Chałtury edukacyjne
Na czym polega chałturzenie, wyjaśnił dawno temu Gombrowicz: „Ja wyrecytuję wam swoją lekcję, a potem wy wyrecytujecie swoją”. Takie chałtury były przed wojną. Obecnie, niestety, recytuje tylko chałturnik, nic więcej go nie interesuje. Twórca chałtury może mieć do przekazania bardzo ważne rzeczy, nieraz doskonałe i potrzebne, jednak robi to w takiej formie, że ludzie nic z jego pracy nie wynoszą.
Zdarzyło mi się chałturzyć, więc patrzę z przymrużeniem oka na tego typu działania. Dzisiaj jednak uczestniczyłem w takiej chałturze, że prawie przeniosłem się na tamten świat. Otóż bite dwie godziny zegarowe siedziałem na niewygodnym krześle i słuchałem, co się do mnie mówi. Tempo było szybkie, ponieważ mówca starał się czterogodzinny wykład zmieścić w czasie o połowę krótszym. Rozumiałem z tego tyle, że treść jest bardzo ważna i wszystko dostanę nagrane na płycie, więc teraz nie muszę uważać. Wystarczy, jeśli pozwolę prowadzącemu wyrecytować swoją lekcję. Gombrowicz do potęgi po prostu.
Zbawieniem byłaby przerwa, jednak program był tak napięty, że pauza nie wchodziła w grę. A przecież przerwa jest nie tylko po to, aby rozprostować kości, ale by kursanci mieli szansę nawiązać serdeczny kontakt z prowadzącym. Może zechcą o coś zapytać, może chcą pogadać przy kawie, może mają coś takiego do powiedzenia, o czym publicznie wolą nie mówić? W ogóle przerwa jest po to, aby przetworzyć w głowie podane informacje i przygotować umysł do dalszego ciągu. Dobrze wykorzystana przerwa potrafi przemienić chałturę w sensowne spotkanie. Niestety, dzisiejszej chałtury nic nie ratowało.
Prawie przeniosłem się na tamten świat, ponieważ dla mężczyzny po czterdziestce siedzenie na krześle przez kilka godzin stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia. Głupio było samemu robić przerwę, gdyż, po pierwsze, dyrekcja patrzy, a po drugie, prowadzący był kobietą, do tego miłą, elokwentną itd. Gdyby tylko brał pod uwagę nasze możliwości, sprawdzał, czy jego słowa do nas docierają, wszystko byłoby OK. Niestety, pędził, jakby go wszyscy diabli gonili. Na własnej skórze przekonałem się, że więcej znaczy mniej. Dzisiaj znaczyło nawet nic. Byłem na szkoleniu, ale niczego się nie nauczyłem. Cała nadzieja w płytce CD, którą mi obiecano.
Komentarze
Najpiekniejsze szkolenie jest wtedy, gdy dorośli ludzie muszą rowiązywać podany przez chałturnika problem. Wszyscy się starają , zgłaszają, nauczyciele jedne przez drugiego, by być lepszym. Potem się okazuję, ze ni przypiąć ni przyłatać to szkolenie, bo w pracy nie pomaga, a w rozwoju jedynie przeszkadza, ale pieniadze wydane, dyrekcja zadowolona, świat się kręci.
Ech… a takie, gdzie po rundce w kole plus zabawie z kolorowymi karteczkami – np. moje imię i kolor, który mnie charakteryzuje i dlaczego właśnie ten? – szkolący podaje temat, a następnie wyciąga papier i mazaki? Bajka 🙂
Na takich jak to Gospodarza chociaż książkę można poczytać.
Jeżeli założymy, że wobec tego rodzaju atrakcji (szkoleń) nie ma alternatywy, to zwyczajna nasiadówka jest jeszcze najniższym wymiarem kary. Do dziś z drżeniem wspominam bowiem tego rodzaju igrzyska, na których prowadzący najpierw prowadził różnego rodzaju działania integrujące, co polegało na rysowaniu i wygadywaniu różnych dyrdymałów – tyle że nie o kolorach, jak u grażki, a o zwierzętach.
