Szkoła a związki partnerskie

W ostatnich latach w szkole o niczym nie gadało się tak dużo, jak o tolerancji. No, może jeszcze strzępiło się język na przeciwdziałanie agresji. Nie ma chyba nauczyciela, który działań na rzecz tolerancji nie umieściłby w planie rozwoju zawodowego. Na włączaniu osób zagrożonych wykluczeniem najłatwiej robiło się awans zawodowy. I tak od lat. Uczniom już te działania bokiem wychodzą.

Dlatego w moim liceum prawie nie było odzewu na medialne doniesienia o projektach ustaw o związkach partnerskich. Nikt specjalnie nie chciał o tym rozmawiać, nikt nie zagadywał. Podobnie w innych szkołach, jak mi donieśli zaprzyjaźnieni pedagodzy. Jeśli gdzieś jest inaczej, to duża w tym zasługa nauczycieli, którzy nie popadli w przesadę w wychowywaniu uczniów w duchu tolerancji, szacunku dla drugiego człowieka, praw Polaka jako Europejczyka itd. Niestety, większość nauczycieli w taką przesadę popadła, wystarczy spojrzeć w plany godzin wychowawczych. Tolerancja wylewa się z każdego punktu i bije po oczach.

Z drugiej strony, o naszych uczniach, którzy mają preferencje homoseksualne, dowiadujemy się lata po tym, jak skończyli szkołę. Wbrew pozorom, dość dużo jest takich osób. Jak wytłumaczyć to milczenie, ukrywanie się, gdy są uczniami? Może homoseksualizm rozwija się później, nie w szkole? Tak byłoby najwygodniej dla nauczycieli. I chyba tak się na to patrzy. Do matury wszyscy jesteśmy tacy sami, prawda? W każdym razie w szkole dużo jest działań na rzecz tolerancji, ale w teorii. Trudno zresztą oczekiwać czegoś innego, skoro inni są gdzieś poza murami szkoły. A u nas, dzięki Bogu, sami swoi.