Diagnoza pierwszoklasistów
Na koniec nauki w gimnazjum uczniowie zdają egzamin. Na tej podstawie zostają przyjęci do danego liceum (obowiązuje konkurs świadectw). Teraz na początku nauki w nowej szkole pierwszoklasiści piszą z tych samych przedmiotów sprawdzian diagnostyczny. Wyniki są bardzo różne.
Egzamin po nauce w gimnazjum jest zewnętrzny, przeprowadzany przez Okręgowe Komisje Egzaminacyjne, nadzorowany przez CKE i kosztuje krocie (pieniądze idą z budżetu państwa). Sprawdziany diagnostyczne są wewnętrzne, przeprowadzane przez nauczycieli uczących w danym liceum. Między wynikami z obydwu egzaminów jest przepaść.
Najczęściej średni uczniowie piszą na jedynkę, dobrzy na dwójkę, a bardzo dobrzy i celujący na słabą trójkę. Nieraz w całej klasie, gdzie połowa przyniosła świadectwo po gimnazjum z biało-czerwonym paskiem, jest tylko jedna trójka lub czwórka ze sprawdzianu, a reszta to same jedynki i dwójki. Różnice między egzaminem państwowym a sprawdzianem szkolnym są przerażające.
Po co w ogóle robimy sprawdziany diagnostyczne? Czy po nauce w liceum i po maturze studenci przechodzą sprawdzian diagnostyczny na studiach? A czy absolwenci uczelni, którzy dostali pracę, mają obowiązek pisać sprawdzian diagnostyczny w miejscu pracy? Czy sprawdzianem nie jest to, jak sobie nowi uczniowie, nowi studenci czy nowi pracownicy radzą?
Moi nowi uczniowie świetnie sobie radzą w szkole. Miło prowadzić z ich udziałem lekcje. Nic dziwnego, dostali się do naszego liceum na podstawie doskonale zdanego egzaminu po gimnazjum. Pogratulować wiedzy i umiejętności. Jednak to piękne wrażenie przepadnie natychmiast, jak tylko ogłosimy wyniki po sprawdzianach diagnostycznych. Wyjdzie, że przyjęliśmy do szkoły osoby ze strasznymi brakami, głąbów i nieuków, a wyniki z egzaminu gimnazjalnego to zwykłe oszustwo i pic na wodę. Nie ma to, jak porządnie uderzyć dziecko w łeb, aby zrozumiało, że jest zerem.
Komentarze
Mnie przeraża to, że moje dziecko, które kontynuuje drugi język z gimnazjum (jak cała jego grupa), jest zmuszone do powtarzania tego języka od początku, bo 80% klasy (większość to uczniowie „paskowi”, z tego języka na świadectwie mieli co najmniej ocenę dobrą, a większość bardzo dobrą) nie potrafi po trzech latach nauki tego języka nawet się przedstawić.
O oceny szkolne w dorosłym życiu nikt nie pyta. Ani pracodawca, ani kredytodawca, ani towarzysz życia.
Lata mijają, świat się zmienia jedynie na szkołę można liczyć. Szkołę podstawową ukończyłem prawie 30 lat temu. Dodam – dobrą i uznaną szkołę. Już w pierwszych dniach liceum dowiedziałem się, że w podstawówce g–no się nauczyłem i g–no wiem. Dopiero światli profesorowie liceum pokażą mi co to prawdziwa edukacja. Po czterech latach poszedłem na studia, przekonany że przecież po tak dobrym liceum wszyscy będą pod wrażeniem mojej wiedzy. I tu zaskoczenie. Już w pierwszych dniach dowiedziałem się, że g–no się w liceum nauczyłem…
Mój syn poszedł w tym roku do gimnazjum. Już wie, że w podstawówce… Jak myślisz Darku? Czego się dowiedział?
Jak to dobrze, że na szkołę zawsze można liczyć…
Różnica między tym, czego uczy się w gimnazjum, a tym, czego w liceum jest duża. Czasami przeskok jest tak duży, że niektórzy nie mogą nadążyć ze wszystkim, a czasem zdarza się, że powtarza się to, co się od dawna umie. Nie jest to zjawisko zbyt dobre, może ta nowa reforma edukacji przyniesie jakieś zmiany na lepsze, ale na to trzeba jeszcze trochę poczekać
Mnie i kolegom w liceum próbowano udowodnić, że to nie jest szkoła dla każdego.
Paru odpadło, paru się przeczołgało ale już na studiach nikt się nas nie czepiał, przynajmniej nie znam przypadków.
No ale wtedy liceum kończyło pewnie z 15% populacji a renomowane może z kilkanaście procentów tej liczby, się przebrało zdolniejszych, śrubę im przykręciło, to się nauczyli.
Ale czy było fajnie, czy nie można było ciekawiej, mniej siłowo?
Wtedy pewnie nie, i tak to była liberalna szkoła, ale teraz kiedy tę samą szkołę ma skończyć 85% uczniów przykręcanie śruby jest bezsensowne, są inne metody zainteresowania uczniów przedmiotem.
„Moi nowi uczniowie świetnie sobie radzą w szkole. Miło prowadzić z ich udziałem lekcje. Nic dziwnego, dostali się do naszego liceum na podstawie doskonale zdanego egzaminu po gimnazjum. Pogratulować wiedzy i umiejętności. Jednak to piękne wrażenie przepadnie natychmiast, jak tylko ogłosimy wyniki po sprawdzianach diagnostycznych.”
To po co Pan robił ten sprawdzian? Widział Pan, jak wygląda tegoroczny test gimnazjalny?
Autor blogu uczy dokładnie tak samo j.polskiego jak robił to 20, 10, 5 lat temu. Polonisci ciagle tak samo staraja sie realizowac j.polski, tak samo jak w innym tysiacleciu. Natomiast mlodzie jest juz inna i nietety testy diagnostyczne tez musza byc inne. niestety polonisci stanowia najwieksza konserwe w szkole.