Tak jak jeszcze e-learning nie wszedl do polskich szkol tak i e-konferencje (e-szkolenia) videokonferencje tez nie maja racji bytu 🙁 Tracimy czas w dusznych salach na wysluchiwanie potokow slow zamiast spokojnie w warunkach domowych, wtedy kiedy chcemy odsluchac przemawiajacego…
Dyrekcja ma odfajkowane szkolenie z ktorego niewiele pamietamy ale ktore musialo sie odbyc…
Najlepsi chałturnicy to tacy, którzy przy braku prądu nic nie maja do powiedzenia… Jak to rozumieć? Już służę wyjaśnieniem. Otóż ci „najlepsi z najlepszych” korzystają z rzutników i projektorów sczytując z nich ile wlezie przez godzinę lub dwie. Potem ocierają pot z czoła i modlą się w duszy, aby nikt na sali nie miał żadnych pytań. Po wszystkim pozostaje już tylko pójść do bankomatu i wybrać wychałturzone /często nie małe/ pieniążki.
Kiedyś tak się wynudziłem na takiej chałturce, że dla rozrywki swojej i innych chciałem wykręcić korki… i skrócić męki. Niestety mój plan w niwecz obróciła kłódka na skrzynce z napięciem.
Aldona, Valana, Grażka – prawda, to koszmar. Warsztaty dla nauczycieli, gdzie mają oni zdobywać wiedzę przez zabawę… Brr
Ale u nas się nie zgłaszają. Każdy trochę kontestuje takie warsztaty. Każdy jakoś czuje, że to nie dla nich, że są na to za starzy, zbyt suriozni, zbyt dojrzali.
Sprawdza się w czwartej klasie, dzieci się cieszą.
@RfR nie wychwalałbym tak e-learningu, nic jednak nie zastąpi osobistego kontaktu z innymi uczestnikami szkolenia i samym prowadzącym
To jest tak:
1 Większość szkoleń nie jest ani ważna, ani do niczego potrzebna, ale z z niejasnych powodów musi się odbyć (no, znów nie takich niejasnych).
2 Prowadzący doskonale zdają sobie z tego sprawę (to często niegłupi ludzie), ale chcą zarobić.
3 Uczestnicy szkoleń również zdają sobie z tego sprawę, ale nie mają wyboru, muszą być.
Na drodze kompromisu ustala się absolutnie minimalny czas, niezbędny, aby można było odnotować, że szkolenie się odbyło, wypełnić ankiety ewaluacyjne listy obecności itp..
Miałem okazję uczestniczyć w kilku spotkaniach, które odbiegają od tego schematu, moim zdaniem warunkiem koniecznym, aczkolwiek niewystarczającym jest dobrowolność uczestnictwa. Warto również nie kupować kota w worku – wywiad konieczny.
Bo takie szkolenia powinny być zdawane na egzaminie a nie zaliczane na podstawie listy obecności. Przecież uczniowie nie zaliczają na podstawie odsiedzenia na nudnej lekcji. Muszą się w domu materiału nauczyć bo egzaminy takie same dla wszystkich.
A kto płaci za szkolenia nauczycieli ze szkoły „X”?
Niech się szkolą szkolący, a nam dadzą spokój. Proponuję przed szkoleniem wyłączyć światło, tak na 5 minut, żeby edukator się mógł wykazać znajomością rzeczy bez rzutnika i laptopa. Hall z nimi!
Zwykle tak czy inaczej budżet – albo z kasy szkoły albo samorządowego organu prowadzącego. Odpowiedni urzędnicy mają z tego ‚pod stołem” 10-20% więc biznes się kręci;-)
Szkoda, że z notki nie dowiadujemy się od Gospodarza, czy szkolenie było merytorycznie zasadne. Bo jeżeli było, to chyba najważniejsze – wtedy rozwodzenie się na tematy uboczne to zwykłe pieniactwo.
Słuchacz ma współpracować ze szkolącym. Jeżeli tempo wydawało się Gospodarzowi zbyt szybkie, należało podnosić rękę i prosić o dokładniejsze wyjaśnienie najważniejszych kwestii.
Jeżeli zachodziła potrzeba skorzystania z toalety, należało podnieść rękę i zaproponować przerwę.
Jeżeli temat został niewyczerpany, a jest potrzebny, należało pochwalić prowadzącą za dobór treści i wnioskować – ze względu na powagę materii – o kontynuowanie tematyki na następnym szkoleniu.
Jeżeli szkolenie było merytorycznie niezasadne, niepotrzebne, niewynikające z przepisów albo potrzeb szkoły, należało na etapie planowania WDN-u (albo jeszcze teraz) zgłosić swoje uwagi dyrektorowi szkoły i dopilnować, żeby został po tym ślad w dokumentacji placówki.
Wszędzie ludzie potrafią takie sprawy załatwiać w sposób cywilizowany i KONSTRUKTYWNY. Wszędzie – poza oświatą. Nauczyciel? Nie zrobi nic poza kwaśną miną i ponarzekaniem sobie.
