Jak uczyć?

Od podstawówki do uniwersytetu polskie placówki edukacyjne uczą źle. Nie całkiem źle, bo przecież może być gorzej, ale powodów do zadowolenia nie ma nikt. Wiemy sporo o grzechach podstawówek, gimnazjów i liceów, teraz przyszła pora na zapoznanie się z wadami uczelni. Jak wynika z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych, studentom za dużo wbija się do głowy wiedzy odtwórczej, a za mało ćwiczy młode umysły w nieszablonowym rozwiązywaniu problemów (zob. info).

Innowacji i samodzielności tyle, co kot napłakał. Czyli na Einsteina nie ma co liczyć. Szewca Dratewki też nie będzie. Musi wystarczyć przemądrzały inteligent i jego dwie lewe ręce.

Bardzo chciałbym uczyć młodzież innowacji, praktycznych umiejętności i nie obarczać nikogo balastem odtwórczej wiedzy. Chcę i to robię, ale w ramach działań partyzanckich, wbrew podstawom programowym. Gdy więc zagląda mi strach do tyłka, że nie zrealizuję podstawy, wracam do wbijania uczniom tego, co odtwórcze i niepraktyczne. Wtedy wilk syty i owca cała.

Nie znam nauczyciela, który chciałby uczyć niepotrzebnych rzeczy. Każdy chciałby rozwijać kreatywne myślenie. Jeśli tego nie robi, jeśli powiela szablony, to widocznie nie może inaczej. W końcu szkoła to nie jest prywatny folwark nauczyciela, a uczniowie to nie jego własne dzieci. Dlatego w szkołach innowacji nie będzie, dopóki nie zmienią się podstawy programowe. Podobno pracownicy uczelni mają większą swobodę, chociaż jak wynika z badań, też muszą realizować programy. A te są, jakie są.