Uczniowie w polityce

Kampania wyborcza do Samorządu Uczniowskiego w mojej szkole z każdym rokiem jest coraz lepsza, ale obecna przejdzie do historii. Wszystko dzięki kandydatom, którzy dwoją się i troją, aby pozyskać przychylność wyborców (zob. info na stronie szkoły).

Kto tylko wchodzi do szkoły, zaraz wpada w ręce sztabów wyborczych. Wprawdzie jestem nauczycielem, czyli nie mam praw wyborczych, ale i tak kandydaci odnoszą się do mnie z szacunkiem. Zostałem zaproszony do stołu, który uginał się pod ciężarem różnych pyszności. Gdy zaspokoiłem głód brzucha, miałem szansę porozmawiać z kandydatem. Mnie akurat wystarczyły uściski i wymiana serdeczności, natomiast uczniowie chcieli zapoznać się z programem wyborczym. Proszę bardzo, wszystko wypunktowane.

Pewien punkt programu zainteresował mnie bardziej. Otóż jeden z kandydatów składa obietnicę, że zajmie się remontem boiska szkolnego. Niestety, jest ono w fatalnym stanie. Wesprze w tych działaniach dyrekcję i nauczycieli, którzy od lat bezskutecznie coś robią. Drugi kandydat natomiast twierdzi, że pierwszy blefuje, gdyż boisko nie jest sprawą uczniów, ale dyrekcji. Niby że Samorząd Szkolny ma inne cele niż robienie czegoś za belfrów. Ta uwaga jest na pewno szczera, ale bardzo niepolityczna. Właśnie politykowanie polega na tym, że obiecuje się zrobić coś za innych. Co z tego wyjdzie, zobaczymy, ale kampania jest wyborna, a obietnice prześwietne.

Odwiedził mnie dzisiaj absolwent, który zauważył, że za jego czasów nie było żadnej kampanii. Głosowali na kandydatów, których w ogóle nie znali. A teraz, proszę bardzo, uścisk dłoni, poczęstunek, wspólne zdjęcie, radiowęzeł nadaje spoty wyborcze, na ścianach plakat na plakacie, w każdym kącie ulotki, miłe dziewczyny po bokach – aż się chce głosować. Szkoda, naprawdę szkoda, że nie mam praw wyborczych.