Do sensor
Jak dyrektor albo/i urzędasy z OP mają z tego dolę, to wszelkie procesy uzgadniania decyzji z nauczycielami nie istnieją albo są pozorowane. Wszelki opór czy jego cień – pacyfikowany. A ładną ideologię do każdego szkolenia uczniów czy nauczycieli można łatwo znaleźć!Wszystko co napisałeś dowodzi urzędniczego oderwania od rzeczywistości…;-)
Najlepsze byłyby e-szkolenia, coachingi… Na spokojnie, w domu, przy kawce….można by sobie spokojnie poczytać lub zatrzymać nagranie, odsłuchać jeszcze raz interesujący nas fragment. Szkolenia w pracy, odbywające się często po lekcjach są porażką. Nie jesteśmy w stanie przyswoić z nich niczego, ponieważ jesteśmy po prostu zbyt zmęczeni. Czy ktoś, kto odpowiada za organizowanie takich szkoleń nie ma wiedzy o tym, jak długo człowiek może skupić swoją uwagę? Ja mam niekiedy cały dzień spędzony w pracy, tj.od 8 do 20. Przez takie szkolenia właśnie, z których potem niewiele pamiętam. Jestem na nich jedynie w „formie przetrwalnikowej”. Mile widziane i ciekawe były natomiast spotkania z dobrym psychologiem, foniatrą i prawnikiem. Dlaczego? Bo były konkretne, krótkie i na temat.
Parafrazując szefa PiS sensorze: jesteś ze szkolących czy szkolonych? Może zatwierdzasz te szkolenia?
Znajoma niedawno wspominała o swojej koleżance z gimnazjum. Jej uczennica rozpakowując plecak położyła na ławce paczkę papierosów. Gdy nauczycielka zapytała : co to jest? , usłyszała w odpowiedzi ; „gówno cię to obchodzi”. Puściła uwagę mimo uszu i przeszła do lekcji, tłumacząc znajomym: gdybym nadała bieg sprawie, otrzymałabym zwyczajem szkoły ostrzeżenie od dyrekcji: nikt w naszej placówce nie ma takich problemów.Prawdopodobnie koleżanka sobie nie radzi i może warto pomyśleć o zmianie pracy. Przecież organizacja tych pseudoszkoleń to zwykła edunostra. Każdy ma jakiś kredyt, pracy nie ma, w najbliższej przyszłości redukcja etatów, a ty sensorze proponujesz krytykę poczynań zwierzchników dyrekcji, kiedy to ci zwierzchnicy zatwierdzili szkolenie i jego koszt? Uprzedmiotowienie nauczycieli skutkuje przeświadczeniem o konieczności nie wychylania się. I może na tym poprzestańmy, bo ktoś wymyśli jeszcze „anonimową” ankiete służącą ewaluacji wartości szkolenia. Zatrudnionych zostanie kilka tysięcy urzędników do wdrożenia tej cennej inicjatywy w życie, itp.,itd.
Niemiało sugeruję, że prawda pewnie leży gdzieś pośrodku. Znaczy się względem tego „konstruktywnego” czy „zajęczego” traktowania takich np. szkoleń.
Będąc młodą lekarką, gdzieś tak po 3 miesiącach pracy, podczas wielkiego spędu kilkuset pracowników w atrium firmy, ośmieliłem się podnieść łapkę gdy ogłoszono czas na pytania.
Zapytałem się dlaczego w moim dziale robimy tak mało i takich małych eksperymentów naukowych (DOE). To tak jakbym ludzi od badań, rozwoju i wdrożeń oskarżył o podejmowanie decyzji na śepo. Odmówiłem mojemu działowi profesjonalizmu.
Ale jeszcze wtedy tego nie wiedziałem. Mnie chodziło o te eksperymenty. Do łebka mi nie przyszło, że większości ludzi chodzi o prestiż i forsę. Główny szef odchrząknął i stwierdzając, że jest to temat na dłuższą rozmowę zaprosił mnie do siebie po tym ogólnym spotkaniu. Jego ostatnie zdanie wypowiedziane do mikrofonu brzmiało mniej więcej tak:
„I chciałbym cię teraz publicznie zapewnić, iż nie spotkaja cię żadne nieprzyjemności za takie pytania. A jeżeli kiedykolwiek będziesz miał wrażenie, że nie jest to prawda, proszę przyjść do mnie i dać mi o tym znać.”
