Pomysł na szkołę

Początek roku szkolnego to dobra okazja dla polityków, aby przypomnieć się wyborcom interesującym hasłem oświatowym. I właśnie z tej okazji skorzystał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Leszek Miller zaproponował program troski o szkoły pod nazwą „dekalog edukacyjny” (zob. info).

Istota zmian polega na powrocie do tego, co już było. SLD chce likwidacji gimnazjów i powrotu do ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum. Wszystko to chwyta za serce i wzbudza nostalgię za starymi dobrymi czasami, dawną maturą, egzaminami na studia i dyplomami, które coś były warte. Do tej bułki z masłem Sojusz dokłada pomysł na mniej liczne klasy oraz pragnienie, aby szkoły oferowały wiele zajęć pozalekcyjnych. Byłaby więc praca dla wszystkich nauczycieli. Do tego praca w luksusowych warunkach, bo w małych zespołach klasowych. Słodkie to jak miód z mlekiem. Na deser Miller przygotował propozycję, aby szkoła zapewniała dzieciom dożywianie, opiekę medyczną i zajęcia sportowe. Palce lizać. Więc w czym problem?

W szkole wszyscy życzymy sobie, aby nowy rok szkolny nie był gorszy od poprzednich. A minione lata były raczej złe – likwidowano szkoły, zwalniano nauczycieli, przepełniano klasy, reformowano wbrew opiniom nauczycieli itd. A jednak nauczyciele pragną spokoju. Nie chcą zmian, mimo że jest źle. A wszystko z powodu totalnego spadku zaufania do rządzących i do polityków. Nie wiem, jak to się dzieje, ale jak przychodzi do wykonywania postanowień „dekalogu edukacyjnego” tej czy innej partii politycznej, to zamiast spodziewanej manny z nieba, zawsze mamy płacz i zgrzytanie zębów. Wychodzi na to, że raj w edukacji już był, a teraz możemy liczyć tylko na osty i ciernie.