Uczeń jako mistrz
Zostałem zaproszony przez ucznia na jego wykład o bezpiecznym krwiodawstwie. Przyjąłem zaproszenie. Wykład został wygłoszony w szkolnej auli przed dość liczną publicznością. Obecni byli głównie uczniowie, a spośród pracowników – ja, ksiądz i pielęgniarka.
Dawno nie byłem świadkiem tak doskonale prowadzonej lekcji (miał być wykład, ale w końcu zrobiła się z tego pogadanka z publicznością). Chodzę czasem na lekcje koleżeńskie, którym nie można niczego zarzucić. Są doskonale prowadzone, jednak brakuje im tego czegoś.
Wykładowca (przypominam, że to uczeń) był świetnie przygotowany (mówił z głowy, miał szeroką wiedzę, posiadał materiały pomocnicze, odwoływał się do własnego doświadczenia). Miał doskonały kontakt ze słuchaczami, prowokował ich do reakcji, tworzył atmosferę powagi i luzu zarazem. Zwracał się do słuchaczy po imieniu, obracał w żart trudne sytuacje, odpowiadał rzeczowo na pytania, ale także doskonale bawił. Prowadził wykład po mistrzowsku. Wielka szkoda, że tak mało nauczycieli przybyło na to spotkanie – uważam, że wiele by się nauczyli, jeśli, oczywiście, stylu można się nauczyć. Być może trzeba to mieć we krwi.
Jest jeszcze inny powód, dla którego warto tam było być. Uważam, że każdy dorosły człowiek mający dzieci w wieku szkolnym powinien zobaczyć na własne oczy, o co potrafią pytać uczniowie. Wykład dotyczył kwestii oddawania krwi. Jedna z uczennic zapytała, czy osoba biorąca środki antykoncepcyjne może oddać krew, czy też musi odstawić te środki na jakiś czas. Inna uczennica zapytała, po jakim czasie od oddania krwi może napić się alkoholu. W ogóle padło dużo odważnych pytań (m. in. o papierosy, narkotyki, seks, okaleczenia), z których każde było na serio. Wykładowca obracał niektóre pytania w żart, ale tylko na krótką chwilę, aby potem udzielić poważnej odpowiedzi.
Uważam, że rodzice powinni to zobaczyć. Chociaż gdyby byli obecni, prawdopodobnie uczniowie zachowywaliby się jak dzieci i nie zadawali dojrzałych pytań. Tak samo obecność nauczycieli mogłaby zaburzyć to spotkanie. Być może dobrze się stało, że grono zjawiło się w tak nielicznym składzie. Mówca udawał, że mnie i księdza nie widzi, a do pielęgniarki zwracał się z prośbą o potwierdzenie prawdziwości pewnych danych. Szczęka opadała mi na tym wykładzie kilka razy: gdy zobaczyłem tak wybitny talent pedagogiczny, gdy na własne oczy ujrzałem solidne rzemiosło metodyczne oraz gdy byłem świadkiem dojrzałości słuchaczy. W to, co widziałem, Gombrowicz by nie uwierzył – gdzie się podziała pupa, łydka i gęba oraz cały idiotyzm szkoły?
Komentarze
Cieszy, że Gospodarz zachęca rodziców do zapoznania się z ich własnymi dziećmi.
To dowód, że szkoła (no, może Gospodarz, ksiądz i pielęgniarka) zaczyna dostrzegać podmiot swego działania, choćby nawet w tonie mentorsko-kazalniczym.
Dzieci i ich umiejętności mogą być dla szkoły i belfrów niespodziewanym odkryciem!
Ja to już mam za sobą, gdy nauczyciele odkrywali, że moje (i parę innych zaprzyjaźnionych dzieci) wiedzą i umieją więcej, niż szkoła jest w stanie sobie wyobrazić. A co gorsza – nauczyć czy w ogóle odkryć.
Odkrycia nauczycieli przekładały się zwykle na głęboką frustrację, wyrażaną postawami i komentarzami, które naznaczały umiejętne dziecko piętnem „filozofa klasowego” czy rolą „maskotki konkursowej”.