Cofaja sie do tylu, stojac w miejscu.
@ignorant
Ponieważ powielasz typowe politpoprawne mity edukacyjne przyjaciela ludobójców Deweya&Co – to coś dla ciebie:
http://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2013/09/demistyfikacja-mitow-edukacyjnych.html
Polecam również oryginalny tekst… 😉
„Między wynikami z obydwu egzaminów jest przepaść.”
Producent i odbiorca nakrętek,- dogadują się co do kontraktu.
Oczywiście na początku, a szczególnie przed jego podpisaniem, i jeden i drugi oszukuje na potęgę. Odbiorca, że zaraz kupi 100 tysięcy sztuk a potem co tydzień będzie odbierał nawet z 200 tysięcy. Co tam dwieście! Bez kozery powie: pińset! Milion! Płacił będzie gotówką dostarczaną przez kuriera w walizce 3 dni przed dostawą towaru!
Dostawca produkował już nakrętki dla NASA i to jego nakrętkami całe Apollo było skręcone, takie mają doświadczenie! Podobne zamówienie to on z palcem w nosie zrobi na wczoraj a jakość będzie taka jak na tej prezentacji w Power Pointcie. CP i CPK to oni mają ze dwadzieścia! Albo pięćdziesiąt!
Praktyka, zwykle na poczatku współpracy jest nieco inna. Przysłali nową dostawę nakrętek do fabryki. Dostawca podaje na dołączonej dokumentacji, że wysłał 100 sztuk, M10x1. Odbiorca otwiera paczkę i dolicza się 98 sztuk, 13/32-26. Niby blisko, ale jednak nie to. Tak to jest na początku współpracy, że trzeba się „dotrzeć”.
Zwykle odbiorca wysyła swoich ludzi do dostawcy a dostawca do odbiorcy. Spotykają się, oglądają, poznają. Jeden dowiaduje się, jak wygląda „życie” u drugiego. Jakie są jego najważniejsze wymagania, zmartwienia. Co mu przysparza największego bólu głowy. W jaki sposób kontroluje jakość. Siadają i uzgadniają, jakie informacje sa im potrzebne aby zapewnić jak najlepsze porozumienie i uniknąć takich pomyłek, jakie już im się przytrafiły w przeszłości. Każdy wie, że zmienić dostawcę i odbiorcę zawsze można, ale lepiej spróbować się dogadać. Na kłótnię i zerwanie umowy zawsze jest czas. No i to zawsze jest kosztowne.
Wy będziecie mierzyli każdą nakrętkę przed zapakowaniem (przez rok), a jak nie zdarzy się pomyłka, to w przyszłym roku co drugą i dwa lata od dzisiaj co czwartą. My będziemy przez rok sprawdzać u siebie (czyli mierzyć po raz drugi) każdą nakrętkę, a jak nie znajdziemy żadnej niewłaściwej to …. w drugim roku ….
A jak ty mierzysz? A pokaż. A taką suwmiarką. A jak ją kalibrujesz? A kiedy ostatni raz kalibrowałeś? A gdzie masz na ten temat notatki?
A moge pogadać z pania Jadzią, co mierzy u was nakrętki? A może ona mi pokazać jak mierzy?
Metryczne bedziecie pakowali w czerwony karton a calowe w czarny. A w taką to a taką tabelkę wpiszecie te dane, na jakie się zgodziliśmy, O.K.? O.K.
Czy liceum kontaktuje się gimnazjum?
Ja wiem, niektóre licea mają swoje własne gimnazja.
A politechniki własne licea.
Pewnie też i gimnazja.
To się nazywa Toyota.
Ale ile Toyot jest na świecie?
Ile może być?
Reszta liceów i techników wie, z których gimnazjów pochodzi większość ich kandydatów? Ich nauczyciele odwiedzają się wzajemnie? Gimnazja wiedzą, jakie szczególne wymagania mają dane licea? Wymagania zwerbalizowane w formie profilu pożądanego kandydata do danej klasy?
Natychmiast po „świeżej dostawie” są wyciągane wnioski i nauczyciele spotykaja się w celu ich przekazania? Uzgadaniane są metody i techniki pomiarowe tak, aby z czasem móc uniknąć podwójnego mierzenia i sprawdzania ale móc zaufać raz przeprowadzonemu pomiarowi?
Ze szkoły do szkoły przechodzą tylko debilne karteluszki z cyferkami? I z tymi „czerwonymi paskami”? Uczniom nie towarzyszą opinie napisane przez wychowacę i przez nauczycieli poszczególnych przedmiotów? Nie?
Traktujecie zywych ludzi gorzej niż nakrętki się traktuje w fabryce?
Poprosiłem mojego najmłodszego o stopnie z gimnazjum i z liceum.
Przedmiot/śr. z gimnazjum/śr. z liceum
jęzki/4.3/2.8
hist.+geogr./5.5/3.0
mat.-przyr./4.4/3.2
wf+michałki/5.3/4.5
Z jego wyjaśnień wynika, że nie tylko zaszła u niego rzeczywista obniżka ochoty do nauki ale też potwierdził bardzo dużą różnicę w ocenianiu „za to samo” w gimnazjum i w liceum.
A więc obie fabryki nie gadają ze sobą. MENy i CKEny nie mają tu nic do rzeczy. Ja nie kwestionuję, że istnieje rozziew pomiędzy CKE a wewnątrzszkolnym sprawdzianem. Ale to dodaje tylko jeszcze jedną komplikację do tego bałaganu.
Jak Gospodarz uważa, że egzamin CKE jest niepotrzebny to dlaczego tego wprost nie napisze?