Po zabraniu stałem się czymś w rodzaju mini-celebryty. Kilka osób podeszło do mnie i mi pogratulowało. Kilka się przedstawiło i zaprosiło na lunch. Żadnych konsekwencji (w mojej naiwności może takich nie byłem świadomy) nie zauważyłem. Na prywatnym spotkaniu u głównego szefa byłem. Wysłuchał. Niczego nie obiecał. Zasłonił się (tak bez przekonania) wysokimi kosztami moich pomysłów. I tyle z tego było. W naszym dziale właściwie nic się nie zmieniło, ani lepiej ani gorzej. W każdym razie łba mi nie urwali.
sezon szkoleń zaczęty, ostatnio było o bezpieczeństwie w sieci, teraz mamy robić pogadanki dla dzieci, obawiam się, że będzie wzmożone zainteresowanie u w/w poboczami Internetu, pójdą tam, gdzie jeszcze ich nie zaniosło.
„Gdy nauczycielka zapytała : co to jest? , usłyszała w odpowiedzi ; ?gówno cię to obchodzi?. Puściła uwagę mimo uszu i przeszła do lekcji, tłumacząc znajomym: gdybym nadała bieg sprawie, otrzymałabym zwyczajem szkoły ostrzeżenie od dyrekcji”
sama funduje sobie takie problemy, takie sprawy można załatwić krótko bez udziału dyrekcji, ale trzeba działać zdecydowanie, moim zdaniem ta koleżanka jest na dobrej drodze do otrzymania kosza na głowę, albo wcale się nie powinna odzywać jeśli nie miała zamiaru nic z tym zrobić, albo jak już uczeń tak się do niej odezwała to powinna załatwić sprawę, a jeśli nie potrafi załatwić czegoś tak prostego bez udziału dyrekcji to ja już jej tego tłumaczyć nie będę, w każdym razie klasa już wie, że granica tego na co mogą sobie pozwolić u niej na lekcji bardzo się powiększyła.
A co do dyrekcji to napiszę tylko, że to pewnie du..pa nie dyrektor.
Takie szkolenia są fantastyczne. Pozwalają doświadczyć jak większość uczniów czuje się na lekcjach.
Jest takie stare buddyjskie powiedzenie „jak uczeń jest gotowy to znajdzie sobie nauczyciela”.
Z ostatnich dwóch szkoleń, jedno było niepotrzebne a drugie bardzo ciekawe ale chyba tylko dla mnie, bo wpasowało się w moje zainteresowania.
Uczniowie znoszą taką opresję codziennie.
time pisze:
2011-10-20 o godz. 22:52
Właśnie, tak samo jest z tymi lekcjami o antykoncepcji, tylko więcej dzieci się z tego rodzi. Bo młodzież myśli, że się nauczyła i idzie w to.
cvb- ok. racja, ale nie to było istotą wpisu, lecz rozpowszechnienie w relacji nauczyciel – dyrekcja, postawy: zero problemów albo tracisz pracę. Przecież idealny profil nauczyciela, to profil człowieka, który zrobi karierę w tak wielu dziedzinach, że nawet jeżeli podejmie pracę w szkole, to bardzo szybko zostanie z niej porwany do innej dziedziny. W populacji nie występuje aż tylu ludzi o takim profilu osobowości, by w szkolnictwie mogli stanowić oni nawet istotną mniejszość, pośród 600-tysięcznej rzeszy pedagogów. Musi więc być liczna grupa tych, którzy nie spełniając kryteriów, z takimi problemami nie będą potrafili sobie poradzić. Jeżeli więc potrafisz ( w co nie wątpię, serio) to może załóż firmę szkoleniową dla tych, którzy szkolenia sprzedać hm…potrafią. Wiem oczywiście, że „wadza, wicie, rozumicie” , ludzi, którzy to potrafią nie potrzebuje, ale pomarzyć można. Przynajmniej do czasu, gdy poznamy nazwisko nowego/nowej zbawiciela/zbawicielki szkolnictwa.
Zasadniczo duża grupa ludzi, która pracuje w szkolnictwie i ma bezpośredni kontakt z młodzieżą, nie powinna go mieć wcale, bo mają poważne defekty intelektualne, osobowościowe czy psychiczne, i nierzadko posiadają także karygodne braki w wiedzy, kulturze, przygotowaniu pedagogicznym, itd.
