Jak kształcić przyszłych nauczycieli?
Rewolucyjne zmiany mają nastąpić w kształceniu studentów na kierunkach pedagogicznych. Ma być więcej dydaktyki, psychologii, pedagogiki i praktyki w szkołach. O szczegółach można przeczytać m. in. tutaj.
Zmiany są wprawdzie rewolucyjne, jednak rewolucja w szkołach jest dużo większa. Nic bowiem w planach Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie ma o tym, że przyszli nauczyciele powinni być co najmniej dwuprzedmiotowcami. Znowu więc reforma kształcenia przyszłych nauczycieli nie uwzględnia zmian, jakie zachodzą w szkołach. A sytuacja jest taka, że pracujący nauczyciele na gwałt zdobywają prawa do nauczania drugiego przedmiotu. Studia podyplomowe przeżywają oblężenie. Dla nauczycieli zdobycie dodatkowych kwalifikacji oznacza być albo nie być w szkole. Z fizyki, chemii, geografii czy biologii w niejednej placówce nie uzbiera się nawet pół etatu. Aby więc był sens pracy, trzeba uczyć przynajmniej dwóch przedmiotów, a najlepiej trzech.
Jestem w środku szkoły, więc widzę, co się dzieje. Łacinnik w humanistycznym liceum mógłby zostać, gdyby miał prawo do nauczania języka włoskiego. Niestety, na filologii klasycznej nie przewidzieli czegoś takiego. Biolog zostaje, ponieważ we własnym zakresie zdobył uprawnienia do nauczania przysposobienia obronnego i przygotowania do życia w rodzinie. Dla fizyka godzin nie ma. Albo więc nauczy się informatyki, albo będzie biegał od szkoły do szkoły i zbierał godziny na etat. W dużym mieście tak można, ale w mniejszym się nie uda. Jeśli więc ministerstwo chce naprawdę przygotować studentów do pracy w szkole, niech kształci ich w kilku przedmiotach. Inaczej cała robota na nic.
Komentarze
Z moich obserwacji wynika, że studenci mają braki w wiedzy z zakresu nauczanego przedmiotu i tu więcej godzin z pedagogiki nie pomoże.
Po drugie zreformować trzeba jeszcze tych, co uczą studentów (choć nie twierdzę, że wszystkich trzeba). Jak wspominam mojego metodyka, to mi ręce opadają. Za mało jest praktycznych ćwiczeń na studiach – tworzenia scenariuszy, sprawdzania prac różnego typu, rozwiązywania konkretnych problemów wychowawczych na zasadzie case studies. Zajęcia odbywają się głównie w formie wykładów, co nie stanowi dobrego wzoru dydaktycznego. Nie przygotowuje się materiałów dydaktycznych. Uczy zapisywania celów lekcji, ale nie ich wprowadzania w życie.
Zgadzam się z Gospodarzem, za reformującą się szkołą trudno nadążyć. Ciągłe zmiany nie sprzyjają tworzenia warsztatu pracy. Cała moja biblioteczka z „testami czytania” pójdzie prawdopodobnie na straty (u nas normą są testy i PK z „profesjonalnych” arkuszy). A to i tak najmniejszy problem.
Na koniec i tak wszystko psu na budę, bo pracy w szkole nie ma.
A może by tak na kilka lat nie przyjmować na kierunki nauczycielskie? Jest tylu bezrobotnych absolwentów, likwiduje się szkoły. Jak Autor raczył wspomnieć, brakuje godzin w szkołach dla pracujących nauczycieli niektórych specjalności. I jest to, niestety, proces postępujący. Lepiej solidnie przekwalifikować tych, co już są, a nie uzupełniać armię bezrobotnych. A swoją drogą – jakoś nie przemawiają do mnie reformy pani Kudryckiej. Jej prywatna białostocka uczelnia (WSAP) to dopiero naprodukowała klientów UP i kasjerek dla „Biedronki”.