„Różnice między egzaminem państwowym a sprawdzianem szkolnym są przerażające.” Pisze Gospodarz.
Ale o tym, czy w Jego opinii podobnie duże różnice istnieją pomiędzy egzaminem państwowym a ocenami gimnazjalnymi tego nam już wyraźnie nie pisze.
„Po co w ogóle robimy sprawdziany diagnostyczne?”
Dlaczego Gospodarz wyraźnie nie napisze, co sądzi o metodologii EWD?
„Czy po nauce w liceum i po maturze studenci przechodzą sprawdzian diagnostyczny na studiach?”
Kiedyś przechodzili. Nazywał się egzaminem wstępnym. Nie był to głupi pomysł.
„A czy absolwenci uczelni, którzy dostali pracę, mają obowiązek pisać sprawdzian diagnostyczny w miejscu pracy?”
W mojej pierwszej pracy poproszono mnie o napisanie testu. Moje uczelnie nic nie mówiły pracodawcy i dlatego zaaplikował mi dosyć wyczerpujący test. Od ułamków do twierdzenia Greena i transformaty Z. Dostałem też dość skomplikowany schemat wzmacniacza do policzenia.
W następnej pracy już na żadne papiery nie patrzyli tylko zaprosili na rozmowę na podstawie rekomendacji wspólnego znajomego – swojego pracownika.
A więc tylko wtedy, gdy PRODUCENT nakrętek jest DOBRZE znany ODBIORCY i znana jest tym samym JAKOŚĆ nakrętek, można sobie zaoszczędzić kosztów WEWNĘTRZNEJ WERYFIKACJI czyjegoś słowa.
„Czy sprawdzianem nie jest to, jak sobie nowi uczniowie, nowi studenci czy nowi pracownicy radzą?”
A to Polska właśnie. Podatnicy płacą za „radzenie sobie” ehm, „elity narodu” przy władzy.
Prywatny przedsiębiorca jest za biedny, aby tak ryzykować. Nawet jak sprzedaje za miliardy. On swoich ludzi z działu zatrudnienia wysyła tylko na kampusy najlepszych uniwersytetów. I takich też uczelni szuka na podaniach o pracę przychodzących pocztą.
Ciekaw jestem, czy Gospodarz, jak kładzie kafelki w łazience to zleca robotę gościowi na podstawie papierów z Izby Rzemieślniczej czy na podstawie głośnego okrzyku swojej żony podczas imienin u znajomych „powiedzcie kto wam tak ślicznie tę łazienkę zrobił!”.
A może w polskiej prasie rzemieślnicy ogłaszają się pisząc jaką ocenę na egzaminie na hydraulika dostali?
Przepraszam za długość komentarza, ale wkurzył mnie ten tak bardzo widoczny brak komunikacji pomiędzy szkołami. Przecież dzieciaki to ludzie a nie nakrętki. A informacja o nich przy zmianie szkoły jest szczątkowa i to do tego stopnia, jakby przychodzili z innej planety. Nawet stopniom z gimnazjum się nie wierzy, już nie mówiąc o egzaminie CKE.
Bardzo niska kultura, szczątkowe ślady cywilizacji, ot co.
w czym problem?
20 września o godz. 5:26
Dokładnie w tym problem !
Przedszkole, SP. gimnazjum, liceum, studia – to kolejne operacje „procesu technologicznego” zwanego edukacją w fabryce zwanej „systemem oświaty” którego celem jest „wyprodukowanie ” jak najlepszego produktu czyli człowieka przygotowanego do dorosłego, samodzielnego życia i pracy zawodowej przynoszacej korzyści dla społeczeństwa, które poswięca na ten cel znaczne siły i środki.
Produkt jednego poziomu jest surowcem dla kolejnego a więc styk obu poziomów musi być przez obie strony dokładnie uzgodniony a nie na zasadzie : ” mota to, co mi wyszło i robta z tym co chceta” a drugi na to : ” z g… bicza nie ukręcę !”.
Czy nie jest celem nauki w gimnazjum dobre zdanie egzaminu gimnazjalnego i dostanie się do dobrego liceum? Tak uważa większość rodziców, pedagogów, urzędników administracji szkolnej a także uczniów. Wszystkim zależy na dobrym zdaniu egzaminu gimnazjalnego. Jeśli to jest priorytet to nic dziwnego że stratą czasu jest rozwijanie umiejętności, pasji i zdobywanie wiedzy nieprzydatnych na tym egzaminie. To chyba oczywista konstatacja? Oczywiste jest także to że identyczne zarzuty liceom stawiają nauczyciele akademiccy. Szkoły średnie przygotowują do zdania matury i tylko do tego.
Reformy edukacyjne są przeprowadzane tylko po to, aby rozwalić polską edukację. Z informacji pochodzących od b. wiceminister MEN Ireny Dzierzgowskiej wiadomo, że pod koniec 2004 r. na Komisji Europejskiej stanął wniosek o unifikację programu nauczania w skali całej UE, a nawet Europy, i likwidację narodowych programów nauczania. Oczywiście ofiarą tego miała stać sie przede wszystkim humanistyka i narodowe kultury narodów obrzeża kulturowego (np. Polska, Bułgaria, Rumunia, Węgry, Czechy, Słowacja). To nie przeszło wówczas, dlatego m.in że UE nie ma takich prerogatyw. Ale ustalono w późniejszym trybie oddolne zsynchronizowane wdrażanie tego właśnie programu poprzez odpowiednie działanie w poszczególnych krajowych Ministerstwach.
I to właśnie sie odbywa, a Polska jest liderem likwidacji narodowego programu nauczania. Oprócz tego jest porozumienie w kierunku radykalnego obniżenia poziomu nauczania w skali Europy dla wdrożenia programu ograniczenia demokracji i oligarchizacji życia politycznego, a w dalszej perspektywie utworzenie rządu światowego. Jednym z etapów tego jest projekt unii celnej i gospodarczej między USA i UE.
