Praca dla nauczycieli
Urząd Miasta Łodzi uruchomił na swojej stronie link „Praca dla nauczycieli” (zobacz bieżące ogłoszenia). Szkoły zobowiązane są umieszczać tam informacje o ofertach pracy dla nauczycieli. I rzeczywiście umieszczają, jednak pracownika szukają po staremu, tzn. z polecenia i po znajomościach.
Opowiadała mi znajoma, że zainteresowało ją ogłoszenie o pracy w sam raz dla niej. Zadzwoniła, ale dowiedziała się, że oferta już nieaktualna. Cóż, zdarza się. Postanowiła jednak spróbować inaczej. Pomyślała, czy ktoś z jej znajomych zna kogoś z tej szkoły. Tak dotarła do koleżanki przyjaciela, która poszła zapytać dyrekcji, czy ogłoszenie aktualne. Okazało się, że nadal pilnie potrzebny jest nauczyciel tego przedmiotu. Znajoma przyjaciela poleciła zatem moją koleżankę. Dyrektor szczerze się ucieszył, gdyż miał problem. I tak moja koleżanka dostała tę robotę.
Po co portal z ogłoszeniami o pracy dla nauczycieli, jeśli dyrektorzy biorą pracowników albo z polecenia, albo z nakazu władzy zwierzchniej? Uważam, że należałoby przeszkolić dyrektorów, aby zaczęli szanować ludzi, którzy przychodzą do pracy z ogłoszenia. Odrzucanie ich dla zasady to jawna dyskryminacja. Jak ktoś nie wierzy, że to powszechna praktyka, niech zrobi prowokację. Naprawdę łatwo złapać dyrektorów na gorącym uczynku. Zresztą niektórzy wcale się nie kryją, że bez polecenia nikogo nie zatrudniają.
Komentarze
I to jest smutne, że ja, student specjalizacji nauczycielskiej, robię 180h praktyk, które trwają 3 semestry, przygotowuję się na każdą lekcję, wypełniam dziennik praktyk, zeszyty ćwiczeń, w perspektywie zdaję lekcję dyplomową. Mam tygodniowo mnóstwo godzin dydaktyki, pedagogiki, przedmiotów okołopedagogicznych (emisja głosu, prawo oświatowe, szkolenia, etc.) oraz zajęcia z drugiej specjalności (dwuprzedmiotowość wymagana) a po zdobyciu uprawnień, pracę dostanie ktoś z polecenia, a ja nie, bo nie mam znajomości w szkołach. To jest Polska.
Gospodarz tylko ciągle narzeka.
„Po co portal z ogłoszeniami o pracy”
A jak inaczej znajoma dowiedziałaby się o tym wakacie?
„jeśli dyrektorzy biorą pracowników albo z polecenia”
Mają preferować zupełnie nieznaną osobę? Tak przynajmniej ktoś z aktualnych pracowników za taką osobę poręczył. Oczywiście zakładam posiadanie przez znajomą wymaganych kwalifikacji i spełnianie wszystkich wymagań z ogłoszenia. W normalnej gospodarce dyrektorzy nie tylko „biorą z polecenia” ale wywieszają jawny cennik nagród dla aktualnych pracowników za polecenie kompetentnego kandydata. 1000zł za informatyka. 150zł za geografa. Osoba taka przechodzi normalny proces rekrutacji i jeżeli się nadaje to ją zatrudniają. A jak przepracuje jakiś tam czas i się sprawdzi – polecający kasuje całkiem miłą sumkę. Jak się nie sprawdzi albo odejdzie przed terminem to za polecającym zacznie w firmie ciągnąć się smrodzik, którego nikt nie lubi. I dlatego pięć razy zastanowi się zanim kogoś poleci. Z prespektywą nagrody czy bez.
„albo z nakazu władzy zwierzchniej”
A jak z tym dyskutować? Polecają to się zatrudnia, choćby i fryzjera. System działa, że Mucha nie siada!
„Uważam, że należałoby przeszkolić dyrektorów, aby zaczęli szanować ludzi, którzy przychodzą do pracy z ogłoszenia. Odrzucanie ich dla zasady to jawna dyskryminacja.”
