, jest dla mnie zdecydowanie za trudny. I chiński przy okazji. Po chińsku nie umiem ani słowa, ale można by uprościć.
Ojtam, ojtam. Powszechny błąd na dyplomach mojej córki to pisanie: MAJI. Zdążyłam się przyzwyczaić 🙂 Boję się tylko, ze w końcu kiedyś sama tak napiszę, brrr
@Gospodarz
Skoro przykład dają media z GW na czele i TV, dają prezydenci, to czego chcieć od ludzi z dyplomami Szkól Wyższych Gotowania na Gazie … 😉
@Improwizacja 6 lipca o godz. 20:55 245442
„Jak to bym angielski uprościł, jest dla mnie zdecydowanie za trudny.”
Ebonics. W Stanach chcieli tego nawet w szkołach uczyć.
„I chiński przy okazji.”
Uproszczone (jakieś pół wieku temu) pismo chińskie. W Chinach kontynentalnych (w większości) uczą tego teraz w szkole.
Chciałeś być dowcipny?
Ortografia JEST trudna. Jak nie uprościć decyzją urzędnika (konwentyklu ortografów?) to należy ludzi douczać. Kursy odświeżające robić, bo ja wiem. Przez telefon, telewizor i radio. O język trzeba dbać jak o dobro narodowe.
Oczywiście o ile nam na nim zależy. Wcale nie jest powiedziane, że język polski nie zniknie z codziennego użytku tak jak łacina. Wystarczy popatrzeć ilu emgirantów i przez ile pokoleń zachowuje język. Polacy asymilują się wręcz cudownie. Nigdzie, w żadnym kraju osiedlenia nie tworzą wielopokoleniowych gett. Mieszają się z ludnością lokalną idealnie i po 2-3 pokoleniach tylko polskie (lub polskawe) nazwisko świadczy o pochodzeniu. Plus kilka słówek i stara książka z przepisami po prababci.
Ciekaw jestem co polscy emigranci tracą szybciej; religię czy język?
Czym jest ironia losu? Ironią losu jest być humanistą pomimo dysleksji i bezrobotnym pomimo dobrych kwalifikacji. Gdy przychodzę podpisać „papiery” w Powiatowym Urzędzie Pracy i widzę w tych „papierach” błędy interpunkcyjne, ortograficzne, stylistyczne – to odnoszę wrażenie, że to już nie jest ironia losu, ale sarkazm.
Mój polonista w liceum stosował wszystkim znane zasady oceny wypracowań :
2 ortograficzne = ndst ( po znajomości dst=),
3 interpunkcyjne = 1 ort – dalej j.w.
Nie chciał się zgodzić na dwie oceny – jedna za ortografie, drugą za poziom merytoryczny wypracowania.
Widziałem też pełen błędów ortograficznych list motywacyjny absolwentki wyższej uczelni aplikującej do pracy w szkole w charakterze nauczyciela.
Doświadczenie sprzed kilku lat.
„Dostałem” praktykanta, studenta 5 roku, który po okresie hospitowania lekcji przystąpił do samodzielnego prowadzenia zajęć. Na pierwszej (samodzielnej) lekcji zobaczyłem, że wypisuje on na tablicy nazwy własne z jakimiś koszmarnymi błędami ortograficznymi. Po ich sprostowaniu, zapytałem go na przerwie – dlaczego? Odpowiedział mi z dumą: bo ja mam dysleksję. Kiedyś byłaby to przeszkoda do wykonywania zawodu. Dziś – jak widać – już nie jest. Dawny praktykant uczy w gimnazjum nieopodal.
Nie mogę w tej sprawie rzucić kamieniem! Od kiedy tylko pamiętam miałem zawsze problemy z ortografią. Napiszę rzeka przez „ż” i jeszcze nawet mi się to graficznie podoba, a potem jak to już wyślę w świat widzę tę moją „plamę na przodzie koszuli” i strasznie mi wstyd, że dyskwalifikuje to wartość merytoryczną mego tekstu. Z papierologicznej strony patrząc jestem osobą wykształconą, dość dużo czytającą i piszącą. Nic to jednak nie pomaga, praktycznie nie ma możliwości, żebym nie zrobił takiego błędu, że ortograficzny purysta padłby z wrażenia. W dzisiejszych czasach pomocny czerwony wężyk wybija komputer, jak mogę proszę kogoś o sprawdzenie. Znając jednak swoje w tej mierze wyczyny, myślę, że niektórzy tak po prostu mają. Widzę błędy innych, trochę mnie to śmieszy i pociesza, ale staram się skupiać na meritum i nie dyskwalifikować kogoś za „u” w miejsce „ó”. Jest to jednak dość ważna sprawa w nauce języków obcych. Kiedyś współpracowałem z firmą niemiecką. Ktoś z mojego zespołu nie znał niemieckiego i korzystał z automatycznego tłumacza. Niemcy przysłali pismo ze słowem „fernstern” i kolega zastanawiał się o jaką „daleką gwiazdę” im chodzi, a sprawa była śmiesznie prosta bo chodziło o „fenstern” , czyli okna. Żaden automat, nie znajdzie właściwego odpowiednika słówka „muzg” w innym języku, chyba, że „mózg” mu pomoże i to jest w sumie pocieszające!