Polskość w tym kontekście i w związku z wielostronnymi działaniami obozu lewicowo-liberalnego zarówno w sferze gospodarki, zarządzania państwem, jak i edukacji, jest skazana na wymarcie.
SZKODA, ŻE POLSKA PRAWICA JEST TAK NIEZDARNA i właśnie sprawie edukacji, która mogłaby być jej koronnym atutem, nie potrafi nadać odpowiedniego priorytetu. Przecież sprawa niszczenia edukacji przez obóz lewicowo-liberalny jest sprawą ponad podziałami i tym samym mogłaby ona uzyskać poparcie elektoratu centrowego.
Trzeba mieć świadomość, że TE WSZYSTKIE ŻALE NAD EDUKACJĄ i ZAŁAMYWANIE RĄK PRZEZ GAZETĘ WYBORCZĄ i NEWSWEEK, TO OCZYWISTE OSZUSTWO i MISTYFIKACJA wobec części inteligenckiego elektoratu. Bo przecież właśnie ten obóz polityczny, któremu one patronują, ma na celu zniszczenie polskiej edukacji. I robi to konsekwentnie od co najmniej 2000 r. (nie mylic z reformami Handkego, których jedynym błędem było wprowadzenie gimnazjów, ale poza tym stawiały one wielkie wymagania i uczniom, i szkołom)
A co można powiedzieć o szkole, w której dyrektor nie pozwolił nauczycielom prowadzić w ramach tzw. karcianek zajęć wyrównawczych i kółek z wiodących przedmiotów? Firma edukacyjna (zewnętrzna) uzyskała błogosławieństwo na prowadzenie zajęć płatnych na terenie szkoły. Nauczyciele zaś mają tańczyć, ew. w inny sposób bawić się z uczniami.
Odniosłem wrażenie, że w tym artykule się samemu tworzy mity, żeby je obalić, w dodatku czyni się to nieudolnie.
Mit pierwszy.
„Nie jest prawdą, że łatwe i szybkie pozyskiwanie informacji w Internecie sprzyja temu, że nasi uczniowie i studenci wiedzą więcej. Wprost odwrotnie, wiedzą nie tylko mniej, ale i bardziej powierzchownie. „Dotarciu do wiedzy nie towarzyszy wewnętrzny wysiłek jej zrozumienia, przemyślenia, krytycznego zgłębienia”.”
Oczywiście, kto tak twierdzi? Mniej potrzebują wiedzieć, bo informacje mają w komórce, więcej potrzebują rozumieć, rozumie się wtedy, kiedy się uczestniczy w procesie zdobywania nowych obszarów a nie wysłuchuje nudnego zazwyczaj nauczyciela czy zgłębiając podręcznik, tu oczywiście inne podejście trzeba mieć do polskiego i do matematyki a inne do biologi fizyki czy chemii. Pani od plastyki w szkole moich dzieci uczy je teoretycznie. A dziecko się musi rozwijać praktycznie, praktycznie chemia ciekawsza, a to co do zapamiętania w necie, dwie lewe ręce maja dzieci po skończeniu szkoły, nie ma zajęć technicznych.
Nie towarzyszy wysiłek, bo nikt nie lubi się wysilać, to trzeba tak robić, żeby bez wysiłku, da się, przez zainteresowanie. Nie będzie się interesował matematyką ten co nie ma takich zdolności, ale się zainteresuje może literaturą, może literaturą i sprawami społecznymi, może biologią, a ci co się niczym nie zainteresują może w sporcie się odnajdą.
W przypadku uczenia się, mowa o ciężkiej pracy to nieporozumienie, może być miła łatwa i przyjemna, tylko nie zmuszać.
Przecież dzieci cały czas się pytają, cały czas, oszaleć można:)
trybik 20 września o godz. 12:58
W pewnym polonijnym radio prowadząca autorski program kobieta swoim sposobem roznieca oburzenie słuchaczy mieszając narodowym pogrzebaczem.
-„To skandal, żeby na koszulkach polskiej reprezentacji nie było orła!” grzmi w swoje sitko.
Starsi panowie dzwonią i wtórują w potępieniach „wiadomych sił sterowanych wiadomo skąd”.
Zadzwoniłem i powiedziałem, że zgadzam się w 100%. I zaproponowałem w ramach planu podniesienia poziomu gry polskiej reprezentacji uczynienie husarskich skrzydeł obowiązkowym elementem reprezentacyjnego stroju. Skoro z orzełkiem wyniki będą lepsze to wyobraźcie sobie ludzie jakie byłyby ze skrzydłami!
„Oprócz tego jest porozumienie w kierunku radykalnego obniżenia poziomu nauczania w skali Europy dla wdrożenia programu ograniczenia demokracji i oligarchizacji życia politycznego, a w dalszej perspektywie utworzenie rządu światowego.”
Nareszcie wiem, jaki był cel wprowadzenia religii do polskiej szkoły. Faktycznie, wpisanie lekko licząc tysiąca godzin nauki religii w program polskiej szkoły pomogło zwiekszyć poziom nauczania pozostałych przedmiotów. A wszystko to w celu utworzenia rządu światowego! A ja myslałem, że ten rząd będzie sterowany przez „wiadome siły z wiadomych stolic”. Z Rzymu, znaczy się?
@trybik
> Oczywiście ofiarą tego miała stać sie przede wszystkim humanistyka i narodowe kultury narodów obrzeża kulturowego<
Akurat na "reformie" Handkego/Dzierzgowskiej najbardziej ucierpiała matematyka i nauki przyrodnicze, więc coś tu się nie zgadza … 😉
Nie chce sie powtarzac.Kto ma ochote:Polityka B.Sliwerski z 27.08.13 _moj post!