„Przychodzą” do pracy? To w Polsce można „ot tak sobie” wejść do firmy i zagadać, że „ja z ogłoszednia”? I ktoś będzie miał czas i przyjmie taka osobę w biurze? Dziwne obyczaje…
„Z ogłoszenia” to jest najniższa forma żebrania o pracę. Wszyscy wiedzą, że większość firm zarzuciła grzeczny zwyczaj odpowiadania na przysłane CV, nawet negatywnie. A w ogłoszeniu o pracę firmy wyraźnie zastrzegają sobie, aby „nie telefonować” i „nie pojawiać się w firmie osobiście”.
Panie Dariuszu, tym razem trafił Pan w samo sedno. Nie trzeba robić prowokacji, tak po prostu się dzieje. Ot, bezkarna „tradycja”. Przykład z mojej szkoły. Niespodziewanie zwolnił się etat logopedy Natychmiast zatrudniono specjalistę, korzystając z oferty kuratorium. Dziewczyna sprawdziła się w stu procentach. Zdolna, zaangażowana, lubiąca dzieci. W tzw. międzyczasie dyrekcja wysłała na ‚podyplomówkę’ z logopedii panią świetliczankę (prywatnie – siostrzenicę męża). Gdy tylko ta ukończyła, z miejsca dostała etat. Tamtej dziewczynie podziękowano, nie przedłużając umowy. Nie pomogły prośby nauczycieli i protesty rodziców, którzy cenili sobie jej sumienność i zaangażowanie. No i mamy teraz „logopedę” z wadą wymowy i inteligencją pantofelka.
W moim mieście wojewódzkim funkcjonuje poznański serwis oświatowy. Są tam nie tylko oferty pracy dla nauczycieli i pracowników niepedagogicznych lecz również zestawienia obrazujące ilu nauczycieli różnych specjalności szuka pracy w szkołach. Takie zestawienie uczy pokory. Wielu moich znajomych, którzy są w stanie nieczynnym, w tym również nauczyciele dyplomowani, zaczyna dzień od analizy tej strony internetowej. Póżniej telefon, oczywiście, gdy jest oferta odpowiadająca ich możliwościom zawodowym. Miły głos w słuchawce:”Prosimy o kontakt internetowy”. Póżniej cisza. Cisza, która boli belfra ze zlikwidowanej szkoły. Belfra, który nie ma układów,pleców, różnych znajomości. Bardzo rzadko ktoś dostaje robotę, bo był poddany procedurze konkursowej i otrzymał sprawiedliwą, dobrą ocenę za przeprowadzoną lekcję. Czasami dopisze w poszukiwaniu roboty szczęście. Myślę, że należy takżę pamiętać o słowach zawartych w wierszu Twardowskiego „Nie płacz w liście, nie pisz, że los ciebie kopnął, nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia, kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno……
studentnauczyciel: „a ja nie, bo nie mam znajomości w szkołach. To jest Polska.”
Niceh Pan sproboje dostac prace z ogloszenia w USA. Stare powiedzenie mowi ze „jak praca jest ogloszona w gazecie, to albo juz wzieta albo taka ze nikt jej nie chce”.
Podstawowym sposobem na uzyskanie pracy w USA jest tak zwany „networking”, co jest wytworna nazwa na „znajomosci”. Dlatego tez kazdy, nawet jak ma prace, dba o swoj „network”. I wszyscy uwazaja ze to normalne.
To bardzo przykre spostrzeżenia z podwórka belferskiego…
Cień kładzie się okrutny na dyrektorów – niezdolnych podjąć samodzielnej decyzji o zatrudnieniu. Muszą posiłkować się poleceniami krewnych i kumpli. Okazuje się, że są zwykłymi tchórzami.
Smutne…ale tłumaczy bardzo wiele.
Przepraszam czy zatrudnienie z polecenia łączy się z podpisaniem „jakiejś lojalki” – np. pracuj, niczego nie wymagaj i siedź cicho ?
