Dyktować czy aktywizować?
Starsze pokolenie wyśmiewa dyktowanie jako metodę dydaktyczną, a uczniowie upominają się o taki styl pracy. Chcą mieć podane, najlepiej w maksymalnym skrócie, co trzeba koniecznie umieć, aby zaliczyć.
Pracuję w liceum, do którego przychodzi nie byle jaka młodzież. Szkoła rok w rok bije rekordy popularności, walą tu tłumy, dostają się najlepsi z najlepszych. Praca z takimi uczniami to duża przyjemność i jeszcze większe wyzwanie dla nauczyciela. Poza jednym – od pewnego czasu nasila się pragnienie uczniów, aby wiedzę mieć podyktowaną do zeszytu, a koledzy siedzieli cicho. Tylko czy we współczesnym świecie liczy się wiedza i pokora?
Uczniowie, ci ambitni i utalentowani, proszą mnie, abym przerwał aktywność koleżanek i kolegów i zaczął dyktować. Niech mówię ja, najlepiej wolno, a klasa niech milczy i słucha. Największym uznaniem cieszą się metody podawcze, wykład i dyktowanie notatki. Wtedy zapada cisza, uczniowie pochylają się nad zeszytami, notują słowo w słowo, o nic nie pytają.
W pierwszej klasie młodzi jako tako tolerują metody aktywizujące, które stosuję, ale już wtedy pojawiają się prośby o podyktowanie. W drugiej klasie prośby się nasilają, a w klasie maturalnej mam ich wręcz zatrzęsienie. Uczniowie nie cierpią aktywizacji, chcą otrzymać prosty i jasny przekaz do wykucia.
Ponieważ jestem nieugięty, mam z uczniami ciągły konflikt. Nie chcę cofnąć ich do czasów jezuickich, kiedy to uczeń był jak martwa glina w rękach mistrza. Dzisiaj najważniejszym celem lekcji nie jest wiedza, ale aktywność. Właśnie aktywność, a nie bycie potulnym jak baranek.
Opowiadała mi jedna z młodszych koleżanek, która podjęła studia za granicą w ramach stypendium dla zdolnych i ambitnych. Otóż na zajęciach siedziała cicho, słuchała i notowała, co mówi prowadzący, bo do tego wdrożyła ją szkoła dla najlepszych. W końcu uczony nie wytrzymał i zaprosił dziewczynę na rozmowę. Najpierw sprawdził, czy zna język, a gdy okazało się, że tak, nie mógł pojąć, dlaczego młoda osoba nie protestuje, nie ma własnych pomysłów, nie ustosunkowuje się do omawianego zagadnienia, nie przeżywa, nie zaprzecza, nie dyskutuje z kolegami itd. Dlaczego ma wszystko w d…, poza jednym: grzecznie notuje. Czy bycie zdolnym i utalentowanym polega w Polsce na siedzeniu cicho, pokornym notowaniu tego, co pan/pani mówi, i totalnym lekceważeniu głosu koleżanek i kolegów?
Komentarze
Aby pytać trzeba myśleć. Aby myśleć trzeba podejmować próby. Dlaczego dziecko ma podejmować próby jeżeli nie wolno mu mylić się – wszak za pomyłki jest karane a nie nagradzane za próby.
Owszem, bo do tego doprowadziła reforma. Skoro studia nie dają pracy, ale panuje przekonanie, że papier trzeba mieć, bo i tak się przyda, skoro trzeba się nauczyć rzeczy, które nie są potrzebne, to nie ma czasu na kreatywne myślenie, na kwestionowanie tego co mówi nauczyciel, na przerywanie, zaprzeczanie, na protestowanie… Ach, protestowanie. W notce o judaszach z CKE, możesz przeczytać Drogi Gospodarzu, jakie larum podnosi się przy rozmowie o idei stworzenia systemu, który pozwala wybierać ludziom czego chcą się uczyć. W Polsce panuje przekonanie o jedynie słusznej drodze nauczania, tyle że kolejne ekipy rządzących mają inne pojęcie o tej słusznej drodze. Żadna z tych ekip nie pozwala ludziom wybrać, każda natomiast wie lepiej czego ci ludzie potrzebują. Skoro żyjemy w systemie, który wie lepiej, to wychylanie się, protestowanie, komentowanie i dyskutowanie, prowadzi do wejścia w konflikt z wszystkimi myślącymi wedle „najlepszego możliwego schematu”, a to nie wróży świetlanej przyszłości. Ja do szkoły chodziłem jeszcze wtedy, gdy o zagadnieniach się nie dyskutowało, ale kuło na pamięć „właściwy” punkt widzenia. Szczęśliwie pochodzę ze światłej rodziny, która nauczyła mnie myśleć samodzielnie, kwestionować i oddzielać rzeczy potrzebne od zbędnych. Doprowadziło to do kilkukrotnej zmiany pracy z powodu „niewłaściwego” sposobu myślenia i kwestionowania „niewłaściwych” osób, zanim znalazłem miejsce dla siebie. Ja lubię kontrowersje, tylko ile osób chciałby tak się męczyć? Nie jesteśmy Państwem otwartym na dialog. Dzieci i młodzież potrafią to zrozumieć szybciej niż inni, bo mają jeszcze otwarte umysły, a chcąc przygotować się do „dorosłego” życia życzą sobie wykształcić „właściwe” postawy, czyli: „morda w kubeł i rób co do ciebie należy” zamiast umiejętności myślenia, podejmowania samodzielnych decyzji i zdrowego rozsądku.
Ja uczę w zespole szkół (gimnazjum, liceum zrzeszające trudną młodzież) i nie mam problemów Gospodarza. Tylko metodami aktywizującymi mogę pobudzić uczniów do wysiłku, jednocześnie uważając, aby zbytnio nie przekroczyli dopuszczalnego poziom u hałasu. Z| takich lekcji wychodzę często zmachany jak z kopalni. Naginam omawiane utwory nie tyle do podstawy programowej,lecz do rzeczywistości znanej uczniom. oto przykłady: Wczoraj zadałem w trzeciej gimnazjalnej pytanie, czy Matka Jezusa mogla bić synka, wywołując tym brak zainteresowania telefonią komórkową i dyskusję. Póżniej wprawiłem ich w osłupienie reprodukcją obrazu Maxa Ernsta”Błogosławiona Dziewica karcąca Dzieciątko Jezus na oczach trzech świadków”. Potem cztery pierwsze zwrotki wiersza Swietlickiego „Apokryf”, pojęcie apokryfu i tworzenie w grupach listu otwartego na temat przemocy wobec dzieci. A przecież mógłbym walnąć zgrabną, krótką notatkę i sprawdzić, czy wszyscy zanotowali.