A ja dziś się dowiedziałem, że ‚grupy’ językowe mają liczyć po minimum 24 osoby. I chyba nie będę szukał drugiego przedmiotu, którego mógłbym uczyć (a znalazłbym). Podkształcę się, by w razie czego zająć się czymś innym.
Jeśli chodzi o nauczycieli, to jest ogólny problem dotyczący Polaków w ogóle. Dać nauczycielom przywileje i stabilizację, to się obijają. Ukrócić nauczycielom przywileje i stabilizację, to pracują jak za karę a do zawodu przychodzą słabi. I tak źle i tak niedobrze.
„Jeśli więc ministerstwo chce naprawdę przygotować studentów do pracy w szkole, niech kształci ich w kilku przedmiotach.”
Nie wiem, czy dobrze zrozumialem tu wypowiedz / sugestie Gospodarza. Studium Pedagogiczne – czy jak to sie teraz nazywa – ma uczyc pedagogiki, dydaktyki, psychologii dzieciecej, psychologii nauczania itd, ale nie przedmiotu. Przedmiotow – fizyka, lacina, geografia, historia, matematyka przyszly nauczyciel powinien uczyc sie na wlasciwych wydzialach szkol wyzszych. Inaczej wychodza „specjalisci” bedacy dwie lekcje przed klasa, albo zawieszajacy zajecia, bo zaginala ksiazka z odpowiedziami 😉
Po kazdym przyzwoitym wydziale skonczonym na uniwersytecie absolwent powienien, bez zadnych problemow byc w stanie uczyc dwoch, trzech przedmiotow. Ja, po fizyce, bez klopotu wystartowalem do chemii. Oprocz tego moglem tez uczyc matematyki, a po niewielkich uzupelnieniach i nauki o srodowisku / ekologii.
A może by tak przestać mieszać we wszystkim związanym z oświatą. Rewolucje zawsze zaczynają od zniszczenia, a potem może już nie starczyć sił i czasu na odbudowę i ulepszenie. Zmiany dla samych zmian, to nic dobrego, to jakby powiedzieć, że nie ważny cel, a droga do niego. To może i ciekawe, ale bardzo męczące.
Proszę Państwa!
Czym się tak ekscytujecie? Za kilka lat nauczycieli zastąpią komputery i wspaniały, zupełnie nowy e-learning. Szkoły, dyrektorzy, wagary i szkolne wycieczki przejdą do historii! A ja się cieszę,że będę już wtedy na emeryturze.
Pozdrawiam
Lordjohn
z wczoraj: opinia szkolna, podpisana przez wychowawcę :” uczennica arogancka, wagarująca (opuszczonych 327 godzin), bez mobilizacji do podejmowania wysiłku intelektualnego…’, ” w ostatnim semestrze nastąpiło pogorszenie zachowań w stosunku do roku ubiegłego…”, „w ostatnich dwóch latach uczennica angażowała się do działań na rzecz szkoły, była lubiana przez uczniów, dobrze czuła się w klasie…”; wyjaśnienie – dziewczynka, gimnazjalistka powtarza kl.II (wf, j. angielski), od 2-tygodni przebywa na ucieczce z domu; ojciec alkoholik, matka depresyjna, brat autyzm; gdyby wychowawca miał na studiach więcej psychologii- w maju ubiegłego roku przewidziałby aktualne zachowanie uczennicy….
