Karuzela z krzyżem

Od kilku dni nie zadzierałem głowy, więc nie zauważyłem, że z mojej sali lekcyjnej zniknął krzyż. Wczoraj jednak omawiałem lekturę, w której pojawia się nazwa „krucyfiks”. Ponieważ ze zrozumieniem nazw różnie bywa, chciałem zapytać uczniów, czy ten krzyż – tu spojrzałem na ścianę – to krucyfiks. Patrzę, a krzyża nie ma.

Z tego powodu naszły mnie wspomnienia. W czasach PRL zdarzało się, że uczniowie wieszali krzyż w salach lekcyjnych, a nauczyciele udawali, że tego nie widzą. W końcu wchodził taki belfer, który widział. I albo się uśmiechał porozumiewawczo do uczniów, albo gromił wzrokiem, wygłaszał kazanie i pytał, kto to zrobił. Okazywało się, że nikt. Następnego dnia krzyża już nie było, po jakimś czasie uczniowie po kryjomu wieszali, i tak w koło Macieju.

Teraz jest tak samo, tylko role się odwróciły. Pracownicy szkoły wieszają, uczniowie zdejmują. Przez jakiś czas niektórzy nauczyciele udają, że nie widzą braku krzyża. W końcu jakiś belfer zauważa, że nie ma, więc każe powiesić. Młodzież się wymiguje pod pretekstem różnych chorób, które wykluczają wchodzenie na krzesło, ławkę, drabinę. Krzyż wiesza więc zbulwersowany nauczyciel, a po jakimś czasie ktoś zdejmuje. I tak w koło Macieju.

Krzyż to całkiem dobry powód, aby się buntować przeciwko szkole. Różnica między dawnym buntem a dzisiejszym jest taka, że obecnie uczniowie organizują się, piszą petycje do władz, wzywają na pomoc opozycyjnych polityków. Tak zrobiono miesiąc temu chociażby w łódzkim Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 4 (zob. info). W moim liceum, całe szczęście, zdejmowanie i wieszanie krzyża odbywa się po Bożemu, tzn. nikt nic nie wie. Wieszają pracownicy, a zdejmują krasnoludki.