Germaniści w odwrocie
Dramatycznie spada zainteresowanie uczniów nauką niemieckiego. Na siłę trzeba wpychać młodzież do klas z tym językiem. Przypomina to sytuację, jaka dwie dekady temu była na rosyjskim. Uczyli się go tylko ci, którzy musieli. Kto był nauczycielem rosyjskiego, ten na gwałt szukał nowej specjalizacji albo odchodził ze szkoły. Dziś ten sam los spotyka germanistów.
Nie pomagają atrakcyjne wymiany ze szkołami niemieckimi, nie robią wrażenia wycieczki za małe pieniądze do Niemiec ani ścisła współpraca z zagranicznymi nauczycielami. Na niewiele zdają się autorskie programy nauczania, nic nie daje nawet utworzenie klas z niemieckim jako wykładowym. Uczniowie nie pałają miłością do języka Goethego. Germanistom pali się grunt pod nogami i nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Moda na ich przedmiot raczej nie wróci.
Od niemieckiego młodzież woli hiszpański. A jak nie hiszpański, to włoski. Byle tylko nie niemiecki. To już lepiej francuski, chociaż trudny. Jak nie można żadnego z języków romańskich, to lepszy rosyjski niż niemiecki. Germaniści załamują ręce i zaczynają pakować walizki. Dawniej było ich w szkole tylu, co anglistów. A teraz co roku odchodzi jeden albo – jak się uda młodzież przymusić – tylko pół.
Komentarze
Nie jest to zbyt ładny język
Myślę, że nie bez znaczenia jest jednak o jakim regionie Polski mowa. Być może w Łodzi tak jest. Jestem nauczycielem angielskiego i niemieckiego w Gdańsku i poza oczywiście głównym angielskim uczniowie najchętniej wybierają niemiecki jako drugi język (spośród oferowanych: rosyjskiego, hiszpańskiego i francuskiego) Zarówno rodzice jak i uczniowie mają na uwadze fakt, że Gdańsk odwiedza cała masa niemieckich turystów, jest tutaj również dużo niemieckich firm. No i 100 mln ludzi włada językiem niemieckim w Europie.
Język jak język, jednemu podoba się jeden język i kultura, komu innemu inny. Problem w tym, że prawie wszyscy germaniści, z jakimi się zetknąłem, byli świetnymi przykładami, jak nie należy uczyć języka, nieważne jakiego. Lekcje nudne jak flaki z olejem, gadanie o pogodzie, zwierzątkach itp. pierdołach (nawet dla początkujących da się wynaleźć ciekawsze tematy), użycie materiałów z lat 70. i 80. (tak, dostawaliśmy kserówki, z których pańcia uczyła się na studiach, z czytankami ku chwale NRD), nie mające nic wspólnego z nowoczesną metodologią. Ponadto korzystanie z tańszych, polskich podręczników naśladujących nowoczesne podręczniki niemieckie (całkiem niezłe), których autorzy wspaniale pokazują, że nie rozumieją, na jakiej zasadzie działa oryginał, i dlaczego jest lepszy. A nawet, jeśli pojawi się nowy, kolorowy podręcznik prosto z drukarni w RFN, pańcia-germanistka i tak potrafi go obrzydzić każdemu. Poprawy nie będzie, bo tego typu pańcie wykładają również glottodydaktykę na germanistykach. Studenci, jeśli sami się nie rozejrzą i nie dokształcą, nie mają szansy nie powtarzać błędów poprzednich pokoleń.
To jasne, że kultura dajmy na to hiszpańska wydaje się większości dużo bardziej pociągająca. Ale i w kulturze niemieckiej też da się znaleźć sporo ispirujących rzeczy (muzyki, filmów, książek) dla siebie. O ile jest się na tę kulturę otwartym. Polscy germaniści często na kulturę niemiecką nikogo nie otwierają, bo sami jej nie znają. Ich kontakt z nią skończył się wraz z otrzymaniem dyplomu magisterskiego. Wiem, wyjątków jest dużo, i chwała im, ale mówię o większości. W przypadku bab, z którymi się zetknąłem, nawet ich niemiecki nie wykraczał poza poziom liceum. Pewnie kiedyś umiały więcej, ale bez zainteresowania, pasji i kontaktu z kulturą język się zapomina. W głowie zostają tylko wyrażenia katowane w kółko w nudnych podręcznikach.