@studentnauczyciel
mając 180h praktyk, masz czas na zawarcie znajomości, jeśli ci się to nie uda to może znaczyć, że jesteś aspołeczny i nie potrafisz współpracować z ludźmi 🙂
niestety tak juz jest wszędzie, w firmach prywatnych nawet się z tym nie muszą kryć i niektóre otwarcie mówią, że zatrudniają wyłącznie z polecania,
w samorządach równiez inaczej niz po znajomości nie znajdziesz pracy: tu artykuł o tym:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100969,11092950,Z_zasada_uczciwego_naboru_w_samorzadach_jest_koszmarnie.html
Kochani – lata temu po raz pierwszy zatrudniono mnie w szkole z polecenia mojej starej nauczycielki (1959r) Dyrektor był samodzielny, miał pod swą pieczą zespół szkół od Zasadniczej zawodowej, przez przyzakładową, technikum dzienne i dla pracujących po pomaturalną PST – pracy dla nauczycieli było wtedy w Polsce sporo ale on nie przyjmował „przechodniów z ulicy”. Nigdy. Przyjmował z polecenia innych, doświadczonych nauczycieli i naszych absolwentów. Czasem bo mu „władza” podsunęła ale jak mu się nie sprawdzili w pierwszym roku, zawsze znalazł sposób żeby się ich pozbyć. Natomiast nie przyjmował nauczycieli z polecenia innych dyrektorów szkół ponadpodstawowych. Jeżeli ktoś chce się pozbyć podobno znakomitości za katedrą, to coś tam musi być nie w porządku. To był trudny i mądry człowiek. W wiele lat potem i ja przyjmowałam do pracy. Mówię wprost – dyr Marżysz miał rację – człowiek znany komuś, komu ufamy, o kim wiadomo, że świetny fachman, temu komuś można zaufać, że właściwie i uczciwie ocenia kandydata; zna jego mocne i słabe strony. To bardzo ważne, bo pozbycie się nietrafionego nabytku bywa b.trudne i nieprzyjemne. Natomiast tzw cudowne dzieci oświaty – to prawdziwe nieszczęście w szkole. Miałam chwilę słabości i z polecenia innego dyrektora przyjęłam (ponoć) cud polonistkę po urlopie dla poratowania zdrowia (w tamtej szkole nie chciano na ostatni semestr zmieniać maturzystom polonistki). Przeklęłam kolegę dyrektora i swoje dobre serce. Pani w roli gwiazdy opowiadała 45 minut o sobie, materiał leżał, trzy konflikty z nauczycielami w dwa miesiące, zupełny brak samokontroli, niestabilność emocjonalna. Boziu – oddanie do dyspozycji kuratorium zaowocowało procesem, który wlókł się kilka lat. Jeszcze raz Marżysz miał rację – patrz, kto poleca. Tak to jakoś jest – nawet świeży absolwent, jeżeli jego dawny wychowawca z ręką na sercu powie – bierz, bo to świetny materiał i odpowiedzialny człowiek – można posłuchać w ciemno.
Wydaje mi się, że mylone są tu dwie zupełnie odrębne kwestie. Czym innym jest bowiem networking, czym innym natomiast kumoterstwo i nepotyzm.
Osobiście nie mam nic przeciwko „networkingowi”. Gdybym była dyrektorem i chciała zatrudnić dobrego nauczyciela – fachowca też zasięgałabym opinii na temat potencjalnych kandydatów u osób zaufanych, znających daną osobę, u nich szukając ewentualnego potwierdzenia / referencji wyrażonych na „piśmie” kwalifikacji kandydata na dane stanowisko.
Nie zawsze bowiem to co na „piśmie” przekłada się na rzeczywiste umiejętności i kwalifikacje.
Ostatnio poszukiwany był w naszej szkole nauczyciel języków obcych na zastępstwo za koleżankę w ciąży.
Dyrektor zapytał nas – językowców czy nie znamy jakiegoś dobrego kandydata na to stanowisko i poprosił o opinię na temat zgłoszonych kandydatów.
Zgłosiło się kilkoro kandydatów z innych szkół, a że miejscowość niewielka to i opinie o nich i ich umiejętnościach językowych były w środowisku „językowców” znane – min. również na podstawie ocen młodzieży, która miała szczęście / nieszczęście być uczniami danej pani / pana.
Uczniowie bowiem, zwłaszcza po skończeniu szkoły, potrafią najczęściej dosyć rzetelnie i obiektywnie ocenić pracę, umiejętności i rzetelność swoich byłych nauczycieli.