Te odkrycia co do dzieci ani nie wynikały z pracy i postawy funkcjonariuszy szkoły ani na nią konstruktywnie nie wpływały. Tak oto ze szkołami publicznymi rozstaliśmy się, zanim zdołały sprowadzić dzieci do swojego poziomu.
Dodam, że inne szkoły też wymagały troskliwej selekcji pod kątem toksyczności wobec swoich chlebodawców, ale z wybitnie pozytywnym, finalnym skutkiem.
Znam co najmniej kilkadziesiąt podobnych doświadczeń rodzicielskich, w których pupa szkoły pokazała rodzicom gębę, kopiąc ich i dzieci po łydkach.
Przy okazji odkrycia Gospodarza, tak się zastanawiam, czy wykład, pogadanka, lekcja, nadal będą postrzegane jako pojęcia tożsame, a opisane, „zdumiewające” ‚talenty pedagogiczne’ i ‚olśniewająca metodyka’ przedmiotem rozważań ‚czy tego można się nauczyć, czy trzeba mieć we krwi’.
Jakoś ta lekcja belferska słabo poszła, skoro standardowe (co nie znaczy łatwe) umiejętności (co znaczy: dostępne kształceniu) komunikacji publicznej, myli Gospodarz z talentami, zdolnościami, czy wreszcie – metodologią uczenia.
Ja podzielam radość (?) i podziw (?) Gospodarza dla ucznia, który wykazał się zdolnością poznawczą i umiejętnością stosowaną.
Chętnie poczułbym też takie odczucia wobec szkoły, jeśli miałaby w tym wyniku większy udział, niż wystawienie księdza i pielęgniarki.
Bo udział Gospodarza już zaowocował tym wpisem, ku chwale pozaszkolnej aktywności samokształceniowej (?) ucznia, spostrzegawczości szkół publicznych i ich przenikliwości w pouczaniu rodziców 🙂
Jeśli, oczywiście, tego tylko możne się belfer w szkole dzięki uczniom i rodzicom nauczyć. Być może trzeba to mieć we krwi?
„Gdzie się podział cały idiotyzm szkoły?”
Odpowiem przekornie i niegrzecznie, bo pytaniem.
Czy uczeń miał zapłacone za ten wykład?
Poczekam na komentarze i potem może przytoczę świetną anegdotę o tym, jak to płacenie za pracę skutecznie zabija wszelki entuzjazm do niej.
Dodatkowo, nie lubię słuchać takich uogólnień: „cały idiotyzm szkoły”.
Uczciwiej i odważniej byłoby napisać: „cały idiotyzm znanej mi szkoły, do której idiotyczności sam się codziennie przyczyniam”.
Matematyk z okna pociągu zobaczył na łące krowę, która była czarno-biała z jednej strony.
Bo ja zapamietałem inną szkołę, nie idealną, ale jednak dobrych a nawet świetnych wykładowców było więcej niż marnych.
Kwestia przytoczona przez „zza kałuży” to jedna strona medalu. Wynagrodzenie zabija chęć wykonania roboty po prostu dobrze, bo w grę wchodzą zaraz metody oceny i człowiek dostosowuje się do wykonania roboty „pod metody”, która często zależy od ilości otrzymanych pieniędzy, a nie zgodnie z własnym sumieniem.
Inną rzeczą jest coś o czym napisał Gospodarz. Nieobecność ludzi mogących wpłynąć na daną osobę za zadanie takiego czy innego pytania. Czy dziewczyna pytająca o środki antykoncepcyjne nie miałaby w domu awantury w stylu: „Jak to?! W tym wieku do łóżka?! Czy tak Cię wychowaliśmy?!”. Chłopak pytający o alkohol: „Dlaczego pijesz?! Jesteś alkoholikiem jak Twój ojciec!”. Identycznie w kwestii pozostałych „odważnych” pytań.