Endo – pewnie niedługo głuchy będzie uczył muzyki a ślepy – rysunku ……
@kaesjot
Może to na pozór dziwne, ale spokojnie tak może być. Truizmem jest opowiadanie o głuchym Beethovenie tworzącym V Symfonię. Całe wyobrażenie kompozycji powstaje wewnątrz mózgu, w naszym „pejzażu wewnętrznym”, fizyczne słyszenie nie musi być w tym przypadku warunkiem koniecznym. Podobnie z rysowaniem. Ktoś, kto przewleka nitkę przez najmniejsze ucho igielne lub dostrzegający z kilometra numer tramwaju niekoniecznie cokolwiek narysuje. Rysunek, zarówno ten odtwarzający rzeczywistość jak ją kreujący, zawsze powstaje w głowie, ręka i oko to tylko narzędzia przenoszące go na papier. Sądzę, że w obecnie, coraz bardziej rozwijających się cyfrowych technikach interface’owych, będziemy mogli mieć do czynienia z twórczością plastyczna osób niewidomych. W obu powyższych przypadkach bardziej chodzi o zdolności kreacyjne mózgu, niż o zdolności komunikacyjne zmysłów. Uważam jednak, że kreacja zawsze jest najważniejsza, nawet czasem z błędami ortograficznymi (choć ładniej bez nich).
Panie Gospodarzu,
a co można powiedzieć o niektórych tłumaczeniach książek? Mnie naprawdę włos jeży się na głowie, a przecież tłumaczami są też magistrowie. I może nie ma tam błędów ortograficznych a bardzo często – stylistyczne.
Delfin,
Mało tego, Beethoven nie słysząc dyrygował prawykonaniem swojego utworu. Po zakończeniu nie słyszał aplauzu publiczności, dopiero gdy odwrócono go twarzą do publiki zobaczył co się dzieje na widowni.
Ortografia to tylko drobiażdżek w problemie jakim jest posługiwanie się mową. A to z kolei drobiazg wobec tego, jak się ludzie posługują umysłem.
Upraszczanie ortografii jest potrzebne, bo to upraszcza życie. Wszyscy chcą upraszczać wszystko, żeby było przyjemniej i szybciej. Należy więc uprościć też mowę.Po co ma język polski składać się z, powiedzmy – 300.000 słów języka ogólnego,nie licząc części specjalistycznych? Nikt tego nie pojmie, nie nauczy się na pamięć, a jak ktoś zagada językiem bardziej rozbudowanym, zostanie źle zrozumiany, lub wcale i może dostać w gębę.
Rada języka polskiego powinna ograniczyć zawartość słowników do około 5 tysięcy słów. A i tego może być za dużo.
Często spotyka pan Polaka, który używa więcej niż 5 tysięcy słów?
Językoznawcy mówią, że pożyteczne minimum przy nauce danego języka, to około 800 słów. Jeśli mają rację, należy iść tym tropem.
Będzie z tego wielka zaleta dla polskiej szkoły: mniej godzin na język polski, a więcej na coś innego. Albo: tyle samo godzin co dotąd, ale na ciekawsze sprawy. wreszcie ukoi to narzekania belfrów, że nie zdążają z programem. Zamiast trudnej ortografii, składni i słownictwa, 3 lata na Słowackiego i dlaczego wielkim poetą był. Albo na cokolwiek. Już ministerstwo, z kuratorium, dyrekcją i gronem ustają na co.
Będzie kolejna korzyść: wzrost sprawności i szybkości komunikacji międzyludzkiej, oraz spadek liczby nieporozumień. fachowcy wiedzą, że oszczędza to 22% czasu życia człowieka. Będzie tego dwadzieścia lat dla współczesnego Polaka. Wielki zysk i wygoda.
Wato wziąć przykład z wojska,które ma sprawy ortografii i języka opanowane perfect: wstać!, siadać!, odmaszerować!, biegiem!, na prawo marsz!