W ten sposób udało się dyrektorowi uniknąć błędu zatrudnienia kogoś, kto ma wprawdzie ma być może piękne, laurkowe CV, które jednak niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Natomiast razi mnie wcale nie tak rzadkie w naszej oświacie – zwłaszcza tej „prowincjonalnej” – zatrudnianie „znajomków” i różnego rodzaju „pociotków” nie ze względu na ich rzeczywiste kwalifikacje i umiejętności lecz tylko i wyłącznie dlatego, ze taka osoba jest znajomym lub krewnym dyrektora lub jakiejś ważnej osobistości w gminie / powiecie i dyrektor dostaje np. „polecenie służbowe” zatrudnienie konkretnej osoby.
„Natomiast razi mnie wcale nie tak rzadkie w naszej oświacie ? zwłaszcza tej ?prowincjonalnej? ? zatrudnianie ?znajomków? i różnego rodzaju ?pociotków? …..”
No ale przecież samorządowcy żalą się ciągle, że maja za mały wpływ na zatrudnianie pracowników w szkole…
Często miałam praktykantów studentów na lekcjach. Niektórzy super, inni zeszpeceni własną bylejakością – kompletnie nieprzygotowani do zawodu nauczyciela. I 500 godzin praktyk w szkole takim nie pomoże…
Całe lata grono pedagogiczne w mojej szkole było przekonane, że dostałam pracę w szkole, bo znałam dyrektorkę. Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, bo jak, skoro pracowałam sobie spokojnie bez świadomości, że oni tak myślą.
Zupełnie niedawno wyszło, jak było naprawdę: że składając podanie o pracę zobaczyłam dyrektorkę pierwszy raz na oczy. I pracę dostałam.
Byli baaaardzo zdziwieni.
Ale w samym zjawisku „praca z polecenia” nie ma nic złego, jest to stosowane szeroko np. w zachodnich firmach, ja starałem sie o pracę w IBM z polecenia (akurat nie dostałem, ale to inna sprawa), z polecenia zatrudnia się informatyków itd
Nie dziwi wcale, że dyrektor/szef szuka osób, które ktoś zna i jest w stanie ocenić, oburzające by było, gdyby było odwrotnie.
Studencienauczycielu, nie użalaj się tak nad sobą i nie przechwalaj (te 180 godzin praktyk i reszta to normalka, kazdy na filologii czy innych studiach nauczycielskich musiał to robić, ci z polecenia też)
A i żeby nie było, każdą swoją pracę dostałem ot tak:), bez znajomości żadnych.
Czy bez polecenia, nie wiem?
Wiem, że dyrekcja NKJO, która mnie zatrudniała, robiła research na uczelni, gdzie studiowałem, w liceum, gdzie się uczyłem itd
Podobnie było w przypadku projektu unijnego, też dzwoniono do szkoły, w której pracowałem.
Oczywiście należy odróznić pracę z polecenia od pracy po znajomośći (dla dzieci,krewnych itd), gdzie z góry wiadomo, że nikt inny nie ma szans, nawet jak ma lepsze kwalifikacje.
Robi się zabawnie. Jakiś czas temu przeczytałem, że w którejś z kopalń, w której sprzątaczka ma dwukrotną średnią krajową w umowie zbiorowej zagwarantowano … dziedziczenie stanowiska pracy. W państwowej firmie. Tak, ta „wadza” nam nie jedno jeszcze pokaże.
Do wszystkich, którym praca „z polecenia” wydaje się na miejscu, mam pytanie co mam zrobić jeśli zamierzam przeprowadzić się z miejscowości X do Y? A ten zaczynający dopiero pracę w szkole, jak ma się przebić, czemu ma sobie wyrabiać „znajomości” zamiast po prostu zająć się nauczaniem?
Czy nie prościej byłoby przeprowadzić z kandydatami fachową rozmowę? Chyba łatwo zorientować się czy narybek wie o czym mówi i czy jego CV nie jest rzeczywiście podkolorowane. Można również poprosić o przeprowadzenie pokazowej lekcji przez wyselekcjonowanych dwóch kandydatów, a jeśli uczniów szkoda, to nawet o projekt na papierze podając wytyczne nt klasy, materii, etc. Doświadczenie kandydatów także można sprawdzić dzwoniąc, jak już ktoś wcześniej wspominał, do wymienionych w CV szkół, etc. Nie jest to chyba, tak mi się przynajmniej wydaje, aż tak strasznie skomplikowane.