Taki stan rzeczy zawdzięczamy pozycji jaką nauczanie „zyskało” w ciągu ostatnich 20 lat. Wszyscy wiedzą, że nauczycielem zostaje się z powołania i pasji, lub z odrzutu. Innymi słowy, albo chcesz, umiesz i widzisz się w tym od małego, albo nie nadajesz się do niczego innego poza może jeszcze polityką, ale że jesteś idiotą to żadna partia nie myśli nawet o dopuszczeniu cię do władzy.
Nauczanie to praca niewdzięczna, beznadziejnie płatna, stresująca, wymagająca poświęcenia i szerokiej wiedzy z określonej dziedziny, a do tego od paru dobrych lat wręcz niemożliwa do wykonania dobrze z powodu „geniuszy” w MEN. Sytuacji nie poprawia naturalnie schamienie społeczeństwa dzięki intelektualnej papce płynącej szerokim strumieniem z zachodu i z zapałem godnym lepszej sprawy kopiowanej w naszych mediach.
Jestem z przekonania humanistą. Mam głęboką wiarę w ludzi, w naszą umiejętność obserwacji, rozwoju i dostosowania. Wiara ta jest coraz częściej wystawiana na ciężkie próby z powodu ilości rzeczy, które ludzie potrafią koncertowo spier….lić.
Ciekawostka, Drogi Gospodarzu, że ilość wydanych pieniędzy, „odhaczonych” okazji szkoleniowych i przyznanych dyplomów, oznacza automatycznie przyswojoną wiedzę. Pieniądze wydane, plan zrealizowany. Rzeczywistość nie jest istotna, bo przecież niezmierzalna. Szafa gra. Ale nikt nie wstanie i nie spyta po co to komu? Nie spyta czemu tracimy na to czas i pieniądze? Albo czemu prowadzący nie ma pojęcia o przekazywaniu wiedzy? Zwracacie uczniom uwagę, że chodzą w czapce w szkole, a nie zwracacie uwagi na takie rzeczy?
A mnie się wydawało, że w 1989 obaliliśmy absurd…
Overdrive pisze: 2011-10-22 o godz. 01:22
„Ale nikt nie wstanie i nie spyta po co to komu?”
Overdrive, na razie to TY nie wstałeś i nie spytałeś się. Gospodarz już to zrobił. Jakbyś nie zauważył, to ON ten blog pisze pod swoim własnym nazwiskiem i nie ukrywa gdzie i czego uczy. ON nie jest anonimowy a ty jak najbardziej.
Myślę, że taraz kolej na ciebie.
@zza kałuży
Gospodarz pisze o tym co go spotyka. W tym konkretnym przypadku nie spytał prowadzącej „po co to komu”. Nie spytał dyrekcji czemu formuła jest beznadziejna chociaż spotkał się z problemem, który go zmierził wielce, bezpośrednio. Komentować ja też potrafię ale ja bloga nie piszę, ja wstaję i zadaję na żywo trudne pytania wszystkim, którzy tworzą głupoty, jeśli je spotykam. Także w przypadku idiotycznych szkoleń potrzebnych absolutnie nikomu poza organizatorem i prowadzącym. Na niektóre mam wpływ, na inne nie mam. Nie czuje natomiast potrzeby identyfikowania się z imienia, nazwiska i zawodu na czyimś blogu. Chcesz podyskutować na żywo o tym co się w kraju dzieje? Przyleć to pogadamy. Nawet Ci dowód okażę i po staropolsku wódką ugoszczę.
Overdrive pisze: 2011-10-22 o godz. 20:59
„W tym konkretnym przypadku nie spytał prowadzącej ?po co to komu?. Nie spytał dyrekcji”
Zapytam przewrotnie: a skąd wiesz? Gospodarz nie napisał książki tylko króciutki wpis na blogu. Nie wiemy, czy poszedł pytać. Gdyby o tym napisał, to wyszedłby na samochwałę. Ile takich wpisów traktujących o przewagach Gospodarza w walce z jego dyrekcją miałbyś ochotę czytać? A zresztą, nie sądzisz, że jest szansa, iż skoro pisze bloga jawnie a nie w konspiracji to jego dyrektor dowie się prędzej czy później o jego treści?
Do zza kaluży
>A zresztą, nie sądzisz, że jest szansa, iż skoro pisze bloga jawnie a nie w konspiracji to jego dyrektor dowie się prędzej czy później o jego treści?<
Blog nauczyciela z własnego liceum na stronie jednego z najbardziej "opiniotwórczych" w kraju tygodników o którym nie wie dyrekcja…;-))))
Podejrzewam, że ona dzień zaczynała i zaczyna, z drżeniem serca, od jego lektury!!!I się zastanawia czy w ciągu dnia zadzwonią z pretensjami koledzy-dyrektorzy, urzędasy z organu prowadzącego, kuratorium albo i MEN. A może wszyscy naraz. I będą się domagać, żeby z autorem bloga "zrobić porządek"…;-)
@zza kałuży
„Zapytam przewrotnie: a skąd wiesz?”