Moj post:27.08.13 Polityka B.Sliwerski
„Między wynikami z obydwu egzaminów jest przepaść.
Najczęściej średni uczniowie piszą na jedynkę, dobrzy na dwójkę, a bardzo dobrzy i celujący na słabą trójkę. Nieraz w całej klasie, gdzie połowa przyniosła świadectwo po gimnazjum z biało-czerwonym paskiem, jest tylko jedna trójka lub czwórka ze sprawdzianu, a reszta to same jedynki i dwójki. ”
– no i TAKA postawa w znajomej szkole (swego czasu najlepszej w mieście przez lata całe) w tym roku „zaowocowała” tak marnym naborem, że jeszcze się szkoła nie pozbierała- też ich planem na wejście było pokazanie dobrym uczniom, jacy są beznadziejni.
Cyt. „- no i TAKA postawa w znajomej szkole (swego czasu najlepszej w mieście przez lata całe) w tym roku ?zaowocowała? tak marnym naborem, że jeszcze się szkoła nie pozbierała- też ich planem na wejście było pokazanie dobrym uczniom, jacy są beznadziejni”
Podobnie w moim mieście. Na pytanie zdziwionej matki, czemu liczebność klas taka nieduża uzyskała odpowiedź, że nie przyjmują uczniów poniżej pewnego wyśrubowanego poziomu. Prawda przekazywana pocztą pantoflową jest trochę inna. Poziom szlifowany jest na garbach uczniów, którzy prawie nie opuszczają swoich sztubek zajęci nauką, tudzież facebookiem i na garbach rodziców, którzy sypia kasę na korepetytorów. Matka uczennicy „przylicealnego” gimnazjum idąc na wywiadówkę musi się nasłuchać jakie to jej onegdaj wzorowa córka ma problemy nauką, a przy tym ta „słaba” uczennica przywozi złote medale z zawodów w piłce ręcznej i pływaniu. To jednak szkołę g… obchodzi, bo tak naprawdę nikogo (może oprócz zaangażowanych) rodziców nie obchodzi, czy dzieciak rozwija swoje pasje, zainteresowania i zdolności i edukować go bazując na tym. A potem jest tylko zdziwienie i stękanie, że polska młoda kadra sportowa leży i że w ogóle wszystko leży. Rodzice to widzą, ich dzieci to widzą i dlatego zainteresowanie liceami, które nie oferują nic poza bezmyślnym zakuwaniem jest coraz mniejsze, podobnie będzie ze studiami, bo papierek polskich uczelni coraz mniej się liczy.
Inaczej np. w niemieckim gimnazjum (córka znajomej uczęszcza, po 8 latach kończy się egzaminem maturalnym)…duży nacisk na naukę owszem ale nie tylko – dziecko ma czas i obowiązek udzielać się pozaszkolnie…sport, organizacje społeczne, roczny wyjazd za granicę…aktywności na wielu płaszczyznach, co potem brane jest pod uwagę przy naborze na uczelnie wyższe. A jeśli ktoś wybiera inną drogę edukacyjną, to tu równiez obowiązuje zasada – najpierw praktyka i sprawdzenie się w rzeczywistym życiu firmy, zakładu produkcyjnego, zbieranie jak największego praktycznego doświadczenia i do tego dołącza się naukę. W Polsce tymczasem coraz boleśniej odczuwa się brak wyspecjalizowanych fachowców, ludzi którzy rzeczywiści coś potrafią, co będzie (już chyba jest) olbrzymim hamulcem rozwoju. Ale jak ktoś już napisał…w szkole po staremu.
Dzieci kiepsko wychodzą wtych testach diagnostycznych pożal się boże, bo po wakacjach zapominają dużo z tej wyuczonej i wyćwczonej wiedzy. Ręka niećwiczona przez dwa miesiące stawia kulfoniaste litery, słowa układają się kostropato, co niektórzy zapominają tabliczki mnożenia i tyle.
Szanowny Autorze, bez histerii. Na kij te testy diagnostyczne, w szkołe trzeba wejść powoli. Nigdy dzieci swoich nie goniłam, już w sierpniu,aby się do nowej szkoły uczyły. Miały jedynki i dopy i co z tego, w dłużeszj perspektywie? Jaki sens tej wykutej wiedzy na blachę w dorosłym życiu? Ważniejsze jest to co przeczytają i jakie muzea zwiedzą, dla ich ogólnej wiedzy humanistycznej.
Szanowny Panie Chętkowski i Szanowni Komentatorzy,
Pana tekst jest dobry, ale tylko i wyłącznie z punktu, w którym będziemy tworzyć kontrowersje. Chciałbym przedstawić swoją, jak i wielu tysięcy Polaków, historie.
Jestem rocznikiem, który juz przeszedł przez etap gimnazjów i nowej matury. Tym samym uczestniczylem tez w niedopracowanym pomysle 6+3+3.
Pojawilo sie pare komentarzy, na ktore takze odpowiem, bo uwazam ze zasluguja na odpowiedz.