Licealiści nie czytają lektur,dawno przestałem robić sprawdziany z ich treści. Ale wiem, że mniej lub bardziej znają je z bryków. Mogą je mieć na ławkach. Ja zadaję pytania prowokujące maturzystów do myślenia,np. Co zrobiłbyś będąc Ziembiewiczem, gdyby Justyna zameldowała, że jest w ciąży, o jakim towarzystwie tańczącym nocą na moście pisałby dzisiaj Tuwim, czyją opcje polityczną poparłby w naszej RP Cezary Baryka, czy miałby o czym pogadać z Januszem Palikotem? I jeszcze jedno: w kazdej klasie są punkty zapalne, więc prowadząc lekcje, muszę stale sie przemieszczać, nie stać jak kołek przy tablicy i chwalić wniebogłosy chociażby minimalne przejawy inicjatywy u niepokornych, ciesząc się, np. że ktoś się ze mną polemizuje.
Natomiast dyktowanie odstawiam częściowo podczas korepetycji, uprzednio analizując w zeszycie ucznia notatki i tematy lekcji, które są kopalnią wiedzy o ich polonistach.
Gospodarz: „Wtedy zapada cisza, uczniowie pochylają się nad zeszytami, notują słowo w słowo, o nic nie pytają.”
Widac ze w polskiej szkole panuje zacofanie. Z tablicy to przepisywali Benedyktyni. Dzisiaj nauczyciel powinien sporzadzic notatki na komputerze, skserowac i rozdac przed lekcja. A jeszcze lepiej postawic na swojej stronie webowej. Wtedy i lekcja nie bylaby potrzebna 🙂
Ale numer! Nigdy bym nie pomyślał! Oto stara belferska wiara okazuje się stawać w awangardzie przemian metodycznych polonistyki. Oto starzy maleńcy ultrakonserwatywnie, konformistycznie i jednocześnie dość cynicznie domagają się pewników w postaci gotowizn notatkowych.
Nie ma tak dobrze! Generalnie jest tak: nauczyciel, doświadczony praktyk, dyktuje rzeczy najważniejsze, odtwarza od lat te same złote myśli; domaga się wiedzy pewnej i sprawdzonej, a taka może być tylko wykuta z notatek przez niego dyktowanych. Młodzież natomiast uważa to za oczywistość, bo rzadko miała okazję obserwować wariactwa w rodzaju metod aktywizująco-motywujących. Same te metody traktowane są przez wielu praktyków rutyniarzy licealnych, a szerzej pogimnazjalnych, jak strup na ładnem obliczu ich doświadczenia i dydaktycznej słodkiej pewności siebie.
Fakty są takie, że to w nas tkwi zachowawczość, wygodnictwo i intelektualna bierność. Także stworzony przez system lęk, że metody ?aktywne? są marnowaniem czasu, bo ile rzeczy można skuteczniej podać ?drogim naiwnym słuchaczom? metodą szuflową ? skutecznie przygotowującą do testu i reprodukowania świetnie zapamiętanych, średnio przydatnych klonów.
@A.L.
A hermeneutyka? Powtarzanie jest matką nauki. Dlatego przepisywanie (a jeszcze lepiej robienie notatek na podstawie tego, co mówi nauczyciel) ma tak ważne, choć nie najważniejsze, znaczenie. Poza tym zechciej zauważyć, iż w polskiej szkole brakuje pieniędzy na tusz i papier. Nawet jeśli miałyby odbyć się na nie jakieś składki uczniowskie, to pewnie niewiele by się tych funduszy zebrało – młodzież (zwłaszcza w szkole średniej) jest przeciążona składkami na urodziny, imieniny, wesela i macierzyństwo i wszystkoconietylko koleżanek. (To swoją drogą temat na osobną notkę – zanika kontakt wśród rówieśników, jakieś przyjaźnie, a wzrasta pieniądz na nich płacony – „zastaw się, a postaw się”?)
Hersylia: „Poza tym zechciej zauważyć, iż w polskiej szkole brakuje pieniędzy na tusz i papier”
Wiem. Wyglupialem sie. Sluszne jest aby uczniowie robili notatki na podstawie WYKLADU nauczyciela. Ale paranoja jest zeby nauczyciel DYKTOWAL tekst do zapisania w zeszycie. Bo jezeli DYKTUJE, to jest zupelnie niepotzrebnym ogniwem w tym procesie. Podnoszacym koszty i generujacym szum. Chociaz… moze niezupelnie z tymi kosztami… moze nauczyciel kosztuje mniej niz kserokopiarka?…
Rozważania Gospodarza o rzekomej (?) edukacyjnej bierności młodzieży warto uzupełnić o pominiętą, a wielce możliwą przyczynę zjawiska.
Być może treści i formy, z jakimi uczniowie mają do czynienia na tych lekcjach, nie są przez nich postrzegane jako warte dyskusji czy choćby zainteresowania?
Wielce to możliwe, zwłaszcza w świetle konfrontacji z doświadczeniami Ino.
Cóż, niewykluczone, że przyjęta a priori, społecznie poprawna w pewnych środowiskach definicja młodzieży „niebylejakiej” i szkół wielce popularnych oraz idąca za tym renoma aktywistów edukacyjnych nie musi oznaczać autentycznych wartości.
A jeśli, mimo to – oznacza, tym gorzej rysuje się samoświadomość zawodowa belfra.
Zupełnie inaczej wygląda to z punktu widzenia uczniów. Bardzo lubimy prowadzić konwersacje i dysputy podczas wykładu tylko, że jeśli chce się skrupulatnie notować to nie sposób uczestniczyć w dyskusji? Nauczyciel zwykle mówi dość szybko, a jako, że lekcja ma ograniczony czas to praktycznie co chwila padają jakieś stwierdzenia warte zapisania. Słuchacz stoi przed prostym wyborem, albo będzie miał notatki, albo będzie zadawał pytania i prowadził ożywianą dyskusję z wykładowcą. Czasem pomimo szczerych chęci nie można podebatować bo jeśli wdamy się w rozmowę to zeszyt (z którego przecież się uczymy i którego zawartość jest oceniana) będzie pusty.