Wszystko jasne, komunikatywne, proste i w czasie oszczędne.
Wymaganie czegoś więcej od maturzystów, a nawet magistrów, będzie nieuzasadnione., Co niepotrzebne, obumiera.
delfin
Beethoven nie był głuchy od urodzenia lecz zaczął tracić słuch już jako dojrzały muzyk.
Zgodzisz się chyba, że jednak jest istotna różnica między „tworzeniem” i ” nauczaniem”.
Nauczyciel ma podać wzór, który uczeń ma powielić a potem ocenić wykonanie uczniowskie i określić działania korygujące ( co uczeń zrobił źle i jak ma to poprawić).
Przecież głúchy nie usłyszy co uczeń zagrał czy zaśpiewał a niewidomy – co narysował czy namalował. !
Nie uważacie chyba, że dyslektyk robiący „koszmarne” błędy ortograficzne nauczy dzieci poprawnie pisać a dyskalkulik – biegle rachować.
Szacuje się , że dysleksja obejmuje 10% populacji ( dyskalkulia – 4% ).
Zatem odpowiednio 90% oraz 96% ludzi jest pozbawionych tych dysfunkcji niech więc spośród nich rekrutuje się nauczycieli.
Jest natomiast wiele innych zawodów, w wykonywaniu których te dysfunkcje nie przeszkadzają !
Niech więc każdy zajmuje się tym, do czego ma niezbedne predyspozycje , wiedzę i umiejętności.
Tanaka – w ten sposób sami zrealizujemy plan, który nie udał sie Hitlerowi. Uważał on, iż wystarczy by Polak potrafił sie podpisać i liczyć do 500.
Ale masz rację.
Za PRL-u studiowało ok 15% rocznika, w przeważajacej cześci tych najzdolniejszych i do nich dostosowany był program i wymagania. Teraz 15 % rocznika NIE STUDIUJE.
Wtedy studiowali ci, których IQ > 120 a teraz IQ > 90 ( wartości IQ nie są konkretnymi danymi z badań lecz tylko mają ilustować skalę problemu). Aby „odsiew” po I-szym semestrze nie wynosił 70-80% studiujacych trzeba było dostosować program i wymagania.
kaesjot
7 lipca o godz. 19:48 245458
„Nie uważacie chyba, że dyslektyk robiący “koszmarne” błędy ortograficzne nauczy dzieci poprawnie pisać a dyskalkulik – biegle rachować.”
Oczywiście, że nie masz racji.
To są resztki cybernetyki, które tłuką mi się po głowie, ale ludzie zbadali te zjawiska i grube książki napisali. W nauczaniu kogoś (ani w komunikacji z kimś) wcale nie chodzi o 100% doskonałość każdego przekazu/polecenia/prawdziwość informacji. Która zresztą nie jest możliwa.
Oczywiście gdyby 100% czynów 100% księży katolickich potwierdzało głoszone przez nich zasady to można mieć nadzieję na lepsze i szybsze adaptowanie tych zasad jako swoich przez ich uczniów.
Tak samo rodzic nigdy nie przechodzący z dzieckiem „na czerwonym” szybciej i lepiej utrwali u dziecka zasadę czekania na zielone.
Chodzi o proporcje i o powtarzalność schematów/procesów/zachowań.
Rodzice LOSOWO podchodzący i nie podchodzący do płaczącego niemowlaka tylko sobie (i niemowlakowi) pogarszają życie. Im bardziej reakcja rodziców na płacz będzie powtarzalna tym szybciej dziecko się nauczy.
Tak samo jest z tresurą zwierząt. Z nauką dzieci. Jedyne co nauczyciel-dyslektyk czy dyskalkulik musi zrobić to zachować „odpowiednią” (jaką? czy większość? tutaj zapomniałem szczątki mojej cybernetycznej wiedzy, niestety) proporcję instrukcji poprawnych do niepoprawnych.
Nie jest też powiedziane, że „doskonały” nauczyciel (nie popełniający błędów) nie nauczy w końcu gorzej od tego „niedoskonałego”. Astronomii uczył mnie kiedyś (jako praktykant) właśnie taki dyskalkulik i bardzo miło to wspominam. Cała klasa z uwagą śledziła wykład i wyłapywała jego rachunkowe pomyłki na tablicy. Młody człowiek na samym początku nas zawiadomił o swojej przypadłości i otwrcie prosił o pomoc. Przy tym był wesoły i entuzjastyczny oraz niegłupi z wykładanego przedmiotu. Nie pamiętam aby ktoś narzekał na jego lekcje i błędy w co drugiej linijce.
kaesjot
7 lipca o godz. 20:14 245459
Mamy tak, że teraz pojęcia zupełnie tracą znaczenie. Co to takiego dziś „osoba z wyższym wykształceniem”? Oficjalnie to zdaje się taka osoba, co ma licencjat. Wcześniej to było „wykszałcenie pomaturalne”.