Moi drodzy, poziomy roznia sie tez od podejscia. Podejscia nie tylko ucznia do szkoly/nauczycieli/przedmiotu, ale i odwrotnie. Co jeszcze najciekawsze zapominamy o najwazniejszym czynniku – rodzicach. Nikt nie mowi o tym, jak pewien procent rodzicow traktuje nauczycieli, jak rodzice wypowiadaja sie o nauczycielach w domu. To sie przenosi. Niestety, dzieci ucza sie od rodzicow ( ciekawym programem traktujacym o tym jest chociazby Superniania – jednak polecam nie tylko polska edycje, ale takze angielska ). Przyjmijmy wiec, iz rodzic nie szanuje nauczyciela i w domu wyglasza swe opinie przy dziecku ( przyklad? „Przeciez ona nic nie wie o matematyce!” ), dziecko uczy sie, ze nauczyciel to idiota i tak go pozniej traktuje. W dobie ciaglej pracy, gdzie i ja jestem tego przykaldem, przy braku czasu nawet na sen ciezko jest zajac se dzieckiem i ( uwaga! ) MOTYWOWANIEM GO DO NAUKI. Tak drodzy rodzice, motywacja dla dziecka jest najwazniejsza. Gdyby moi rodzice mnie nie motywowali zapewne mialbym serdecznie w powazaniu to w jakiej szkole sie znajde – bo, moi drodzy, wiekszosc uczniow NAPRAWDE ma to w powazaniu.
Dlaczego oceny z gimnazjum sie roznia od tych z liceow? Mialem zajecia z klasa od razu po gimnazjum – zadnego testu wejscia, itp. Ale gdy zaczynalem z nimi zajecia oni naprawde nie posiadali podstaw. Czy osoba bedaca w I liceum obojetnie jakiego profilu nie znajaca twierdzenia Pitagorasa/Talesa powinna sie tam znalezc? Takie pytanie winnismy sobie zadac.
Dodatkowo, likwidacja szkol zawodowych jest takze wielkim minusem. Nie kazdy chce uczyc sie w liceum. Zawodowki maja zla slawe – nie rozumiem tez dlaczego. Czy kiedykolwiek ktores z Was, drodzy rodzice rozmawialiscie ze swoimi pociechami czy chca isc tak naprawde do liceum?
Pozdrawiam,
JeszczeNieBelfer.
Z przydlugiego traktatu o srubkach autorstwa w_czym_problema zrozumialem tylko tyle, ze do szkol ponadgimanazjalnych w RP powinno sie przyjmowac wylacznie nakretki za porozumieniem stron i wszystko bedzie OK. Wlasciwie jest to pierwsza calkiem do rzeczy propozycja reformy od jakichs dwoch dekad. Srubki wprawdzie sie wierca, ale tak poza tym nie sprawiaja wiekszego kopotu – nie dr? sie na przerwach, nie rzucaja kw…mi w nauczyciela, nie chleja i nie pala. Mozna je tez w kazdej chwili wyrzucic ze szkoly, bo nie maja starych, ktorzy wydra sie na cale miasto w protescie, a i pismactwo nie bardzo wyznaje sie na technice, wiec nie bedzie wypisywalo artykulow domagajacych sie natychmiastowego zwolnienia kolejnych stu tysiecy nierobow, belfrow, za znecanie sie nad nakretkami i mutrami. Na dodatek bedzie mozna zatrudnic w ministerstwie i kuratoriach kolejne sto tysiecy urzednikow i dac zarobic paru tysiacom profesorow przy tworzeniu noweij podstawy programowej specjalnie dostowostosowanej do potrzeb edukacji srubek. Srubkom i tak to bedzie obojetne, bo one i tak sie jakos od uczenia tej podstawy wykreca.
Ze to glupia propozycja? Oczywiscie. Jednak wcale nie bardziej idiotyczna od tego, co sie od dwudziestu lat w RP na temat szkolnictwa wypisuje.
A tak na serio, w polskiej edukacji nie stanie sie nic dobrego dopoki nie sciagnie sie z roznych afganistanow naszych dzilenych chlopcow, ktorzy otocza ministerstwo oraz kuratoria i wszystkich tam zatrudnionych (z wyjatkiem sprzataczek i babc klozwetwoych) nie internuja.
Mozna ich wywiezc na jakies karaiby i inne luksusowe wyspy na koszt panstwa i na koszt panstwa wyplacac jakas dozywotnia rente. pod warunkiem wszakze, ze do konca zycia nie zajakna sie ani slowem na temat szkolnictwa w RP. Bedzie to na pewno tansze niz koszty kolejnych katastrof, jakie sprowadzja na kraj swoimi pomyslami.
Oczywiscie nikt nie potraktuje serio tej propozycji, wiec gospodarz bloga moze spac spokojnie – na dlugie lata starczy mu materialu do narzekania i rozdzierania szat.
Będe nieco radykalny i powiem że nie widze większej nadzei dla szkół. Prawda jest taka, że szkoły czynią dzieciom więcej szkody niż pożytku. Szkoła to stary skostniały system nagradzający konformistów. Myślenie samodzielne nie jest mile widziane. Słowacki wielkim poetą był i tyle. Kupa do niczego nie przydatnej wiedzy, jednocześnie masa stresu i nerwów. Ostatecznie kończy człowiek z dyplomem magistra i nie może znaleźć pracy 🙂 Szkoła i świat poza szkołą to jak dwie inne planety.
Egzaminy gimnazjalne, matura? Ludzie co za pierdołamy wy nękacie tych biednych młodych ludzi 😀
Straszny system.Tyle lat życia,a wszystko co nie wpasowuje się w państwowy program i nie służy zdaniu egzaminu jest w zasadzie stratą czasu.
Najnowsza propozycja matury z języka „obcego” ojczystego, która, zdaniem pomysłodawców, przywraca jej należną rangę, na pewno rozwiąże problem „testów na wejście”. Rozprawka problemowa, czyli rozstrzygnięcie problemu „czy białe jest białe, czy jest czarne” napisana na minimum 250 słów, przywraca rangę, hmm… wojskową pt. „nie matura lecz chęć szczera zrobią z ciebie oficera”.
Matematyka w nowej propozycji ma się podobnie.
Jedziemy z wymaganiami w dół, aż miło!