W kraju gdzie przyszło mi radośnie żyć i pracować – Hiszpania – w szkolnictwie publicznym stosuje się listy kandydatów. Nie jest łatwo się na nie dostać, wymagania zmieniają się w zależności od regionu autonomicznego, w moim wyszyscy nowi kandydaci do pracy w szkołach średnich muszą obecnie mieć ukończone roczne specjalistyczne studia podyplomowe, do pracy w podstawówkach mogą aspirować jedynie ci, którzy ukończyli czteroletnie studnia pedagogiczne. Owe listy otwierają się raz na kilka lat, w zależności od potrzeb danego przedmiotu. Osoby z list pracują zawsze tymczasowo. Aby dostać stałe miejsce pracy w szkole publicznej należy, prócz doświadczenia, zdać specjalny, dość skomplikowany egzamin, też organizowany raz na x lat, również w zależności od zapotrzebowania. Dążenie do stałego etatu trwa w przypadku tutejszego nauczyciela latami.
Zainteresowanie pracą w szkołach publicznych jest spore. Mimo dość ostrych cięć tłumaczonych kryzysem, cały czas jest to łakomy kąsek, przede wszystkim z uwagi na zarobki (!) jak i możliwość stania się funkcjonariuszem państwowym (doświadczenie + zdany egzamin).
Trochę się zapędziłem, miało być o listach. Gdy pojawia się zapotrzebowanie na kandydata po prostu wykręca się stosowny numer telefonu departamentu ds. edukacji i ta zajmuje się resztą, a wybrana osoba (pierwsza wolna z listy) po paru godzinach puka do drzwi dyrektora szkoły. Nie ma kolesiostwa, nie ma pociotków. System możnaby ulepszyć, ma wiele wad, niemniej jednak działa sprawnie.
pozdrawiam wszystkich Blogowiczów i Gospodarza
System jest u kresu, już rozszedł się daleko z logiką. Trzeba go zresetować. Zamknąć i odtworzyć. Ale bez pań i panów z MENu, Nadzoru i Organów Prowadzących. I bez pseudodogmatów o wszystko-wszystkich wyuczalności, o zbawczym wpływie koedukacji itd. Trzeba budować szkoły od nowa, żeby uczyły i wychowywały, a nie „walczyły” , a to z przemocą, a to z segregacją, a tworzyły i przestrzegały jakieś durne procedury. Uczeń umie – uczeń zdaje, prosta zasada. No i nauczyciele, trzeba się pozbyć z zawodu idiotów, a to bezie trudne.
Temat jałowy i potraktowany przez Gospodarza bez zrozumienia.
Dlaczego?
Ponieważ szacunku do prawa, moralności czy godności osobistej nie można nauczyć (a już na pewno nie w trybie ‚szkoleń’). Nie jest to kwestia wiedzy lub umiejętności, lecz postawy i aksjologii.
Co wypadałoby wiedzieć belfrowi w szkole, co prawda uczonemu i szkolonemu, ale akurat nie kumającemu bazy kompetencyjnej belfra (to ta postawa i aksjologia).
Ponadto, pomiędzy „niezatrudnianiem bez polecenia” a „koniecznością polecenia dla zatrudnienia” jest przepaść, w której mieszczą się wspomniane, acz niepojęte niektórym, wartości i kompetencje.
Polecenia i rekomendacje są niezwykle wartościową metodą selekcji kandydatów, oczywiście, jeśli fachowo sformatowane i etycznie zastosowane.
Nie polecenia dla zatrudnienia są problemem zawodowym belfrów (polecenie może współgrać z kompetencjami) ale jawne (bo publiczne) i bezwstydne kompromitacje zawodowe i moralne, wykluczające kompetencje, bez skutku w postaci zwolnienia z obowiązków belferskich.
Polecam się w razie potrzeby skorzystania z doświadczeń i wiedzy o skutecznym (!) rad sposobie 🙂