Dzienniczek pracy nauczyciela

Od nowego roku szkolnego nauczyciele będą opisywać swoją pracę w tzw. dzienniczkach. Od tego, jak się opiszą, będzie zależeć wysokość ich zarobków, dodatki motywacyjne, nagrody i premie, a nawet prawo do awansu zawodowego. Nie mogę się doczekać tej chwili, ponieważ jako polonista perfekcyjnie potrafię robić z igły widły. Czuję więc, że dzienniczek to dla mnie wielka szansa. W końcu czarno na białym przedstawię dyrekcji, że ja tu się nie obijam.

Nie wszyscy nauczyciele są biegli w piśmie. Widać to chociażby wtedy, gdy rada pedagogiczna musi coś napisać. Zawsze koledzy wołają polonistów. Także pisanie protokołów to dla większości zadanie ponad siły. Gdyby nie poloniści, można by pomyśleć, że w szkole jest jeden wielki burdel na kółkach. Dopiero jak to filolog wygładzi, trafnie użyje paru związków frazeologicznych, wstawi gdzieniegdzie metaforę i podrasuje epitetami, wychodzi, że pracujemy na medal.

Wprowadzenie dzienniczka pracy na początku wywoła spore zamieszanie. Nim się nauczyciele połapią, że papier jest cierpliwy i że cały problem w tym, aby giętkie pióro potrafiło wydobyć zalety, a ukryć wady naszej pracy, upłynie trochę wody w Wiśle. Być może nawet niektórym kolegom trzeba będzie pomóc, aby dodali swojej pracy nieco polotu. Po jakimś czasie jednak poziom się wyrówna i wszyscy będą tworzyć arcydzieła. Przynajmniej na piśmie, ale chyba o to chodzi minister edukacji, skoro wprowadza dzienniczki (zob. info).

Mnie tylko niepokoi jedna sprawa. Wprawdzie jestem polonistą, czyli pisania się nie boję, jednak w szkole są też inni poloniści. Może nawet lepsi bajarze. Obawiam się, że wypełnianie dzienniczków to będzie pojedynek między nami. Kto się lepiej opisze, kto słowem wykona najlepszą robotę, kto górę przeniesie, kto zamieni wodę w wino? W sumie zapowiada się niezły cyrk i to na piśmie.