Magisterium to „studia dodatkowe”, czyli właściwie coś niepotrzebnego, coś, czego za dużo, ponad wystarczającą zupełnie miarę.
Ale same nazwy to jeszcze nic. Istota w treści.
Za tegoż PRL-u, studia to była poważna sprawa, do której należało podejść poważnie. Teraz to zgrywa.
Twoja uwaga o zamiarze Hitlera, nie jest od rzeczy. Do takiego prymitywu to pewnie nie dojdzie, bo jest wiele alternatywnych źródeł wymagających tego, żeby Polak umiał po studiach policzyć do choćby 550, ale kwestia tej hitlerowskiej „pięćsetki” jest aktualna w sposób lekko tylko metaforyczny: studenci i absolwenci nie umieją myśleć, nie posiadają własnego zdania, nie są w stanie formułować wypowiedzi posiadającej treść i określone właściwości. Nie umieją dyskutować, prowadzić analizy cudzej wypowiedzi i własnej, a tym bardziej tworzyć syntezy, nie umieją widzieć własnej myśli w perspektywie; analizować otoczenia problemu, z którym mają do czynienia. Ba, nie umieją często czytać prostych tekstów ze zrozumieniem, ani komunikować się z innymi w podobny sposób.
W sumie składa się to na problem „pięćsetki”.
@zza kałuży
W PRL był jeszcze jeden element dbałości o język, dziś wstydliwie przemilczany. On się nazywał Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk bodajże, mieścił się przy ulicy Mysiej 5 w stolicy. Tak, tak – to była cenzura! Oni również (!) pod kątem poprawności językowej media kontrolowali … 😉
Mnie to już przestało dziwić, bo skoro ministra edukacji sadzi ortografy na Twitterze, to niby dlaczego mielibyśmy się obruszać na błędy w dokumencie wystawionym po etapie edukacyjnym będącym dziełem reformatolskim naszych genialych polityków? Jaki etap, taki dokument.
Dużo wypowiedzi jest pod tym postem na temat dysleksji. Kiedyś kolega prosił mnie o wyjaśnienie tego pojęcia. Wyjaśniłam, ale potem sama chciałam wiedzieć, do czego ta wiedza jest mu potrzebna. Usłyszałam: „Wiesz, bo ja to chyba mam, ale maturę zdałem. Tę, którą dyskwalifikowały trzy błędy ortograficzne „. Inny przykład jeszcze z tamtego wieku. Przed egzaminami wstępnymi (kiedyś takie były!) okazało się, że jest bardzo wielu kandydatów z orzeczeniami z poradni o różnego typu dysfunkcjach. Kierunek był bardzo „modny”, a tego typu zaświadczenie zwalniało z egzaminów. Ówczesny mój dyrektor wyszedł do oczekujących na egzamin uczniów i ich rodziców i powiedział, że niestety, ale do tej klasy obowiązują egzaminy. Jednak uczniów np. ze stwierdzoną dysekcją bardzo chętnie przyjmie do klas o innych specjalnościach. Nikt nie zrezygnował z pisania egzaminów i mało kto „odpadł”. Kuratorium zgodziło się na utworzenie nowej klasy.
„Tę, którą dyskwalifikowały trzy błędy ortograficzne.”
No właśnie, jak czytam zbitkę „tę-tą” to mi się coś w brzuchu burzy. Zaimek „ta” odmieniany „jakoś tak nieprawomyślnie”. Ale ponieważ teorii żadnej nie znam, to tylko napisałbym „tę-tę”.
I zaraz podrapał się w głowę, czy „-bym” napisałem poprawnie razem czy też powinienem był zrobić to osobno.
Wrrr!
Miało być „tą-tą”. Podwójne wrr!
Zacytuję fragm. wywiadu z pewnym politykiem (którego nie popieram, więc nazwisko przemilczę, jednak zgadzam się z jego poniższą opinią):
„-A język polski nie jest za trudny?
– Nie, jest znakomity. Język powinien być jak najtrudniejszy, bo dzięki temu weryfikuje się pracowników już przy podaniach o pracę. Dzięki skomplikowanej gramatyce, ortografii i interpunkcji można łatwo wyeliminować kretynów.”
Racja po Twojej stronie zza kałuży. Każdy ma swój czuły punkt.