Rada pedagogiczna

Kończy się pierwszy semestr nauki w szkołach. Nauczyciele spotykają się na radach pedagogicznych, nieraz kilkudniowych i bardzo długich. Ktoś mógłby pomyśleć, że musi to tyle trwać, gdyż trzeba omówić postępy wszystkich uczniów. Niestety, o uczniach mówi się bardzo mało albo wręcz wcale.

W mojej szkole zaplanowane zostały dwa posiedzenia. Jedno długie, a drugie jeszcze dłuższe. Już sam plan zebrania budzi grozę, tyle jest rzeczy do omówienia. Groza jest tym większa, że o uczniach wiele się nie będzie mówiło. Głównym problemem dzisiejszej szkoły jest bowiem skuteczne administrowanie – budynkiem, zasobami ludzkimi i finansami. Uczeń jako człowiek jest tak mało ważny, że szkoda na niego cennego czasu.

Pamiętam czasy, kiedy rada pedagogiczna polegała głównie na omawianiu wyników poszczególnych uczniów. Wychowawca najpierw wyczytywał oceny zachowania, a nauczyciele wymieniali zalety bądź wady każdego ucznia, co zrobił, a czego nie zrobił. Było to męczące, ale człowiek miał poczucie, że jest wychowawcą. Obecnie mówi się o średnich, najczęściej średnich wynikach klasy i jej pozycji w szkole. Dziecko musiałoby chyba spalić szkołę, aby na posiedzeniu padło jego nazwisko. Liczby zastąpiły żywego człowieka.

Wielu kolegów próbuje porozmawiać o swoich wychowankach, ale ten styl kompletnie wyszedł z mody, więc ludzie nie podejmują rozmowy. Od nauczyciela wymaga się, aby ucznia opisał, sklasyfikował i zhierarchizował, wbił w odpowiednią ramkę i ustalił dla niego stosowne średnie, złożył na ręce dyrekcji liczne wydruki, a podczas rady nie przeszkadzał. Gadanie o uczniach to fanaberia, na którą współczesna szkoła nie może sobie pozwolić.