Po co te egzaminy? Przecież łatwiej zgodnie z ewidencją wydrukować od razu świadectwa, zamiast wydawać dodatkowe pieniądze na druk arkuszy egzaminacyjnych i organizację egzaminów. Będzie taniej. A trzeba oszczędzać.
Proponuję rozpocząć prace nad harmonogramem rozdawania świadectw maturalnych na Placu Zamkowym – na Szucha pod MEN-em nie ma miejsca. Nawet przyjeżdżający na zmianę z kolejnych województw się nie zmieszczą. :)) No i dodatkowa oszczędność – koszty wysyłki kurierskiej do szkół przerzuci się na przyjeżdżających. Minister finansów się ucieszy.
wtym 22 września o godz. 9:35
Moja bardzo przepraszać za długość i za głupotę. Ale moja się miotać pomiędzy tym co tu czytać a tym co znać z autopsji. Z tego o czym tu czytam bardzo często mi wynika, że polskie urzędy oświatowe i ich reformy są dosyć prymitywną próbą skopiowania rozwiązań rodem z amerykańskiej fabryki. Prymitywnych dlatego, że w skrzecząco wyraźny sposób dokonywanych przez ludzi, którzy nigdy ani w USA nie mieszkali a już z pewnością w żadnej tamtejszej fabryce nie pracowali. W każdym razie na stanowisku wymagającym myślenia.
Cośtam kiedyśtam przeczytali, może jakiś filmik zobaczyli i chcą kopiować BEZ ZROZUMIENIA. Nie wiedzą jak tamtejszy system działa ani jakie ma konsekwencje. Zapomnieli, że środki na szkołę są tam generowane w większośći lokalnie i z podatku w Polsce jeszcze nieistniejących, czyli katastralnego.
System działa bardzo dobrze, wręcz świetnie, ALE TYLKO DLA ZAMOŻNYCH MIESZKAŃCÓW DOBRYCH DZIELNIC. On polega na pozytywnym sprzężeniu zwrotnym, co oznacza, że jak jakiś parametr jest negatywny to ZOSTANIE WZMOCNIONY BEZ ZMIANY ZNAKU. Tamtejsza szkoła publiczna z bardzo małym sukcesem WYRÓWNUJE szanse. Jak w Polsce chcecie wyrównywać, to nie tędy droga.
A co do fabryki, to jak już napisałem, nie da się wdrożyć np. fabrycznego systemu kontroli jakości bez jego dogłębnego poznania. Wątpię, aby w MEN pracował chociaż jeden inżynier, który ma doświadczenie z dobrej, nowoczenej fabryki i wie, jak to się robi a już całkiem jestem pewien, że nie mają tam nikogo, kto mając inżynierskie doświadczenia posiada jeszcze wykształcenie w temacie zastosowania tych metod w edukacji. Na ten temat istnieje bardzo bogata literatura ale z polskich prób wdrożeniowych nie widać, aby była ona w MENie znana.
No i pozostaje podstawowe pytanie, czy taki fabryczny system w ogóle jest sens wdrażać.
Co do konkretnego przypadku przekazywania informacji o uczniu pomiędzy szkołami to wygląda mi na to, że śrubki są lepiej traktowane niż dzieci, cokolwiek @wtym o tym sądzi.
@wtym może mieć oczywiście (sfrustrowaną r)ację, że w polskiej szkole decydujące są inne problemy, ale nie są one tematem bieżącego wpisu, IMHO.
@JeszczeNieBelfe
Ja z definicji szanuję nauczycieli. Ale trudno wmawiać dziecku, że ma szanować polonistę, który poprawia jego wypracowanie sadząc błędy albo znajdując w nim nieistniejące błędy ortograficzne i który pisze „nie nawidzi”, trudno szanować matematyka, który mimo klasówek pisanych na 5 i 6, mimo udziału w finale konkursu przedmiotowego stawia dziecku na koniec 4 z powodu brzydkich notatek w zeszycie, trudno szanować wfistę, który mimo zaliczenia na bdb wszystkich sprawdzianów sprawnościowych stawia uczniowi 4, bo nie był na kilku lekcjach z powodu reprezentowania szkoły w konkursach wojewódzkich. Itd itp. Trudno szanować kogoś, kto nie szanuje ciebie i którego ambicją staje się udowodnienie tobie, że nie jesteś taki dobry, jak ci sie wydaje i jak mówią twoje osiągnięcia i których celem w życiu jest ustawienie ciebie we własciwym miejscu w szkolnej hierarchii, czyli na dnie. Na szczęście jest wielu nauczycieli, których da się, a nawet nie można nie szanować.
wtym
22 września o godz. 9:35
„w czym problem?” pisał może przesadnie szczegółowo ja zaś zbyt ogólnie niemniej chodziło nam o to samo – dopasowanie programów poszczególnych szczebli edukacji tak aby wzajemnie do siebie pasowały – własnie tak jak ta śrubka z nakrętką. A będą pasowały, gdy będą miały ten sam rodzaj i wymiar gwintu. W technice nazywa się to unifikacją. Wtedy to nakrętkę M10 dowolnego producenta nakręcimy bez kłopotu na śrubę M10 wyprodukowaną przez innego.
Chodzi także o to, by programy przedmiotów wzajemnie się uzupełniały, by nie było sytuacji, że program fizyki wymaga znajomości pewnych zagadnień z matematyki lecz są one w programie następnej klasy albo dawniej były ale „matematycy” w kolejnej korekcie programu usunęli je lecz ” zapomnieli” poinformować o tym ” fizyków” by ci odpowiednio zmodyfikowali swoje programy.
I tylko o to chodziło nam ( myślę, że ” w czy problem?” się z tym zgadza ) – wszystko inne, to już Twoje wymysły choć w dużej mierze podzielam Twoje zdanie.