@poradniaczka
No i co miał zrobić? Wyleczyć ojca z alkoholizmu? Sprawdzian gimnazjalny będzie pisać jak cała reszta, statystyki nauczania nie obejmują depresyjnych matek. Ale przecież wina wychowawcy, że nie przewidział…
A jeszcze nie tak dawno zadano od nauczycieli specjalizacji. Zdobywalo sie stopnie specjalizacji. Teraz odwrotnie – uniwersalnosc… Jak widze Pania z nauczania poczatkowego, ktorej corka przychodzila do mnie na korki z matematyki a teraz ona sama uczy matematyki, ogarnia mnie przerazenie. W ciagu niecalego roku nabyla kwalifikacje na jakies ‚slynnej’ uczelni. Zastanawiam sie dlaczego rodzice nie interweniuja… 🙁
Żadne dodatkowe godziny z pedagogiki (nudy na pudy) i dydaktyki niczego nie dadzą. Jak ktoś się nadaje do zawodu, to będzie dobrym nauczycielem, a jak nie, to sama wiedza nie pomoże. A może by tak przed podjęciem studiów zbadać predyspozycje człowieka do tego zawodu? Nauczyciel często ma też być wychowawcą, a więc od jego podejścia zależy wiele. A co, jeśli nauczyciel sam ze sobą nie może dojść do ładu, a tu ma jeszcze pouczać innych? Najlepszy wykład to własny przykład.
Do Xbelfer: szczerze powiedziawszy nie rozumiem wypowiedzi- mając dyplom uczelni z zakresu fizyki kolega legalnie nauczał w państwowej szkole innych przedmiotów? Ewentualnie mamy tu do czynienia z małym niedorozumieniem… Aby nauczać danego przedmiotu należy się legitymować konkretnym dyplomem, wiedza czy umiejętności muszą być udokumentowane, koniec i kropka, inaczej nie można uzyskać zatrudnienia w szkole państwowej (no, chyba że ktoś ma potężne plecy). Szkoła państwowa to nie każdy normalny zakład pracy, w którym należy wykazać się umiejętnościami, tutaj potrzeba papierków.
„Rewolucyjne zmiany mają nastąpić w kształceniu studentów na kierunkach pedagogicznych. Ma być więcej dydaktyki, psychologii, pedagogiki i praktyki w szkołach.”
Jak znam Polske i Polakow, to wiem, ze i tak skonczy sie zwiekszeniem liczby godzin wykladow z tych przedmiotow, na ktorych studenci i tak spia.
Dlaczego? Bo zeby prawdziwe zajecia z metodyki np., mialy sens, czyli byly oprte o „case studies”, to musi sie komus chciec, zalezec mu na pracy, czuc powolanie, sznowac prace i swoj zawod. A takiego podejscia do pracy nie maja wlasnie wykladowcy na uczelniach, a studenci tylko nasiakaja tym „etosem”.
Zeby nie bylo: slyszalam, ze w kolegium jezykow obcych w Bydgoszczy to nawet maja takie „case studies”, ale to pewnie dlatego, ze pracuja tam nauczyciele Niemcy. Niemcy pracowity narod. Na moim uniwerku na metodyce wszyscy spali. A kto chcial cos uslyszec (ja) i tak nie dal rady, bo pan prowadzacy nie wydawal decybeli wystarczajacych do uslyszenia. Wszak mowienie meczy, wie to kazdy belfer. Mam jeszcze kika „ciekawych” historyjek na temat „poziomu” nauczycieli akademickich, ale juz Wam humoru psuc nie chce, zreszta macie swoje historyjki, pewnie.
Zawsze powtarzam, ze ryba sie od glowy psuje. Kadre reformujcie, nie studentow.
Przed chwilą na forum lokalnej gazetki przeczytałem ogłoszenie studentki pedagogiki, która poszukuje kogoś, kto napisze jej pracę magisterską.