Goethego – tak. Niemiecki – nie.
Germaniści uczą nie tych słówek co potrzeba. O kulturze i sztuce marudzą, jakby to było potrzebne sprzątaczkom, opiekunkom i innym złotym rączkom, które tam walą do pracy.
Nauka języków zaczyna się nie w liceum, lecz w szkole podstawowej. To nie dzieci nie chcą uczyć się niemieckiego, ale rodzice chcą angielskiego dla swoich pociech. Zachowują się logicznie, bowiem traktują język angielski jako inwestycję i polisę ubezpieczeniową dla dziecka. Myślą prawidłowo: angielski może przydać się wszędzie i zawsze, a inny język – nie.
Inne języki są dla elit. Ale kto chce być elitą ?
W moim mieście nie ma masowego odwrotu od niemieckiego, szczególnie w technikach- więcej osób zdaje niemiecki na maturze niż angielski. Szkoły językowe nie narzekają na brak chętnych, podobnie prywatni nauczyciele (stawki są wyższe niż za lekcje angielskiego).
Problem braku chętnych do nauki niemieckiego występuje w dwóch spośród sześciu liceów. Ale nie jest to „odwrót od języka” tylko od nauczycieli tam uczących. A raczej „zatrudnionych” bo trudno ich pracę nazwać „uczeniem”. I spora część młodzieży wybiera w jednej z tych szkół rosyjski. Ze względu na naprawdę świetnego nauczyciela.
Co do atrakcyjnych wymian ze szkołami niemieckimi – wtedy właśnie bardzo przydaje się język angielski jako wspólna platforma. Bo zazwyczaj słyszę po takiej wymianie (może tylko dlatego, że jestem anglistą), że komunikacja najlepiej przebiegała właśnie w tym języku.
Mpn, nie gadaj głupot, no:)
Inspektorze Kocie, sam od wielu germanistów słyszałem podobne opinie:)
Ale ja się nie zgodzę, może znowu mam szczęście, bo znam germanistów pasjonatów (i w sumie sam taki jestem, no).
Moim zdaniem problemem nie jest ani trudność niemieckiego ani słabi nauczyciele.
Problemem jest ciągłe żywe uprzedzenie wobec Niemiec i niemieckiego (już nawet pierwszy komentarz pod tym tekstem tego dowodzi).
I wśród młodych ciągle Niemcy kojarzą się z IIWŚ i negatywnie.
I odkręcić to jest trudno.
Zresztą, co tu gadać o uczniach, mało który Polak świadomie wybiera np. Niemcy jako kraj, który można pozwiedzać w wakacje.
Nie ma pojęcia, jaki ten kraj jest ciekawy, piękny, róznorodny, bogaty itd
Wszyscy podniecają się Francją, Hiszpanią, Grecją, Włochami itd, nie znając np. cudownych zamków Ludwika w Bawarii, winnic, Szwarcwaldu, miast magicznych jak Heidelberg, Rothenburg ob der Tauber itd
P.S.
I co do tych nowych i nowoczesnych podręczników prosto z drukarnii w RFN, wcale nie sa takie fajne.
W ogóle praktycznie nie ma dobrego podręcznika do niemieckiego np. na poziomie szkoły średniej.
Ostatnio akurat niezły wydało polskie wydawnictwo (Nowa Era), podręcznik „Welttour”, ale jest to podręcznik dla w miarę dobrych uczniów i na minimum 2 godziny niemieckiego w tygodniu.
Niestety, np. uczniowie w technikum (a i w nowej wersji podstawy w II LO) mają jedną godzinę tyg niemieckiego (liczba ta uniemożliwia naukę skuteczną czegokolwiek, lepiej se pogadać o pierdołach).