Nienowy ten dylemat, nienowy… Czytałem sobie książkę Jana Baszkiewicza „Młodość uniwersytetu”, gdzie mowa jest o dokładnie tym samym: już jedenastowieczni studenci preferowali dyktowanie (a kadra raczej wykład).
Co prawda, mieli znacznie mniejszy dostęp do literatury naukowej niż ich obecni koledzy, ale dylemat jest ten sam.
A.L. :
Mysle ze w koncu do tego dojdzie ze uczniowie beda ogladali filmy z wykladow + mieli notatki zrobione przez nauczycieli/wykladowcow i dojezdzac beda tylko na kosultacje. W koncu generalnie lekcja/wyklad to rodzaj teatru jednego aktora, pensum tego aktora + warunki lokalowe to najwieksze koszty. W dobie reform i internetu naturalnym sie wydaje zeby te koszty wyeliminowac. No i wtedy Overdrive mialby to co chcial, wszelaką wiedze powszechnie dostepna dla mas. Mysle jednak ze masy bez marchewki nie specjalnie chcialyby ta wiedze konsumowac.
Aktywizować. Chyba, że ma Pan coś mądrego do powiedzenia.
Ino pisze: 2011-10-25 o godz. 13:48
Sam chciałbym być uczony przez takiego ja ty nauczyciela. Gratulacje.
Toksia pisze: 2011-10-25 o godz. 20:53
„bo jeśli wdamy się w rozmowę to zeszyt (z którego przecież się uczymy i którego zawartość jest oceniana) będzie pusty.”
Hersylia pisze: 2011-10-25 o godz. 19:47
A hermeneutyka? Powtarzanie jest matką nauki.
Kiedyś czytałem opis metod nauczania w jakiejś super-szkole w dawnym ZSRR produkującej masowo olimpijczyków z matematyki. Raz, że mieli selekcję a dwa że miejscowy matematyk miał metodę (już dobrze nie pamietam ilu) faz powtarzania. Raz – samodzielne notatki ucznia na brudno z lekcji. Jeden zeszyt. Dwa – notatki przepisane przez ucznia na czysto. Drugi zeszyt. Zdania domowe, składające się z dwóch części – wspólnej dla klasy i zróżnicowanej dla każdego ucznia (tu nie pamietam ile zeszytów) – ale z pewnością osobny zeszyt.
I wreszcie zeszyt „finalny” powstający według schematu opracowanego przez nauczyciela z uwzględnieniem słabych i silnych stron danego ucznia i napisany przez tegoż ucznia na bazie jego zeszytu na czysto, zeszytu z zadaniami oraz podręczników i notatek danych uczniom przez nauczyciela. Wszystkie zeszyty były sprawdzane i oceniane. Każdy był nieco inny, gdyż każdemu uczniowi nauczyciel nakazywał koncentrować się na nieco innym zbiorze zagadnień.
A teraz moje bajania.
A gdyby tak klasa pisała swój ezeszyt. Nauczyciel zaczyna nauczanie przedmiotu w swojej pierwszej klasie (która ma najgorzej) i ta klasa pisze (elektroniczną) wersję zeszytu. Malutko dyskusji na lekcji, przewaga dyktowania. I przepisywania do ezeszytu.
Klasa druga w kolejności nauczania danego nauczyciela dyskutuje dużo więcej, mniej notuje, gdyż wie, że może sobie poczytać notatki poprzedników. Obowiązkiem tej klasy jest je przeczytać i zaproponowac dodanie wniosków z własnej dyskusji. Uzgodnić te wnioski i dopisać do ezeszytu w wersji „na czysto”.
Trzecia klasa …. czwarta…
eZeszyt nie jest „uwalniany” do czytania przez nauczyciela „przed” a tylko „po” danej lekcji.
Uwolnienie „do notatek” następuje po dyskusji wersji „na czysto”.
A potem zamykamy możliwośc komentarzy i zostawiamy otwarty do nauki.
Po kilku latach klasy nie muszą robić prawie żadnych notatek „tego co mówł nauczyciel” a tylko skoncentrować się na zanotowaniu najważniejszych myśli z dyskusji w klasie w nadziei, że uda im się coś świeżego dodać do ezeszytu. Good luck 😉
Toksia napisała:
„Czasem pomimo szczerych chęci nie można podebatować bo jeśli wdamy się w rozmowę to zeszyt (z którego przecież się uczymy i którego zawartość jest oceniana) będzie pusty.”
Można. Wystarczy zapisywać tylko najważniejsze hasła a potem w domu do książek lub internetu i materiał z zajęć rozwinąć. Wtedy notatka łatwa do zrobienia, pożytek z dyskusji na zajęciach i coraz większa umiejętność szybkiego a z czasem również doskonalszego wyszukiwania odpowiednich treści ze źródeł (papierowych czy elektronicznych).
Szkoda tracić czas na dyktowanie całych notatek. Owszem, czasami należy podać najważniejsze hasła, ustalić jakiś porządek zagadnień w punktach. Ale treść zajęć ma być przedyskutowana a to co w zaszycie, ma służyć za spis treści + przykładowe metody analizowania zagadnień + plus przykładowe sposoby rozwiązywania zadań + prace domowe. Do sprawdzianów uczeń ma się przygotować z książek (tych podanych jako obowiązujące na zajęciach lub jakichkolwiek innych) albo jeśli książek brak to z internetu ale na podstawie przewodnika jakim jest zeszyt.
I ważne. Aktywność na zajęciach trzeba nagradzać. Uczeń ma prawo się mylić, szczególnie gdy dyskutuje się w trakcie wprowadzania nowego materiału. Ale jeśli wśród pomyłek pojawiają się trafne sugestie nagradzać a za złe nie krytykować tylko przechodzić do poszukiwań prawidłowych odpowiedzi. I tak w kółko 🙂
A co nauczyciel w takiej formie przekazu ma więcej do powiedzenia niż podręczniki? Po co te notatki jak wszystko jest w książkach i w dodatku w pełnej, nie obarczonej błędem notującego formie?
Lepiej nie notować tylko słuchać, ma się wtedy raz więcej „przeczytany” materiał, łatwiej zapamiętać. Przecież w ten sposób prowadzona lekcja nie ma sensu.
Taka forma przekazywania wiedzy ma sens jak wykład prowadzi profesor na uniwersytecie, ale też tylko wtedy, kiedy prawdy głoszone nie są cytatem z jego spisanych na papierze prac.
Pamiętam profesora który mnie zaczepił po wykładzie pytając, czemu nie notuję jego wykładu.