Re e3rwytf
Tak, ale ja uczylem/ucze w Kanadzie. Tu sa wymagane trzy rzeczy
1. Dyplom z uczelni
2. Dyplom ze studium nauczycielskiego (w szkolach prywatnych czasami mozna sie bez tego obyc)
3. deklaracja czego moge/chce uczyc
Z doktoratem z fizyki nikt nigdy nie kwestionowal moich talentow w zakresie nauczania fizyki, chemii i matematyki. 🙂
W 1990 zaczynałam mając pomaturalne dwa lata wychowania muzycznego. Nie wszyscy nauczyciele mieli wtedy wyższe. Ja nie miałam, bo urodziłam dziecko zbyt wcześnie 🙂 Po kilku latach zrobiłam magisterkę, pomyślałam wtedy (zupełnie niezrozumiale dla moich kolegów nauczycieli) trzeba iść za ciosem, bo później się nie zechce. Prof. Izdebski otworzył na UW wych. seksualne. Baaaaaaaardzo interesujący kierunek! No a potem się rozpędziłam i zrobiłam jeszcze WOS na AP w Siedlcach. Teraz się cieszę, bo muzyki w gimnazjum mam raptem 6 godzin, tyle ile pierwszaków. Wolałabym uczyć samej muzyki ale nie da się, więc mam w sumie 4 przedmioty, bo dochodzą zajęcia artystyczne-muzyka. Dzięki temu wszystkiemu mam w ogóle etat!
http://www.domosfera.pl/wnetrza/51,94387,11028376.html?i=0
xbelfer, i tu się szkoła polska od innej różni. Nie ma znaczenia, czego jestes w stanie uczyć, ważne, na co masz papier. I tak doktor fizyki w życiu nie znajdzie pracy w szkole, bo jak ktos spędził za dużo czasu na uczelni, to przekreśla go już jako potencjalnego nauczyciela, a już na pewno nie jako nauczyciel przedmiotów pokrewnych, za to z powodzeniem angielskiego może uczyć pani ze świetlicy po kursie, który daje jej ledwo poziom FCE albo i niżej, bo ma na to papierek.
Re fiolka
W nacznej mierze prawda (predyspozycja, osobowosc, powolanie 🙂 i inne „wrodzone” cechy), ale nie do konca. Pewnych rzeczy mozna sie nauczyc – nazwijmy to roznych technik – wykladu, oceniania itp.
Ale zgoda, ze jak sie ktos nie nadaje to sie nie nadaje i tyle.
Podstawa w zawodzie to osobowość, ale nie ma miarodajnych testów, kto się do tej roli nadaje, więc wszystkie testy psychologiczne zdawane (lub nie) przez adeptów nauczycielastwa są do…
Potem dopiero określona wiedza i to z wielu przedmiotów. Musi iść ona w parze z umiejętnością ograniczania podawanych wiadomości, bo te we współczesnym każdy w miarę rozgarnięty uczeń znajdzie w internecie.
@albert – Niestety, takie sytuacje są na porządku dziennym. Roczna tzw. podyplomówka kompletnie nie przygotowuje, a jedynie daje uprawnienia do nauczania przedmiotu, o którym przekwalifikowany ma takie samo pojęcie, jak i przed studiami. W mojej szkole zaczęła właśnie „nauczać” polskiego pani „wczesnoszkolna”. Z powodu tzw. wygaszania małych szkół w gminie nauczyciele zaczęli się masowo przekwalifikowywać. Jedna z polonistek odeszła na emeryturę, a dyrekcja na jej natychmiast zatrudniła wspomnianą panią. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ubiegłoroczny egzamin gimnazjalny w części humanistycznej wypadł najgorzej w powiecie. Szczegółowa analiza wyników pokazała, że to klasa prowadzona przez wzmiankowaną panią obniżyła poziom. Jestem rozgoryczona, bo ta pani uczy moje dziecko. Np. wprowadzanie w rozprawce kolejnych argumentów obowiązkowo należy rozpocząć zwrotem – po pierwsze; po drugie; po trzecie…itd. Takich ‚kwiatków’ jest o wiele więcej. Wszyscy o tym wiedzą, że baba kaleczy dzieci, ale jest przecież dyplomowana, a wcześniej mianowana. Ma dodatek motywacyjny i regularną nagrodę dyrektora. I wszyscy mogą jej skoczyć.
W Polsce panuje etos lenistwa i obijania się. Jest to domena sektora publicznego. Polska mentalność obiboka znakomicie się zachowała po upadku PRL. Nie ma takiej siły, która spowodowałaby żeby ludzie na państwowych stanowiskach dążyli do lepszych efektów swojej pracy. Od profesora uczelni po nauczyciela nauczania początkowego wszędzie idzie się po najmniejszej linii oporu. Od wielu wielu lat.