Moim zdaniem to nie profesorowie – naukowcy powinni określać podstawy programowe lecz nauczyciele – praktycy .
wtym
22 września o godz. 9:35
„w czym problem?” pisał może przesadnie szczegółowo ja zaś zbyt ogólnie niemniej chodziło nam o to samo – dopasowanie programów poszczególnych szczebli edukacji tak aby wzajemnie do siebie pasowały – własnie tak jak ta śrubka z nakrętką. A będą pasowały, gdy będą miały ten sam rodzaj i wymiar gwintu. W technice nazywa się to unifikacją. Wtedy to nakrętkę M10 dowolnego producenta nakręcimy bez kłopotu na śrubę M10 wyprodukowaną przez innego.
Chodzi także o to, by programy przedmiotów wzajemnie się uzupełniały, by nie było sytuacji, że program fizyki wymaga znajomości pewnych zagadnień z matematyki lecz są one w programie następnej klasy albo dawniej były ale „matematycy” w kolejnej korekcie programu usunęli je lecz ” zapomnieli” poinformować o tym ” fizyków” by ci odpowiednio zmodyfikowali swoje programy.
I tylko o to chodziło nam ( myślę, że ” w czy problem?” się z tym zgadza ) – wszystko inne, to już Twoje wymysły choć w dużej mierze podzielam Twoje zdanie.
Moim zdaniem to nie profesorowie – naukowcy powinni określać podstawy programowe lecz nauczyciele – praktycy .
Popieram zdanie Jagny:”Na kij te testy diagnostyczne”. Łatwo przywalić pierwszakowi na poczatku szkoły sredniej, Ja zamiast testów diagnostycznych niedawnym gimnazjalistom daję ankietę do wypełnienia. Są w niej pytania, np. co podobało sie Tobie podczas lekcji języka polskiego w gimnazjum a co nie, Twoje mocne i słabe strony podczas zajęć, jakie sa Twoje zainteresowania, jakie są Twoje sugestie ozywienia lekcji – podaj jakiś przykład z zajęć gimnazjalnych. Lektura tych wypowiedzi daje mi wyobrażenie o anonimowym autorze. I jeszcze jedno: jasno podaję swoje wymagania, akcentując uprawnienia uczniów. Myślę, iż taki sposób nawiązuje więzy porozumienia. Start od pały lub oceny miernej nie jest dobrym sygnałem ze strony belfra.
w czym problem?
22 września o godz. 17:50
Zapomniałeś o najważniejszym – o specyfikacji wymagań dotyczących „produktu końcowego”.
To Klient, przyszły użytkownik tego „produktu” określa jakie wymogi ma on spełniać , jakie właściwości i umiejętności powinien posiadać. Czyli jaki poziom jakości powinien prezentować.
A tym Klientem jest w ogólnym przypadku społeczeństwo, a w szczególnym gospodarka.
Nasz system oświaty ( szczególnie na szczeblu ponadgimnazjalnym) przypomina mi usługodawcę, który nie słucha czego Klient od niego oczekuje i produkuje taki „towar” jaki mu się chce i jaki mu najłatwiej i najwygodniej.
>Moim zdaniem to nie profesorowie ? naukowcy powinni określać podstawy programowe lecz nauczyciele ? praktycy .<
Układanie programów czy podstaw (co w wersji Hall/Konarzewskiego na jedno wychodzi!) to, w przeciwieństwie do uczenia, czynność wysokopłatna i na dodatek można powalczyć o spory kawałek tortu z rynku pomocy naukowych … 😉 Dlatego, mimo że masz rację, to nie Polsce takie numery … 😉
@kaesjot & @wczymproblem
Problem w tym, ze przeceniacie Panowie moje zaciecie literackie. Ja nie pisalem o srubkach w sensie metaforycznym (nie jestem zdolny do wzniesienia sie na takie wyzyny abstrakcji), ale w sensie doslownym – srubki znaczy, takie metalowe z gwintem i nakretka, sluzace do skrecania czegos z czym. Sens sugerowanej pzrzeze mnie reformy polegal na przyjmowaniu do szkol takich wlasnie ajzoli zamiast uczniow z krwi i kosci. Bylaby to reforma tak samo glupia jak ministerialna, ale przynajmniej byloby zabawniej. Ale nie szkodzi – ja juz od podstawowki ptrzyzwyczailem sie, ze nikt nie jest w stanie ogarnac mojego geniuszu. I miedzy innemi rowniez dlatego marnie widze przyszlosc szkoly polskiej.
Uważam ,że egzaminy z CKE nie mają większego sensu -po pierwsze -praca na „chybcika” – oszczędność kosztów ; po drugie -jako sprawdzająca matury -poszukiwanie punktów -tam ,gdzie ich nie ma ;po trzecie -testy z matematyki ,czy z języków -to jest tzw” strzelanie” -uda się albo nie -tak można bez konca.Słuszna skądinąd idea „bezstronnych ” egzaminów została wypaczona doszczętnie.A koszty tzw egzaminów olbrzymie!.Jest grupka ludzi zainteresowanych podtrzymywaniem takiego stanu rzeczy -OKE i CKE.Niezłe zarobki , odpowiedzialność znikoma -to widać po ilości błędów w arkuszach maturalnych(powtarzających się notorycznie) ,no i łatwiejsza praca niż zwykłego nauczyciela
Edukacja w Polsce powinna zostać przystosowana do realiów
Instytucja gimnazjów jest zbyteczna, szkoła podstawowa była wystarczająca, po niej liceum – stres egzaminacyjny to dodatkowa trauma niekiedy, no i koszty – po co to komu ?
Testy sprawdzające po gimnazjum są wystarczające – najlepiej pokazują umiejętności już poza wielkoegzaminowym stresem
Edukację w Polsce to najlepiej rozpisać na nowo…