W odpowiedzi usłyszał, że powinien zapytać po co do niego na wykłady przychodzę, jak wykład się do cytowania jego publikacji sprowadza.
Dyktowanie, nawet w czasach przed-technologicznych (komputery, kopiarki, internet itp) nigdy nie bylo ani stymulujaca, ani ksztalcaca forma lekcji.
Robienie notatek podczas wykladu – owszem; lekcja-wyklad jest jest z koniecznosci najczestsza postacia zajec w szkole. W przeciwienstwie do wykladow uniwersyteckich, gdzie zadawanie pytan BYLO wlasciwie niespotykane (nie wiem jak jest teraz na pierwszym czy drugim roku), lekcja-wyklad dopuszcza zadawanie pytan i dyskusje. Niestety z powodu ograniczen czasowych czesto trzeba je jednak mocno ograniczac.
Dyktowanie teraz? Kazda szkola ma swoja strone internetowa; kazdy przedmiot ma swoja witrynke. Jakikolwiek tekst, ktory chce aby uczniowie mieli w calosci, jest tam zamieszczony. Nawet robienie notatek na lekcji jest efektywniejsze, kiedy uczniowie dostaja do reki szkielet lekcji z miejscami na pewne informacje, ktore chce, zeby zapisali sobie sami po dyskusji w klasie.
Ale dyskusje, jak to Ino ladnie opisal, trzeba przygotowac i prowadzic. Duzo wiecej roboty niz z dyktowaniem.
@zza kałuży
Fajny pomysł, podoba mi się. Dwa „ale”.
Pierwsze ale. Ten model ma szansę powodzenia tylko jeśli dotyczy przedmiotów humanistycznych. Przedmioty ścisłe wymagają robienia zadań, bierne analizowanie wykonanych przez kogoś zadań to już nie to samo.
Drugie ale. Ogólny klimat edukacyjny w danym kraju sprzyja otwartemu dyskutowaniu, dodawaniu na bieżąco wszystkich spostrzeżeń tworzonych przez uczniów w trakcie nauczania, a zatem ewoluowaniu systemu. Piszesz o systemie uczącym się gdzie każdy obecny ma wkład. Bez „uwolnienia” edukacji z rąk polityki, niewykonalne.
@dobrycy
Dotykasz tutaj istotnego problemu motywacji. Skoro cała wiedza jest ogólnie dostępna, a ludzie mimo to nie chcą jej przyswajać to może nie z wiedzą jest coś nie tak, a z jej przydatnością? Mimo to, skoro jest odgórnie ustalone, że ta wiedza ma być wtłoczona na siłę, to może nauczyciele powinni faktycznie przekazywać całe wykłady gotowe w wersji elektronicznej, a na lekcjach poświęcać jedynie czas na ciekawe przedstawienie tematu, naśladując przykład Ino? Podobny dylemat, jeśli małe dziecko nie chce jeść to należy mu wpychać w modelu „za mamusię, za dziadziusia”, czy poczekać aż zgłodnieje i samo będzie chciało? Niemowlak sam wie kiedy chce ssać, z wiekiem podobno się mądrzeje, to czemu im człowiek starszy tym traktuje się go jak coraz większego barana? Ja jestem zdania, że określoną wiedzę przyswaja się wtedy kiedy jest się na nią gotowym, a nie wtedy kiedy MEN postanowiło, że masz umieć.
widocznie ci ludzie wiedzą czego chcą i nie ma potrzeby ich aktywizować. U Ino są inni ludzie i ci potrzebują tej aktywizacji aby czegokolwiek się nauczyć.
U mnie to czy jest potrzebna czy nie często zależy od grupy, są takie które tej aktywizacji nie potrzebują bo chłonna wiedzę i aktywizacja jest dla nich stratą czasu. Czemu zmuszać do niej tych, którzy jej nie chcą i tak naprawdę nie potrzebują? Tylko po to aby nauczyciel mógł się wykazać, że jest nowoczesny i stosuje aktywizujące metody nauczania? Bo to modne?
Nauczyciel nie musi być nowoczesny ale musi być elastyczny, bo każda szkoła, każda klasa czy grupa jest inna.
W XVIII wieku żył taki filozof Monteskiusz, który wymyślił, że trójpodział władzy jest najlepszą metodą na uniknięcie nadużyć jakie mają miejsce w tyranii. Pogląd przyjął się powszechnie w cywilizowanym świecie i został uznany za genialny. Głęboko wierzę, że zasada ta sprawdziłaby się doskonale nie tylko w przypadku władzy państwowej, ale również każdej innej, w tym: w edukacji.
Nauczyciel podczas lekcji jest takim ‚tyranem’, bo jednocześnie naucza, wydaje polecenia i ocenia ich wykonanie. Nie ulega wątpliwości, że właśnie stąd wynika cała masa konfliktów mających miejsce w szkołach. Uczeń nie ma swobody zadawania pytań, bo może się spotkać z reakcją „Bardzo dobre pytanie Maciek. Przygotuj o tym referat na następną lekcję dla całej klasy” albo pytanie ujawni brak wiedzy tak elementarnej, że rzecz skończy się negatywną oceną w dzienniku (a jeśli nie w dzienniku, to w głowie nauczyciela).
Nie ma się czemu dziwić, że uczniowie wolą notować i wykuć. Skoro mają powiedziane, że ‚klasówka dotyczy N ostatnich lekcji’ to przecież właśnie to jest najpewniejszy sposób do zdobycia dobrych ocen na klasówkach. Jeśli miałaby dotyczyć podręcznika ‚od strony X do Y’ i wiedza ta rzeczywiście wystarczałaby do zdobycia 5, to już notatki nie będą tak potrzebne.
Dyskutować może równy z równym, a tu o równości nie ma mowy, bo jedna osoba ma władzę nad drugą. A gdy nauczyciel właśnie chce ‚aktywizować’, dyskutować, wymieniać poglądy, to te dwie pozostałe role, których w danej chwili nie pełni i nawet pełnić nie chce, przeszkadzają mu najbardziej w osiągnięciu celu.
To zaledwie diagnoza. Ale jak wobec status quo powinien postępować nauczyciel, który z góry już został postawiony w roli ‚tyrana’ i nic na to nie poradzi?