Dlatego ja w sumie jestem przeciwko utrzymywaniu fikcji i jeśli niemiecki np. w technikum ma być nauczany przez 3 lata po jednej godzinie, a w klasach czwartych nagle 2 czy 3, to jestem za wycofaniem niemieckiego w ogóle i zrobieniem go językiem dla chętnych/nieobowiązkowym.
Co to znaczy „ładny” język? Ładny prozodycznie, eufonicznie, stylistycznie, gramatycznie? Zwykle niechęć do języka tak ogólnie ujmowana poprzedzana jest jakąś inną niechęcią – kulturową, historyczną. Mnie akurat prozodyczny aspekt języka niemieckiego, zwłaszcza niektórych południowych odmian dialektalnych, bardzo się podoba, i boleję np. nad rosnącym nasyceniem anglicyzacji niemieckiego słownictwa i frazeologii, choć i angielski (w odmianie brytyjskiej) uwielbiam bezkrytycznie. Jeśli chodzi o „łatwość” języka, to niemiecki jest na pewno bliższy polskiemu niż wiele innych – Polakowi łatwiej nauczyć się poprawnego brzmienia np. niemieckiego systemu spółgłoskowego, niż angielskiego, bo brzmi bardzo podobnie. To samo dotyczy słowotwórstwa, przyzwyczajeń stylistycznych (długie zdania złożone, które po angielsku brzmią już mniej naturalnie). Poza tym są pewne dziedziny kultury, jak filozofia czy prawo, gdzie idiom polski to wręcz przybrane dziecko idiomu niemieckiego („kultura hiszpańska jest ciekawsza” – ale filozofia po hiszpańsku? Nawet wykształceni ludzie mają problemy z wymienieniem więcej niż 1-2 hiszpańskich filozofów; natomiast polski język prawny i prawniczy ma więcej wspólnego z odpowiednikami niemieckimi niż jakimikolwiek innymi). Nie wyrzucajmy niemieckiego na śmietnik, nawet jeśli nie chcemy zostać sprzątaczką czy budowlańcem.
Mój wnuk jeździł do Francji i Niemiec na wymianę i gościł uczniów stamtąd u siebie. Zaobserwowałem, że wszyscy porozumiewali się głównie po angielsku. Bez komentarza.
Mnie się nie podoba, no. Strasznie po prostu. Weźmy na przykład pełen lekkości i piękna rzeczownik „motyl”. Po niemiecku „Schmetterling”. Czyż nie brzmi jak „Messerschmitt”? Czy nie macie wrażenia, że zaraz was zbombarduje? 🙂
Żartowałam oczywiście, de gustibus non est disputandum. Ktoś może uważać niemiecki za piękny, ktoś nie, ale jeśli młodzież nie chce się tego uczyć, to pewnie powody są inne.
Ale trzeba przyznać, że niemiecki jest precyzyjny:
http://www.youtube.com/watch?v=8D28dqca4xg
PS. Wcięło mi komentarz, zamieszczam jeszcze raz i proszę o wybaczanie, jak będą dwa.
Niestety winni tego sa przede wszystkim germanistki. W okresie swojej nauki zetknąłem się z trzema – hmm wszystkie antypatyczne, apodyktyczne, generalnie srogie. Każdy uciekał – mieliśmy jeszcze obligatoryjnie angielski i włoski. Niestety na niemieckim był drętwo, nudno i do domu daleko….
Obecnie pracuję z dwiema germanistkami, i co? To samo. Na kółku klepanie zagadnień gramatycznych? Na pytanie czy coś z kulturówki? zbyto mnie milczeniem. Z architektury nic. Żeby w gimnazjum nie skorzystać z pozycji Polaków w Bundeslidze? Masakra.