@Wasyl
Na tym polega piękno sektora Państwowego i monopolu. Rozmyta odpowiedzialność = brak odpowiedzialności. Brak możliwości wyboru = brak odpowiedzialności. Demokracja jest w chwili obecnej żartem.
Chór belfrów: „Niech ministerstwo kształci, (…) by zdobyć uprawnienia.”
Pod ministerstwem kształcącym, kolejki odurzonych jednoprzedmiotowców, lejących na pedagogikę czy psychologię rozwojową, oczekujących na strumień manny z okien urzędu.
Zatrudnienie wszak się należy.
Czego mają uczyć, nie umiejąc nawet i umieć nie chcąc – nieważne, liczy się równość wobec prawa.
A skoro ma prawo być zatrudnionym jako nauczyciel, niech ministerstwo DA. Co?
Papiery, jak najwięcej papierów.
Skoro są belframi na prawie, to i dowolna bumaga być musi.
Ja bym tym odurzonym te papiery rozdawał z metra, w rolkach marszczonych, z wydrukowanymi nazwami tytułów wynagrodzenia (bo to są tytuły BEZPRZEDMIOTOWE).
Akurat jak znalazł takie rolki marszczone – do cięcia w paski do publicznej kaski.
To już sobie duro-belfry potną same, tyle umią.
Dla nich nigdy „jak uczyć” nie będzie konjugowało z „jak się uczyć”.
Ani – czego, bo i po co.
W Czechach taki system jest od zawsze. Każdy nauczyciel po studiach uczy dwóch przedmiotów. Łączy się czeski z historią, matematykę z informatyką itp. Co w tym trudnego? A nauczyciel, który nie zamyka się w jednym przedmiocie, jest mniej narażony na wytknięcie niewiedzy przez uczniów, zyskuje większy szacunek.
Studiuję na Uniwersytecie Wrocławskim i dwukierunkowość nie jest tu niczym nowym. Wszystkie specjalizacje nauczycielskie prowadzone są tu w ten sposób- przygotowują do uczenia dwóch przedmiotów. Na samym początku studiów powiedzieli mi, że specjalizacja nauczycielska nie jest dla wszystkich. Wiązało się to z jednej strony z ograniczoną liczbą miejsc, a z drugiej z liczbą godzin przewidzianą w programie tej specjalizacji. Oprócz normalnych zajęć przewidzianych w planie naszego kierunku, mieliśmy dodatkowy blok zajęć z drugiego przedmiotu, oraz blok zajęć pedagogicznych. Blok zajęć z drugiego przedmiotu znacznie przekraczał ilość godzin, które na innych specjalnościach mielibyśmy liczone jako zajęcia opcyjne (i był prowadzony przez najlepszych naukowców z drugiego wydziału), a przedmioty z bloku pedagogicznego były traktowane zupełnie oddzielnie – nie miały punktów ECTS i nie wliczały się nawet do średniej(!) Wyjątkiem były zajęcia z dydaktyki przedmiotu, które były traktowane jako zajęcia uniwersyteckie. Jeśli chodzi o praktyki to też nie mogliśmy narzekać – były praktyki śródsemestralne (cały piątek przez jeden semestr) i praktyki ciągłe – 180h, po 90 na każdy przedmiot. Jeśli komuś zależało, mógł starać się również o praktyki dodatkowe. Wiem, że mój wydział stara się o dodatkowe pieniądze na program, który ma jeszcze zwiększyć ilość praktyk.
Dlatego ja nie widzę nic rewolucyjnego ani w wypowiedziach powyżej ani w wypowiedzi pani Minister. Widocznie dużo zależy od uczelni i tego jak podchodzi do kształcenia przyszłych nauczycieli. No i jeszcze od nas samych, od naszego wyboru, bo uczelni nikt za nas nie wybiera.