Jedyne co może zrobić to jasno zakomunikować uczniom kiedy w jakiej roli występuje i konsekwentnie się tego trzymać. Tak jak jest jasne w jakich godzinach jest klasówka i nauczyciel nie odpowie na żadne pytanie ucznia, tak niech będzie jasne kiedy nauczyciel jest ‚nauczającym’ i niech powstrzyma się od wydawania poleceń i ocen. Niech pokaże, że w trakcie ‚nauczania’ faktycznie można mu zadać najgłupsze pytanie, nawet ujawniające braki wiedzy sprzed miesięcy, bez żadnych konsekwencji.
Niektórzy nauczyciele potrafią sami z siebie dać do zrozumienia w jakiej roli aktualnie występują. Jeśli wiadomo, że ‚teraz pani pyta’ i zaraz skończy to później będzie można odetchnąć i zająć się swobodniej dyskusją o wierszu czy czym innym, bo nie będzie przykrej niespodzianki, że odpyta znowu.
Nie załatwia to wszystkich problemów. Konflikt trzech ról występuje nadal. Jednak jasne zakomunikowanie uczniom co do aktualnie pełnionej roli, to jest to co nauczyciel może najlepszego zrobić.
Szef katedry geologii wzbudzał powszechny szacunek wymaganiem na egzaminie wiedzy,którą podyktował.Podchodzę pod 70 -tkę i jeszcze potrafię wymienić litotypy węgla i rudy niektórych metali.
dbrycy: „W koncu generalnie lekcja/wyklad to rodzaj teatru jednego aktora, pensum tego aktora + warunki lokalowe to najwieksze koszty.”
Niezupelnie. Bralem udzial w opracowaniu JEDNEGO wykladu w formie „zdalnego” nauczania, to jest przez internet. Nie da sie „zwyklego” wykladu „postawic” na stronie webowej i zaoszczedzic pieniedze. Ten jeden wyklad kosztowal rok pracy dla paru osob co przeliczylo sie na poltora miliona dolarow. A sukces odniosl mierny
zza kaluzy: „Po kilku latach klasy nie muszą robić prawie żadnych notatek ?tego co mówł nauczyciel? a tylko skoncentrować się na zanotowaniu najważniejszych myśli z dyskusji w klasie w nadziei, że uda im się coś świeżego dodać do ezeszytu. Good luck”
Tak sie mniej wiecej dzieje na poziomie uniwersyteckim. Dostarcza sie notatki studentom. Pierwsza wersja notatek jest byle jaka. Prosi sie studentow aby podczas wykladu uzupelniali i poprawiali notatki. Z reguly to jest 2 – 3 studentow ktorzy zglaszaja sie na ochotnika lub w zamian za male wynagrodzenie (byc moze w postaci lagodniejszego traktowanie na egzaminie :). Notatki sie poprawia w oparciu o notatki studentow. I tak w kolko. W pewnym momencie notatki mozna przepisac porzadnie na komputerze, ale proces sie ciagnie dalej
Procedura jest uczaca dla obu stron – profesora i studentow.
Tak wlasnie powstal najslynniejszy podrecznuk fizyki – Wyklady Feynmana.
W kazdym razie, „normalka” jest ze w amerykanskim uniwersytecie dostarcza sie studentom notatki oraz kopie slajdow ktore pokazuje sie na wykladzie. Kopie z miejscem na wlasne notatki. Kto pokrywa koszta? Studenci. Notatki profesor zanosi do ksiegarni uniwersyteckiej ktora je kopiuje i oprawia oraz sprzedaje studentom po kosztach wytworzenia. Gdyby profesor owych notatek nie dostarczal, nie zagrzalby miejsca zbyt dlugo… W koncu jego los zalezy od studentow…
@A.L. opisz może szerzej swoje doświadczenia ze zdalnym nauczaniem bo obecnie w polskim szkolnictwie mamy owczy pęd i wiarę, że nauczanie da się przenieść do internetu, oczywiście za darmo, nawet masowo ale nieudolnie dokształca się w tym kierunku nauczycieli
Po przeczytaniu wpisu Michała przyszło mi jeszcze do głowy, że ezeszyt pisany przez uczniów mógłby potencjalnie łagodzić jeden ze szkolnych konfliktów, a mianowicie ten na linii „zniechęcony perspektywą oceny uczeń – zawsze oceniający nauczyciel”.
Tylko wyjątkowi nauczyciele potrafią „zniknąć” ten konflikt i bez utraty autorytetu ani bez powodowania bezhołowia stać się partnerem ucznia w dyskusji. Nb. mnie w szkole średniej jak mantrę powtarzali właśnie nauczyciele: „Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.” „Jedyne głupie pytania to te nie zadane.” Ale ilu takich jest?
Natomiast dopisując się do ezeszytu uczeń czyta to, co napisali rok wcześniej jego rówieśnicy. Nie „konkuruje” i nie porównuje się z nauczycielem (profesjonalistą, dorosłym na dodatek wyposażonym w te wszystkie atrybuty monteskjuszowskiej „trójcy”) ale staje do zawodów ze swoim rówieśnikiem. To zawsze łatwiejsze i bardziej ośmielające.
I w końcu można się zastanowić czy nie wykorzystać dobrodziejstw technologii jeszcze do jednego celu, a mianowicie do pisania rodzaju szkolnej kroniki/pamietnika. Programy edycji tekstu umożliwiają przecież zanotowanie nie tylko wersji finalnej ale też wszystkich poprawek a także tego, kiedy, przez kogo i który fragment tekstu został zmieniony.
Po latach każdy mógłby sobie poczytać (w domu czy w szkole) taki ezeszyt i powspominać zarówno siebie jak i kolegów. Pośmiać się, uronić łezkę albo podetknąć młodemu pod nos mówiąc „patrz, o ile ojciec był mądrzejszy od ciebie, tumanie sakramencki!”
Coś na deser: http://www.pfo.net.pl/ankieta
cvb: „@A.L. opisz może szerzej swoje doświadczenia ze zdalnym nauczaniem bo obecnie w polskim szkolnictwie mamy owczy pęd i wiarę, że nauczanie da się przenieść do internetu, oczywiście za darmo, nawet masowo ale nieudolnie dokształca się w tym kierunku nauczycieli”
Niestety, moje doswiadczenia sa ograniczone i negatywne, ale zbyt ubogie abym mogl owe doswiadczenia uogolniac. Jedno co wiem, ze kurs w rodzaju „gadajaca glowa” jest do niczego, bo studentow szybko nudzi. Potzrebne sa nowe formy – jakie? Diabli wiedza.