I czemu się dziwić, ze młodzież się nie garnie do niemieckiego. Drugą kwestią jest to, że w Niemczech bez problemu można sie porozumieć po angielsku, a we Francji, Wloszech czy Hiszpanii juz nie. Na miejscu mlodego pokolenia też uczyłbym się 1 języko latino w połączeniu z angielskim.
tak to już jest, że polonista po niemiecku cytuje Geothego, a germanista nie rozumie… O tempora, o mores.
Seindes,
100% racji.
Marit,
e tam, a filmik Malickiego to przecież żart, w niemieckim na codzień nikt nie używa takich długaśnych słów.
Co do tego „Schmetterlinga” mi się podoba.
Niemiecki jest dla Polaków i bliski, i prosty, i przydatny.
Nie jest prawdą też, że ze wszystkimi dogada się po angielsku 9to do innych komentatorów) a nawet jak się dogada, to nie zawsze na takim samym poziomie jak, gdy znamy bardzo dobrze jakiś język.
(Bo ja np. o historii II WŚ nie pogadam se po angielsku, a po niemiecku, owszem)
I na wiele innych tematów, które wykraczają poza prostą komunikację.
Poza tym niemiecki jest językiem ojczystym dla ponad 100 mln ludzi w Europie, angielski dla 60 chyba.
No i są kraje, gdzie po niemiecku łatwiej (np. choćby Węgry, Rumunia, Chorwacja, Słowenia), nie wspominam już, bo to oczywiste o Szwajcarii, Austrii i Niemczech.
Andrzeju,
każdy język to wzbogacenie siebie samego.Dlaczego ograniczać się tylko do angielskiego?
To jest racjonalny wybór. Niemiecki nie jest obecnie specjalnie przydatny w żadnych przedsiębiorstwach międzynarodowych. Angielski? Tak. Hiszpański? Oczywiście i nie chodzi wcale o Hiszpanię, ale nieomal całą Amerykę Południową i Środkową oraz Filipiny. Portugalski? Tak! Brazylia oraz z bardziej egzotycznych Mozambik i Angola. A niemiecki to gdzie? W Niemczech?
Dawno temu belfer pewien tłumaczył mi „aby wroga pokonać, trzeba poznać jego język i obyczaje”
Może stąd bierze się podświadomy pęd do nauki znienawidzonego niegdyś języka rosyjskiego?
A hiszpański i francuski? Coraz więcej w tych krajach mają do powiedzenia mahometanie…
Rzeczywiście, 100 milionów obywateli posługuje się językiem niemieckim. Ilu z nich mówi rzeczywiście po niemiecku? Ilu z nich śląsko-tureckim?
Pozdrawiam.
@inspektor Kot
Gadanie o pogozie i zwierzatkach? Myśmy gadali o samochodach, reklamach i sporcie, czyli tematy jak najbardziej na topie 🙂
Kiedy zaczynasz się uczyć niemieckiego, to i dziwisz się, że wymowa wcale nie jest taka, jaką słyszysz u polskich aktorów, którym wydaje się że świetnie mówią po niemiecku (skóra mi cierpnie zwłaszcza kiedy słyszę pana Pietraszaka). Po jakimś czasie przestajesz słyszeć akcent a zwracasz uwagę na treść. Przy wertowaniu słowników odnajdujesz coraz więcej słówek zapożyczonych od języka sąsiadów i dowiadujesz się, że jest ich ponad dwa tysiące (słówek, nie sąsiadów).
Natomiast jeśli chodzi o wymianę miedzy szkołami, to bywa bardzo różnie….
Wszystko zależy w jakim kontekście kulturowym dorosłaś – dla mnie szmaterlok to jest cudowne określenie na motyla i inne robale 🙂
A ja jak zwykle, numerki. Jak ten dramatyzm wygląda z poziomu matury i w skali całej Polski? Jaki procent wszystkich maturzystów zdawał dany język obcy w ostatnich czterech latach?
