Półpubliczne szkoły
Ile jest procent publicznej szkoły, tj, dostępnej dla wszystkich, w szkole publicznej? Jak się przyjrzeć z bliska, to wychodzi bardzo mało. Pół na pół to już sukces.
Klasa ma cztery godziny języka angielskiego, w tym dwie dla wszystkich i dwie dla tych, którzy zapłacą (z tym samym nauczycielem). Na płatne nie wszyscy chodzą, bo nie każdego stać. Czyli dwie godziny angielskiego w szkole publicznej są niepubliczne. To samo można powiedzieć o wielu innych przedmiotach. Godzin niby dużo, oferta bogata, ale przecież nie dla wszystkich. Zapłać, to skorzystasz. Nie, to fora ze dwora. Nie dla psa kiełbasa, nie dla ubogiego ucznia oferta szkoły publicznej.
Rozumiem, że za pracę należy się zapłata, a za dodatkową pracę nauczyciel powinien otrzymać dodatkowe pieniądze. Jednak ta zasada nie może powodować, że publiczne szkoły przestają być publiczne. Szkoła może oferować płatne dodatkowe zajęcia, ale musi przy tym zbadać, ilu uczniów z ubogich rodzin ta oferta wyeliminuje. Takich uczniów należy objąć opieką i zagwarantować im darmowy udział w płatnych zajęciach.
Może się to nie spodoba tym, którzy płacą. Ale taka jest zasada. To publiczna szkoła, a nie prywatny folwark. Zasady są takie: albo bezpłatne zajęcia dla wszystkich, albo płatne tylko dla tych, których na to stać, a reszta chętnych ma to gratis. Przykro patrzeć, jak w publicznych placówkach w całej Polsce uprawia się biznes i bez serca traktuje dzieci, które chciałyby przychodzić na wszystkie lekcje angielskiego, ale pozwala im się tylko na połowę.
Komentarze
To tak jest? Lekcje dodatkowe, platne, z tym samym nauczycielem w tej samej szkole? A matma, fizyka, polski? No niesamowite, ja to jestem ignorantem, ja pie….
A jak on stopnie stawia? Wymaga tyle samo od wszystkich, czy ci co nie płacą mają gorsze, gorsze bo mnie się uczą, czy gorsze bo nie płacą?
To mi się w głowie nie mieści, myślałem, że to tylko przedszkola.
@Gospodarz
Do wszystkich tych imponderabiliów wspaniałych trzeba, trawestując Napoleona, pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy!!! Inaczej mamy jałowe moralizatorstwo … 😉
A godziny dyreektorskie to niby od czego są?
W USA nazywa się taki problem „pay-to-play”. Zwrot ten ma jeszcze dużo innych znaczeń, ale w szkole znaczy dokładnie tyle samo, co w bieżącym wpisie. Jak uczeń chce uczestniczyć w dodatkowych zajęciach, czyli grać w szkolnej orkiestrze, drużynie piłkarskiej, zostać czirliderką (?), mieć dodatkowe lekcje hiszpańskiego to musi zapłacić.
W szkole publicznej. Trzydzieści lat temu, chyba w Kalifornii, ale nie jestem pewien, była sprawa sądowa i okazało się, że WYMAGANIE opłaty przez szkołę publiczną jest nielegalne. Szkoła jedyne, co może zrobić, to POPROSIĆ o zapłacenie i nie wolno jej organizować na swoim terenie zajęć nie zapewniając równości do nich dostępu. Generalnie nie wolno ograniczać równości dostępu do jakichkolwiek zajęć szkolnych komukolwiek i w jakikolwiek sposób. Czyli jeżeli szkoła z braku forsy kończy działalność żeńskiej drużyny piłki wodnej to musi także zakończyć pozalekcyjne zajęcia koszykówki dla chłopców. Inaczej dyskryminowałaby ze względu na płeć.
Prawo-prawem, ale praktyka pobierania opłat za dodatkowe zajęcia jest powszechna i co jakiś czas słyszy się i czyta o kolejnych dystryktach szkolnych w różnych stanach podawanych do sądów a to przez rodziców a to przez różne Związki Wolności Obywatelskich.
Jeszcze inni argumentują, że takie coś jest równoznaczne nakładaniu nowego i nielegalnego, bo nie przegłosowanego podatku. Jak wiadomo w USA większość środków na szkoły pochodzi z lokalnych podatków od nieruchomości i na każdą większą szkolną inwestycję, już nie mówiąc o zwykłym budżecie, miejscowi mieszkańcy muszą wyrazić zgodę w drodze głosowania. Pozwalającemu lokalnemu dystryktowi szkolnemu wypuścić obligacje dla zfinasowania remontu szkoły albo rozbudowy biblioteki, sali koncertowej czy stadionu. Albo nie pozwalającemu.
Tak, pieniędzy trzeba więcej na oświatę.
Czyli dla nas.
Ale nie powiemy tego wprost, na oświatę trzeba, żeby była lepsza.