Kiedys powstal koncept „programowanuch podrecznikow”. Bylo to dlugo pzred powstaniem Internetu. Nawet po polsku wydano taka jedna ksiazke. Nei pamietam tytulu. W kazdym razie, koncept byl taki zeby student byl kierowany do odpowiedniego fragmentu tekstu po sprawdzeniu jego wiedzy na podstawie testu. Ten koncept wypzredzal epoke; teraz moglby byc zrealizowany, ale skad po nim zaginal.
Jedno co wiem: mechaniczne przeniesienie na Internet metodologii nauczania „w klasie” plus opublikowanie notatek na Internecie niczego nowego nie wnosi i nie posuwa do przodu, a racej przesuwa do tylu. Niestety, nie znam metodologii nauczanai ktora bylaby dobrze dostosowana do nauczania zdalnego i w grunie rzeczy, samo-nauczania. Wiele jeszcze trzeba badan w tym zakresie – jak najbardziej naukowych – przeprowadzic aby cos nowego wymyslec.
Niestety, obecne wysilki w xzakresie wykorzystania komputerow i internetu w nauczaniu przypominaja wczesne lata rozwoju motoryzacji gdy usillowano wstawic silnik do wozu konnego, czy wczesne lata rozwoju lotnictwa gdy wierzono gleboko ze samolot musi trzepotac skrzydlami.
Niestety, „trzepotanie” to jest „mindset” naszych zwolennikow od modernizacji i komputeryzacji nauczania. natomiast jezeli idzie o narnowanie pieneidzy, jest to niewatpoliwie jeden a najbardziej efektywnych spsobow.
Polecam ksiazke „High Tech Heretic: Why Computers Don’t Belong in the Classroom and Other Reflections by a Computer Contrarian”,
Clifford Stoll
Autor nei wypadl sroce spod ogona – jes tjadna z osob ktore przyczynily sie do powstania Internetu. Tym nieMiej, jezeli idzie o „komputer w klasie” i w innych miejscach, jest nadzwyczaj sceptyczny
Polska w edukacji, m.in. dzięki biurokratycznej kontroli i stosownej mentalności, jest mentalnie na poziomie średniowiecza.
Ja mam (wydane później) odręczne notatki do wykładów wybitnego fizyka Enrico Fermiego z roku … 1954, które, powielone, były rozdawane słuchaczom. Po to żeby mogli się skoncentrować na słuchaniu (!) wykładowcy zamiast na kopiowaniu z tablicy tego, co on na niej tworzy. Oczywiście na tym mogli nanosić słuchacze swoje uwagi dodatkowe etc.
To co przerabiają poloniści w szkole jest w 99.99% odtwórcze, więc zawarte w podręcznikach. Ważne jest z aktywności polonistów jest to co uczniowie robią(!) na lekcji i informacje zwrotne jakie otrzymują po sprawdzeniu ich,oby samodzielnych – inaczej pożytku nie ma, napisanych prac.
Natomiast dla urzędasów oświatowych to co uczeń pisze w zeszycie było i jest swoistym pokwitowaniem przez ucznia pobranej od nauczyciela wiedzy. Ponieważ zaś urzędasy i ich wymagania są najważniejsze, to…;-)
Ync, problem nie w tym co zaznaczyć, lecz czego nie zaznaczać. Niegłupie. Ciekawe, czy można zobaczyć wyniki?
AdamJ
Zgadzam się z Tobą. Polskie Forum Obywatelskie zapewne opublikuje wyniki. Oni ciągle coś wałkują i publikują. Kongres będzie 5 listopada. Oczywiście trwa dyskusja: po co kolejny kongres, czy on coś zmieni ? Podoba mi się riposta: nie róbma nic – nie będzie nic. Może ten kongres coś uruchomi.
Z wszystkich kongresów, najbardziej podoba mi się ten, który był w Gdańsku w sierpniu 1980 r.
A ja wprowadziłem na kilku lekcjach taką zasadę: Wy, moi drodzy uczniowie, decydujecie, czego będziemy się uczyć, jak będziemy to robić, jak będą lekcje wyglądać, czego chcecie się dowiedzieć.
Efekt: Porozmawialiśmy o telefonach komórkowych, o bójkach na osiedlu, o piłce nożnej i o tym, kto jest fajny w szkole, a kto nie.
Zadanie dla forumowiczów:
Wybierz właściwą odpowiedź:
A. Jestem leniem i nie chce mi się nic robić na lekcji,
B. Młodzież jest leniwa i nie chce jej się nic robić na lekcji,
C. Akurat ta młodzież jest leniwa i nie chce jej się nic robić na lekcji, bo inna nie,
D. Jestem nowoczesnym nauczycielem, bo daję młodzieży wybór,
E. Młodzież jest nowoczesna i dyskutuje o sprawach dla siebie istotnych,
F. Odpowiedzi właściwej nie ma, tak jak nie ma jednej miary i metody – zarówno oceny belfra, jak i ucznia.
A.L.:
To nie o to chodzi ze elearning jest lepszy tylko o to ze jest tanszy. Zwlaszcza w polskich warunkach, gdzie faktyczne ksztalcenie jest fikcją takie cos moze
podbic statystyki w konkurencji ilosc mgr/PLN. Przeciez w Polsce nikogo nie interesuje zeby miec dobrze wyksztalconych studentow, liczy sie ilosc a nie jakosc. Jest tak dlatego ze dobrze wyksztalcony student jest w naszym kraju tak
samo niepotrzebny jak kiepsko wyksztalcony, w biedronce czy na tasmie montazowej nie ma miedzy nimi roznicy.
Prawda zas jest taka ze porzadna wiedzy trzeba zdobywac samemu i nie liczyc
ze ktos nam ja wlozy do glowy. Studenci czy uczniowie powinni miec swiadomosc ze jezeli chca robic cos porzadnego i ambitbnego to uczyc musza sie sami, szkola czy uczelnia moze im co najwyzej troche pomoc.
Do A.L. Bardzo ładne pomysły. Zauważ, że etymologia słowa pomysł wywodzi się od pomyśleć. Opisując swoje pomysły tak czy owak musiałeś użyć do tego słów.
Do wszystkich: gospodarz bardzo efektywnie Was zaktywizował, a nawet przesyłacie mu do sprawdzenia własne notatki 🙂
Do wszystkich: gospodarz bardzo efektywnie Was zaktywizował, a nawet przesyłacie mu do sprawdzenia własne notatki. Właśnie dlatego tak trudno jest zastąpić dobrego nauczyciela 🙂
http://www.khanacademy.org/
A.L. pisze: 2011-10-26 o godz. 20:33
„Niestety, moje doswiadczenia sa ograniczone i negatywne, ale zbyt ubogie abym mogl owe doswiadczenia uogolniac. Jedno co wiem, ze kurs w rodzaju ?gadajaca glowa? jest do niczego, bo studentow szybko nudzi. Potzrebne sa nowe formy ? jakie? Diabli wiedza.”