Poziom podstawowy, w zaokrągleniu do liczb całkowitych:
rok_niemiecki_rosyjski_francuski_hiszpański_włoski
2009_13_5_0_0_0
2010_15_5_1_0_0
2011_13_4_1_0_0
2012_13_4_1_0_0
Wygląda zatem, że Gospodarz pisze o śladowym zjawisku. Dorzućmy dwa miejsca po przecinku:
rok_niemiecki_rosyjski_francuski_hiszpański_włoski
2009_13.42_5.09_0.50_0.08_0.10
2010_14.62_4.78_0.65_0.17_0.13
2011_13.43_4.47_0.65_0.23_0.15
2012_13.13_3.92_0.73_0.30_0.16
Fakt, języki romańskie stają się coraz popularniejsze. A rosyjskiego popularność spada. I niemieckiego też, chociaż niekoniecznie monotonicznie. A teraz policzmy, o ile procent zdających na maturze wzrosła liczba zdających dany język pomiędzy dajmy na to 2010 a 2012:
niemiecki_rosyjski_francuski_hiszpański_włoski
-1.48_-0.86_0.07_0.13_0.04
Czyli języki romańskie W SUMIE zdało o 0.23% wszystkich maturzystów więcej w 2012 niż w 2010.
A niemiecki i rosyjski wybrało o 2.34% zdających mniej. Zjawisko „odchodzenia” od niemieckiego i rosyjskiego jest więc 10 razy silniejsze niż „przychodzenia” do języków romańskich. Podejrzewam, że wyjaśnieniem jest angielski, ale nie chce mi się odwalać całej roboty.
Na poziomie rozszerzonym mamy:
rok_niemiecki_rosyjski_francuski_hiszpański_włoski
2009_1_0_0_0_0
2010_2_0_0_0_0
2011_1_0_0_0_0
2012_2_0_0_0_0
Jeszcze lepiej widać, jak sladowym zjawiskiem jest znajomość
języków obcych wśród polskich maturzystów i to w ich własnym osądzie.
Po dodaniu dwóch miejsc znaczących:
rok_niemiecki_rosyjski_francuski_hiszpański_włoski
2009_1.22_0.25_0.24_0.07_0.04
2010_1.53_0.27_0.26_0.09_0.04
2011_1.39_0.28_0.26_0.11_0.05
2012_1.64_0.33_0.25_0.13_0.06
Tutaj wnioski już nie będą takie łatwe jak w przypadku poziomu podstawowego. Raczej widzimy, że liczba maturzystów osądzających siebie na więcej nie maleje, a być może nawet rośnie. Oczywiście, dalej są to ilości sladowe.
O ile doskonała znajomość języka angielskiego jest w dzisiejszych czasach oczywistą oczywistością, to znajomość drugiego języka obcego w stopniu przynajmniej komunikatywnym jest czymś, co może wyróżnić kandydata spośród tysięcy młodych absolwentów na rynku pracy.
Zgodzę się z opinią gospodarza, że j. niemiecki nie jest „modny”. Wydawało mi się jednak, że jest tak przede wszystkim w środowisku uczniów słabych, dla których opanowanie jednego języka obcego chociażby w stopniu komunikatywnym jest już często wyzwaniem ponad siły. Faktycznie, wielu z takich uczniów planuje wyjazd do Anglii, gdzie najwyżej załapią się do pracy przy sprzątaniu, na budowie lub na zmywaku. Po co im znajomość niemieckiego? Właściwie to do takiej pracy i angielski nie bardzo muszą znać.
Dziwię się natomiast, że taka „moda” panuje również w szkołach elitarnych, do których uczęszcza młodzież ambitna, która powinna sobie zdawać sprawę ze znaczenia dobrej znajomości przynajmniej 2 języków obcych. Dlaczego tym drugim językiem miałby być akurat j. niemiecki? Wydawać by się to mogło oczywistym.
Niemcy są w Europie potęgą gospodarczą oferującą w tej chwili naprawdę doskonałe warunki pracy dla specjalistów – zwłaszcza lekarzy, pielęgniarek, inżynierów, opiekunek dla osób starszych.