Dzieci mają tendencję do zachowywania się tak, jak są traktowane. Jeśli na nic im się nie pozwala, trzyma od kloszem lub unika tematów trudnych, to te kwestie dzieci pomijają w rozmowach z dorosłymi. Potem wielkie zdziwienie, że dziecko doszło do czegoś samo. A w swoim gronie, jeśli prowadzone są otwarte rozmowy o trudnych tematach, to często mało kulturalnym ale za to zrozumiałym dla wszystkich językiem, wyjaśnione są wszystkie kwestie bardzo poważnie.
Kolejny fajny wpis o przepaści pokoleniowej potęgowanej w szkole przez nieprzystający do rzeczywistości program i nieelastycznych, „lepiejwiedzących” nauczycieli.
zza klauzy: „Poczekam na komentarze i potem może przytoczę świetną anegdotę o tym, jak to płacenie za pracę skutecznie zabija wszelki entuzjazm do niej.’
To Panskie doswiadczenia? No to wspolczuje. Musi sie Pan okropnie meczyc…
Ja tu mam, w sporej amerykanskiej firmie, sporo mlodych ludzi ktorzy, gdyby przestano im placic, prawdopodobnie nawet by nie zauwazyli. Dopoki bank by nie zatelefonowal. I dalej by robili swoje
To sa ci ktorzy na interview sie pytaja czy praca bedzie interesujaca, a nie ile beda zarabiac. I ci wlasnei popychaja cywilizacje do przodu. Co nie znaczy ze im sie nie plac. Placi… Ale motywacje maja, wie Pan, calkiem nie finansowa…
@A.L.
Na pytania o interesującą robotę, zamiast godnie płatną, może sobie pozwolić bardzo niewiele osób. Cywilizację popychają do przodu wszyscy. Gdyby wszyscy mieli dość pieniędzy to chcieliby wyróżnić się jakością pracy. Dopóki nie mają, rozmawiamy o pobożnych życzeniach. Piramida Maslowa kłania się nisko.
Overdrive
9 grudnia o godz. 14:45
Gdyby wszyscy mieli dość pieniędzy to chcieliby wyróżnić się jakością pracy. Dopóki nie mają, rozmawiamy o pobożnych życzeniach. Piramida Maslowa kłania się nisko.
– – –
Gdyby brak jakości pracy pozwalał uzyskać wynagrodzenie bez wysiłku, komunizm trwałby dalej, dodał Maslowowi Herzberg 🙂
I gdzieniegdzie – trwa.
@Gekko
A co ma Herzberg i jego „higiena” do komunizmu? Ludzie, jeśli czymś się pasjonują to wykonują swoją pracę tak dobrze jak ich na to stać. Każdy system, który uniemożliwia ludziom wykonywanie swojej pracy z pasją, czyli tak jak oni sami sobie ją wyobrażą, zabiera czynnik „higieny”, czyli uniemożliwia nawet skuteczną motywację. Jeśli otrzymywane zarobki nie spełniają podstawowych założeń piramidy Maslowa to ludzie przestają zwracać uwagę na jakość pracy. Zarówno komunizm jak i kapitalizm, wzajemnie się zwalczające, uniemożliwiały ludziom robienie tego co chcą i jak chcą. Wszelka dodatkowa motywacja jest krótkotrwała.
Poza tym, obserwuj co się teraz stanie z kapitalizmem, kiedy nie ma sobie przeciwstawionego niczego poza podstawowym pytaniem: „po co mi więcej niż mi potrzeba?”.
Overdrive: „Na pytania o interesującą robotę, zamiast godnie płatną, może sobie pozwolić bardzo niewiele osób.”
Na szczescie dla cysilizacji, Pan sie myli
@A.L.
„Na szczescie dla cysilizacji, Pan sie myli”
Tego nie wykluczam. Ale wtedy to byłoby na szczęście dla kapitalizmu, czyli dyktatury bankierów nad resztą świata, a nie dla cywilizacji.
Poza tym przebywanie w Stanach skutecznie zaburza Pański obraz reszty świata, zatem nie wydaje mi się.
Są osoby (nawet dzieciaki) z talentem pedagogicznym, wystarczy od czasu do czasu dać im błysnąć. Frajda dla wszystkich.