Ciekawy temat i dobrze przemyślany wykład?
Pytanko: Jaki procent wagi drzewa (rozumiecie państwo, pień, gałęzie, liście…) bierze się z ziemi, w której drzewo rośnie?
http://techtv.mit.edu/videos/2380-blossoms—roots-shoots-and-wood-with-kathleen-vandiver
nick pisze: 2011-10-26 o godz. 22:54
Młodzież jest normalna i dyskutuje o sprawach dla siebie istotnych, a więc rzeczywiście właściwej odpowiedzi nie było.
w jaki sposob w liceum np. w Niemczech mozna miec dobra ocene
z danego przedmiotu bez b. aktywnego udzialu w lekcji ….. zaden licealista w tym kraju by tego nie zrozumial .
nie zglaszasz sie , nie bierzesz aktywnego udzialu w czasie zajec lekcyjnych – nie ma mowy o dobrej ocenie z przedmiotu , chocbys byl geniuszem .
po drugie , taka ilosc domowch prac SAMODZIELNYCH ( wysoki poziom ) , jaka musza pisac licealisci w tym kraju … polskim licealistom sie nie snilo .
przygotowuje uczniow do SAMODZIELNEJ pracy , nauki . Poziom erudycji , elokwencji ,sposob argumentowania swojego stanowiska przez uczniow w niemczech , w Polsce to sa dwa odmienne swiaty .
nauka zaczyna sie TAM , gdzie uczen potrafi , ma umiejetnosc samodzielnego uczenia sie. reszta to zdobywanie wiedzy encyklopedycznej . … teraz ju jest oczywiste dlaczego polscy uczniowie ,pozniej studenci w swej masie, wiekszosci sa zdolni jedynie
do wykonywania podrzednycjh prac na zachodzie . i to sie szybko nie zmieni .
1. do nick- podoba mi się odpowiedź F
2. Do A.L. Nie mogłeś zrozumieć jak można zarobić 1200 w Polsce i zapłacić z tego daninę na ZUS 1000. Dzisiaj na wp.pl omawia się artykuł z Dziennika -Gazeta Prawna i efekty mojego pomysłu (bonus od ZUS)
3. do Gospodarza – może Pan mieć satysfakcję, że wypowiedzi na tym blogu czytują dziennikarze i później mogą z niego czerpać do własnej odtwórczości.
@zza kałuży
Powiedz proszę, że MIT nie robi filmików z klockami lego o fotosyntezie dla swoich własnych studentów chemii czy biologii… U nas uczysz się tego na pierwszej biologii w podstawówce…
KC: „Do A.L. Bardzo ładne pomysły. Zauważ, że etymologia słowa pomysł wywodzi się od pomyśleć. Opisując swoje pomysły tak czy owak musiałeś użyć do tego słów”
Aluzju nie ponjal
zza kaluzy: „Ciekawy temat i dobrze przemyślany wykład?”
I „gadajaca glowa” z ekranu komputera?
dobrycy: „To nie o to chodzi ze elearning jest lepszy tylko o to ze jest tanszy.”
Tanszy?… Niby jakim sposobem?…
KC: „Dzisiaj na wp.pl omawia się artykuł z Dziennika -Gazeta Prawna i efekty mojego pomysłu (bonus od ZUS)”
Pan jest poslem, senatorem, ministrem? Pytam serio.
A.L. :
tanszy dopiero wtedy gdy sie wprowadzi 2 etap reformy, czyli redukcje
etatow gadajacych glow.
Tam gdzie owe glowy sa naukowo nieczynne mozna je z miejsca wywalic (glownie na humanistyce), a tam gdzie sa czynne mozna je relokowac do dzialalnosci naukowej.
Jak juz mowimy o e-learningu, to mam wrazenie ze e-learning rozumiany jest (na jeden z nastepujach sposobow: a) zeskanowac podrecznik i dac uczniom PDF, b) dac kazdemuu uczniowi laptop, c) Nagrac „gadajaca glowe” na CD
Tymczasem e-learning to pzredsiewziecie skomplikowane (tak logistycznie jak i konceptualnie) i kosztowne. W Polsce jest osrodek zajmujacy sie e-learninghiem od lat: Instytut Maszyn Matematycznych w Warszawie. Jest w Instytucie grupa pracujaca nad tymi zagadnieniami ktora dorobila sie swiatowej reputacji, a i w Polsce jest znana z opracowywania e-learningowych kursow dla przemyslu. Instytut wydaje publikacje poswiecone e-learningowi
http://www.imm.org.pl/26,Publikacje-Prace-naukowe-IMM-ABC-IT.html
Jezeli komus wydaje sie ze e-learning to prosta sprawa, niekosztowna, i latwa do zrobienia, proponuje skontaktowac sie z Instytutem. Z przyjemnoscia udziela informacji
@A.L. „Tanszy?? Niby jakim sposobem??”
Bo przeszkoleni nauczyciele odwalą całą robotę za darmo w ramach swoich obowiązków, a potem będzie można ich zredukować.
Osobiście mam wrażenie, że e-learning ma być, nikogo natomiast nie obchodzi jego jakość. Nawet w zeszłym roku jeden minister, chyba Boni, miał pomysł aby podwyżki dać tylko tym nauczycielom, którzy przeszli szkolenia z e-learningu
cvb: „@A.L. ?Tanszy?? Niby jakim sposobem???
Bo przeszkoleni nauczyciele odwalą całą robotę za darmo w ramach swoich obowiązków, a potem będzie można ich zredukować.”
To Pana opinia czy Ministrestwa?…
A. L. :
Mozesz cos napisac wiecej o tej swiatowej reputacji IMM :-)))))))))
Pamietam dosc dobrze pewna dyskusje na pl.sci.fizyka po ktorej sobie zerknalem na strone tego instytutu i khm mialem mieszane odczucia 😉
(bylo cos o radzie naukowej 🙂
A. L. :
jeszcze zeby bylo jasne, chodzi mi o to gdzie publikuja pracownicy tego Instytutu. Nie wygladalo to za bardzo swiatowo mowiac najogledniej.