W moim regionie w odległości zaledwie 40 km. za granicą lekarze mogą znaleźć nie tylko pracę kilkukrotnie lepiej płatną, świadczoną w bardziej komfortowych warunkach niż w Polsce, ale również możliwość zrobienia bez problemu wybranej specjalizacji, co w Polsce bez odpowiednich „pleców” często graniczy z cudem.
Jednak z pacjentem po angielsku się nie da o chorobie porozmawiać – trzeba znać niemiecki dosyć dobrze.
Coraz więcej Polaków, skuszonych atrakcyjnymi cenami decyduje się również na kupno nieruchomości tuż za niemiecką granicą. Z sąsiadami trzeba się jakoś dogadać, sprawy urzędowe też trzeba potrafić załatwić. Dzieci często chodzą do niemieckich przedszkoli i szkół – z nauczycielem też trzeba o dziecku umieć porozmawiać.
Jest mnóstwo instytucji, po polskiej i niemieckiej stronie granicy, które ze sobą dosyć intensywnie współpracują – policja, straż graniczna, straż pożarna, urzędy, szkoły itp. Znajomość języka niemieckiego jest niezbędna i często decydująca o przyjęciu kandydata do pracy – nawet w sklepie.
W rejonie przygranicznym o potrzebie znajomości języka sąsiadów nie trzeba nikogo o przekonywać.
Polska graniczy z Niemcami, nie z Francją, czy Hiszpanią – znajomość j. niemieckiego jest więc z tego chociażby powodu jak najbardziej użyteczna.
Młodzież szkół średnich często nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swoich, często nie do końca przemyślanych wyborów. Wybierając drugi język obcy kieruje się właśnie chwilową”modą”, często po czasie żałując straconego czasu – zwłaszcza jeśli jako dorosłym przyjdzie im na gwałt szukać odpowiednich kursów i słono płacić za coś, co w szkole mają na wyciągnięcie ręki.
Wielu z moich byłych uczniów znalazło dobrą pracę – min. w banku szwajcarskim – absolwent telekomunikacji, w straży granicznej absolwent prawa i administracji, w firmach niemieckich po niemieckiej stronie granicy, często nawet pracę sezonową w recepcjach nadmorskich hoteli, gabinetach kosmetycznych, sanatoriach, restauracjach, sklepach, nawet bazarach właśnie dzięki znajomości j. niemieckiego, a nie włoskiego czy hiszpańskiego.
Co do perspektyw pracy dla germanistów – jestem raczej spokojna o pracę, ale na wszelki wypadek od kilku lat uczę się intensywnie j.angielskiego – może trzeba będzie kiedyś zdobyć dodatkowe kwalifikacje? Nie wykluczam takiej możliwości.
Niemiecki jest nuuuudny.
Popieram uczenie się innych j.obcych poza angielskim (choć grześ ma rację- 4 godziny w miesiącu w technikum to jakieś kpiny MEN-u, nie pierwsze zresztą).
Jednak prawda jest i taka, że łatwiej porozumieć się z cudzoziemcem w języku, który i dla niego jest obcy.
Obserwuję naszych uczniów podczas praktyk zawodowych i projektów z Francuzami, Niemcami i Czechami. Mówią między sobą tylko po ang. (i- o dziwo- Polacy lepiej niż Czesi i Francuzi).
Młodzieży niemiecki wydaje się trudny z powodu gramatyki i rodzajników. Łatwiej przyswaja hiszpański.
Tylko że jest gigantyczna różnica między tym, jakiego języka uczniowie uczą się jako drugiego (bo jako pierwszy we wszystkich/prawie wszystkich szkołach jest angielski i to maturę z niego zdaje pewnie dobrze ponad 90% uczniów) a jaki zdają na maturze.
Większości osób drugi język na maturze nie jest do niczego potrzebny, więc go nie zdają, więc zdają angielski, który (w 99% przypadków) po prostu znają lepiej.