I mamy ludzi za takich frajerów, że to kupią.
Kupują.
Ale jest taka grupa, która was ma za frajerów i małych ludzi.
Szkoda, że się dziećmi zajmujecie, ale moje już się na was poznali.
Ja się zorientowałem, że nie każdy dorosły jest mądry jak miałem 12 lat, mój syn, że tak jest, w wieku 10. On przyspieszył, czy dorośli zgłupieli?
ignorant 5 października o godz. 20:13
„On przyspieszył, czy dorośli zgłupieli?”
Twój ojciec był mądrzejszy od ciebie.
Głupi nie był, tylko ch…
Choć za mądry też nie, tu się trochę później zorientowałem, ale przed maturą, jak mu Bułhakowa poleciłem, on przeczytał z ćwierć i powiedział, że to o jakiś diabłach i go taka fantastyka nie interesuje.
Pomyślałem, że ktoś kto takiej książki nie rozumie, za mądry nie jest, ale inżynier, obliczał dobrze.
A wycieczki, jedna z niewielu rzeczy, które dzieci lubią. Są w planie wychowawczym szkoły. Jadą dzieci, które przyniosły kasę. Reszta ma zajęcia zastępcze. Jak to działa wychowawczo?
jak dlugo bedzie tzw „nauka religii” /tej jedynej prawdziwej i wlasciwej/, tak dlugo nie bedzie mozna mówic o szkole publicznej!
Bajduzenie o „dobrowolnym przymusie” nic nie zmienia, pozostaje natomiast na swiadectwie informacja o „wyznaniu” delikwenta!
Na lekcje religii jakoś kasę się znajdzie.
Alleluja i do przodu
@mpn
>A godziny dyrektorskie to niby od czego są?<
1. Jeśli godzinami dyrektorskim nazywasz godziny do dyspozycji dyrektora szkoły, to akurat MEN w swoim centralizacyjnym szale systematyczne wyrywa je dyrektorom na różne sposoby i pod różnymi pretekstami, toteż nie zostało ich już zbyt wiele 😉
2.Jeśli są to godziny z KN ( w liceum 1 tygodniowo na nauczyciela!) to są przedmioty i nauczyciele, którzy nie wiedzą jak tę godzinę zagospodarować, ale są też przedmioty i nauczyciele, dla których to kropla w morzu potrzeb – np. dla nauczyciela mającego 3 klasy maturalne przedmiotu dość masowo zdawanego na maturze … 😉
Przecież od zawsze było tak, że zajęcia dodatkowe są płatne. To normalne – nauczyciele poświęcają swój czas, czas prywatny. Oczywiście są nauczyciele, którzy robią to bezinteresownie jednak musimy pamiętać, że czas to pieniądz.
Serce się kroi, jak bardzo dzieci chcą chodzić na wszystkie lekcje angielskiego. Ale z drugiej strony to muszą być skończone niedorajdy, jeśli nie potrafią mając internet i sto tysięcy innych bezpłatnych możliwości rozwijać swojego zainteresowania tym językiem.
ignorant 6 października o godz. 9:31
„jak mu Bułhakowa poleciłem, on przeczytał z ćwierć i powiedział, że to o jakiś diabłach i go taka fantastyka nie interesuje.”
Coraz bardziej mi się facet podoba.
A Bułhakow? Profesorowi zoologii Piersikowowi każe w mikroskopie optycznym zmieniać powiekszenie z 5 na 10 tysięcy razy. I to w celu oglądania ameb! Toż to czysty ignorant, ten Bułhakow. Jak dla mnie, to on pisał tylko i wyłącznie o diabłach, Żydzie i komunistach. 😉
Jeśli w równie publicznej służbie zdrowia istnieje i ma się świetnie opcja dodatkowych (lub szybszych!) usług medycznych za kasę w publicznych placówkach, to o co Gospodarzowi chodzi???
Kolejne bzdury o szkole. I we wpisie i w opiniach.
W mojej szkole nie uprawia się biznesu – uczniowie mogą przebierać ,jak w ulęgałkach, w dodatkowych zajęciach prowadzonych w ramach tzw. paragrafu 42. Każdy nauczyciel musi prowadzić nieodpłatnie 2 godziny w tygodniu dodatkowych zajęć dla zainteresowanych [ czyli chętnych] uczniów. I tak jest w każdej szkole, więc o co chodzi?
Owszem, @kott, nauczyciel musi przeprowadzić zajęcia, ale: zwykle robi te zajęcia w terminie, który pasuje jednej klasie, a klas prowadzi kilka. I albo prowadzi kółko dla olimpijczyków, albo zajęcia wyrównawcze. U nas najczęściej w ramach tej godziny czy dwóch nadrabia materiał w jakiejs konkretnej klasie, czyli np. przez pół roku dana klasa ma zamiast jednej lekcji dwie. Albo tłucze z swoją maturalną klasą materiał do matury. Jak to się ma do oferty dla zainteresowanych?