Nick, czy moglbys mi wyjasnic jak zasade
„Wy, moi drodzy uczniowie, decydujecie, czego będziemy się uczyć, jak będziemy to robić, jak będą lekcje wyglądać, czego chcecie się dowiedzieć”
mozna zastosowac w przedmiotach typu Chemia IB – z zewnetrznym egzaminem, albo jakimkolwiek przedmiotem ktory podlega zewnetrznej ocenie?
dobrycy: „jeszcze zeby bylo jasne, chodzi mi o to gdzie publikuja pracownicy tego Instytutu. Nie wygladalo to za bardzo swiatowo mowiac najogledniej”
Proponuje sie skontaktowac z pracownikami Instytutu. Nie czuje sie upowazniony aby mowic w ich imieniu.
A ty, dobrycy, gdzie publikujesz?
A.L. :
nie mam kompleksów , w czasopismach z aps tez mi sie zdarza publikowac 🙂
Poza tym przypomnialem tamten watek, bo generalnie Ty zawsze twierdziles ze nauka w Polsce jest be i wszyscy naukowcy pracujacy w Polsce to lenie i nieuki.
A tu nagle widze ze IMM jest taka perla w morzu zgnilizny, no wiec skomentowalem, aby mniej zorientowani nie wzieli tego za pewnik 🙂
„To Pana opinia czy Ministrestwa??”
moja, nie jestem ministerstwem, mogę tylko obserwować wszystko od samego dołu
pozwolę sobie zacytować jeszcze dzisiejszą DGP:
„Działanie zespołów to niejedyny problem szkół. Nie mają również pieniędzy, żeby zapłacić nauczycielom za indywidualne lekcje z najlepszymi, ale też najsłabszymi uczniami. A taki wymóg nakłada nowa podstawa programowa.
? Nauczyciele nie chcą też realizować założeń rządu bez dodatkowego wynagrodzenia ? mówi Aleksander Komaniecki, prezes stowarzyszenia Przyjazna Szkoła.”
idealni byłby gdybyśmy pracowali za darmo i o nic się nie upominali
cvb:
Wtedy tez nie bylibyscie idealni, zrobiono by z was pośmiewisko.
Problem polega na tym ze ludzie nie szanuja tego co za darmo dostaja.
Kolejne rzady przygotowuja grunt po to aby sprywatyzowac szkolnictwo, i obecna nagonka na nauczycieli ma dokladnie taki wlasnie cel.
idealni dla organów prowadzących
„Problem polega na tym ze ludzie nie szanuja tego co za darmo dostaja.”
coś w tym jest, mamy w szkole dodatkowe zajęcia z angielskiego przed maturą, ale są uczniowie, którzy nie maja na to czasu, bo… chodzą na kursy angielskiego
dobrycy: „Poza tym przypomnialem tamten watek, bo generalnie Ty zawsze twierdziles ze nauka w Polsce jest be i wszyscy naukowcy pracujacy w Polsce to lenie i nieuki.
A tu nagle widze ze IMM jest taka perla w morzu zgnilizny, no wiec skomentowalem, aby mniej zorientowani nie wzieli tego za pewnik ”
Cos ci sie pomajtalo, dobrycy. IMM to nie instutut Akademii Nauk ani nie Uniwersytet a instytut resortowy. Nie rozlicza sie go z publikacji a wdrozen. Patrzy sie czy te wdrozenia sa na poziomie takim jak na swiecie. A akurat eLearning w IMM nie ma sie czego powstydzic.
Natomiast i owszem, generalnie wlasnie uwazam ze nauka na Uniwersytetach i tede jest w Polsce ponizej poziomu.
A. L. :
Nie znam sie na instytutach „resortowych” ani JBR ale napisz cos wiecej dlaczego IMM jest wybitny i dlaczego jego niektóre wdrożenia sa tak bardzo poważane za granicą
„Największym uznaniem cieszą się metody podawcze, wykład i dyktowanie notatki. Wtedy zapada cisza, uczniowie pochylają się nad zeszytami, notują słowo w słowo, o nic nie pytają.”
Też zauważyłam taką tendencję w najlepszych klasach. Ciekawe, z jakich przyczyn to wynika.
„Czy bycie zdolnym i utalentowanym polega w Polsce na siedzeniu cicho, pokornym notowaniu tego, co pan/pani mówi, i totalnym lekceważeniu głosu koleżanek i kolegów?”
Nie zadawałabym sobie tego pytania.
A może by tak zrobić ankietkę wśród uczniów taką, żebyś od nich dowiedział się dlaczego wolą dyktowanie?
W chwilach kryzysowych badam zdanie dzieci krótkimi (żeby się nie zniechęciły;) anonimowymi ankietkami. Sporo rzeczy się można z nich dowiedzieć. Ciekawa jestem odpowiedzi Twoich uczniów.
Na marginesie pytania zadanego w tytule wpisu. Pracuję w gimnazjum w różnych klasach: od totalnie utrudniających sobie i innym życie po klasy pełne zdolnych i ułożonych dzieci, więc odpowiedź dla mnie jest prosta: w trudnych klasach, gdzie dzieci mają problemy z zachowaniem (FAS, ADHD, upośledzenie, różnorodne zaburzenia ujawniające się co chwilę, trzecio – i drugoroczni, aktywność przestępcza, niedostosowanie społeczne itp) – dominacja dyktowania, a praca w grupach jedynie dwuosobowych (choćby ze względu na nagromadzenie zbyt wielu żywiołów w jednym miejscu;). W klasach zdolnych i ułożonych – równowaga sił: nienachalne dyktowanie połączone z ukierunkowaną samodzielną notatką i nie za częste metody aktywizujące, żeby dzieci nie czuły się nimi zmęczone.
Biorę pod uwagę to, że polski nie jest jedynym przedmiotem w ciągu dnia ucznia, i że pewnie na innych przedmiotach inni nauczyciele też stosują metody aktywizujące.
Rozumiem też, że na ostatnich godzinach – 6, 7, 8- są już zmęczone i chcą po prostu posiedzieć bez angażowania się w cokolwiek. Wtedy zamiast metod aktywizujących „bawię się” z nimi robiąc przerwę między poszczególnymi etapami lekcji przy pomocy ćwiczeń z kinezjologii.
Polecam 🙂
Po prostu metodami podającymi najłatwiej „zrealizować” program oraz to „udokumentować”. Co przy typowej 1 godzinie tygodniowo oraz typie kontroli w polskiej aktualnej oświacie jest nieocenione…;-)