W ogóle wybór przedmiotów na maturze nie jest podyktowany ich lubieniem czy nielubieniem tylko chłodną kalkulacją, co da więcej punktów na studia (np. w niektórych przypadkach uzyskanie ledwie 40% z rozszerzenia daje więcej punktów niż 100% z podstawy, wtedy nawet kiepskiemu uczniowi opłaca się zdawać trudniejszą maturę)
Tak sie sklada, ze niemieckiego ucza sie na potege mlodzi hiszpanie,grecy i wlosi, ktorzy nie moga znalezc pracy w swoich krajach.
Jedna z niewielu szans ktore maja, to znalezc zatrudnienie w niemczech, ktore nadal poszukuja wysoko kwalifikowanej sily roboczej i tu w tym przypadku znajomosc niemieckiego jest niezbedna a angielski niewiele pomoze.
Nawiasem mowiac najwieksza narodowoscia ktora w ostatnich latach wyemigrowala do niemiec sa Polacy.
Ciekawe co bez znajomosci jezyka niemieckiego moga tam robic??
Matura, angielski, podstawa:
rok_% wszystkich maturzystów
2009_66
2010_85
2011_87
2012_87
Zdający jakikolwiek język obcy w sumie, podstawa, w % zdających maturę:
2009_86
2010_105
2011_106
2012_105
Czyli tylko 5-6% maturzystów zdaje więcej niż jeden język obcy.
Jako maturalny przedmiot dodatkowy np. geografię wybrało w 2012 roku 22% a wiedzę o społeczeństwie 17% maturzystów.
Tak więc rzeczywiście dramatyczne zmiany w preferencjach uczniów mają więcej wspólnego z hobby aniżeli z celową działalnością pod kontem egzaminów czy zbierania punktów na planowane kierunki studiów. Wypada pozazdrościć luksusu posiadania wyboru. Albo pochylić się z troską nad idiotami.
W gimnazjum i liceum wybiera się taki język drugi, jaki oferuje szkoła. W dużych miejscowościach pojawia się francuski czy hiszpański, w mniejszych nie. Co z tego, że uczeń wybierze hiszpański w gimnazjum, skoro nie może go kontynuować w liceum, bo jego szkoła czy profil oferuje mu całkiem inne języki. W efekcie znajomość drugiego języka w wymiarze 1-2 godzin tygodniowo przez trzy lata jest iluzoryczna, zwłaszcza jeśli w gimnazjum liże ten język od podstaw, a w liceum liże jeszcze inny język od podstaw. Moje dziecko wybrało niemiecki świadomie, mając do dyspozycji modny francuski i niemodny rosyjski i całkiem go lubi. Może nie tyle brzmienie, co logikę 🙂
A ze młodzież wybiera języki romańskie mnie nie dziwi – to sa języki atrakcyjne dla nich, bo kojarza się z wakacjami, dalekimi wyjazdami itp. Kto w wieku lat nastu mysli o tym, ze skończy w pracy w Niemczech?
No tak hiszpański ,włoski to fajne języki tylko po co ich się teraz uczyć niemiecki jest bardziej opłacalny, spokojnie znając ten język możesz wyjechać do pracy do niemiec za dobre pieniądze, a co z hiszpańskim – bezrobocie. Teraz nawet w Polsce częściej wymagają znajomości niemieckiego niż angielskiego.
No właśnie, komentator dziadek już wspomniał, ale powtórzę, by uświadomić coś fanom hiszpańskiego (uwielbiam brzmienie i chciałbym kiedyś poznać) czy włoskiego, otóż w takiej Hiszpani od czasów kryzysu popularność niemieckiego wzrosła radykalnie.
Obecnie mnóstwo Hiszpanów czy Greków właśnie pracy szuka w Niemczech, nie np. w Anglii czy bliższej im Francji.
To wszystko prawda. Jestem germanistką z 26 letnim doświadczeniem w szkołach na różnym poziomie. Kocham dzieci, młodzież i ten język. Niestety – od 3 lat nie mogę znaleźć pracy, a z językiem ani tyle… Smutne i przykre dla mnie. Niestety innego wykształcenia nie mam, studiowałam gdy był tylko jeden kierunek/ specjalizacja.