Stąd, że Gospodarz zwykł pisać, że coś zrobił, jeśli to zrobił. A jeśli tylko dywaguje po fakcie, tzn. że nic nie zrobił i ubolewa nad danym problemem. Zawsze możesz Gospodarza spytać czy jest tak jak mówię, zwykł był odpowiadać.
„Ile takich wpisów traktujących o przewagach Gospodarza w walce z jego dyrekcją miałbyś ochotę czytać?”
Większość. Zawsze wolę, jak ktoś zdaje relację z placu boju niż ubolewa, że wrogiego wojska moc, siedząc bezpiecznie w sztabie.
„A zresztą, nie sądzisz, że jest szansa, iż skoro pisze bloga jawnie a nie w konspiracji to jego dyrektor dowie się prędzej czy później o jego treści?”
Nawet jeśli czyta do poduszki i jako pierwszą rzecz rano, to brak bezpośredniej konfrontacji zwykle oznacza dla niego brak problemu. Pieniądze wydane, faktury wystawione, cel osiągnięty. Ludzie mają zwykle wiele opinii na temat decyzji osób u władzy, ale tak długo jak któraś z nich nie zostaje otwarcie wypowiedziana, wraz z rządaniem zmiany i poparciem paru innych osób, tak długo decyzje zostają te same.
Wpis już chwilę wisi i pewnie nikt tego nie przeczyta, ale ośmielę się wtrącić swoje 3 grosze.
Piszę z „drugiej strony” – bezpośrednio po studiach rozpoczęłam pracę jako psycholog szkolny, teraz od kilku lat pracuję prowadząc szkolenia dla rad pedagogicznych.
Bardzo niewielu psychologów decyduje się na tą pracę. Mając kompetencje trenerskie dużo bardziej opłaca się (zarówno w sensie materialnym, jak i – może nawet przede wszystkim – emocjonalnym) prowadzić szkolenia dla ludzi biznesu.
Z bardzo podobnych przyczyn, dla których wielu nauczycieli bardziej chwali sobie pracę w szkołach niepublicznych niż „zwyczajnych”.
Biznesmen za szkolenie płaci z własnej kieszeni, sam się na nie zgłasza, wie, że powinien z niego jak najwięcej skorzystać i jest to po prostu w jego najlepiej pojętym interesie. Prowadzę także takie szkolenia – niesamowity to komfort, wraz z niesłabnącym zadowoleniem z sytuacji w której słuchacz „spija niemal z ust” każde słowo, uważa, zadaje pytania i najchętniej przedłużałby szkolenie w nieskończoność.
A w szkole..? Dla nauczyciela szkolenie jest nieodpłatne, obowiązkowe i po godzinach. Czy czegoś to Państwu nie przypomina..?
Zadziwia mnie nieodmiennie łatwość z jaką grupa nauczycieli wchodzi w rolę grupy uczniów – od tej niefarsobliwo/bojkotującej strony. Zanim zdążę się jeszcze odezwać, wyciągnięte zostają dzienniki (do uzupełnienia), klasówki (do poprawy), książki (do średnio skrytego czytania pod ławką). Niemal zawsze pojawia się „delegat” pytający, o jak wiele szkolenie można skrócić (nadal jeszcze nie zdążyłam się odezwać – grupa dopiero się zbiera!), a jedynym murowanym sposobem zyskania szalonej aprobaty jest skrócenie znaczne…
Oczywiście taki stan rzeczy nie byłby (i niekiedy faktycznie nie jest) możliwy bez aktywnego udziału dyrekcji. Do dziś pamiętam szkolenie, na którym dyrektorka (wice) od samego początku otwarcie przeglądała katalog meblowy, wymieniając uwagi z sąsiadką, oraz inne, podczas którego ratami wyprowadzano nauczycieli na „króciutkie zdjęcia, bo przyjechał fotograf, proszę sobie nie przeszkadzać”.
I człowiek staje na rzęsach, na głowie i na czym tam ma, aby obserwować – przy dobrej fali – jak z biegiem szkolenia książki opadają, klasówki przestają być sprawdzane, strony dziennika przekładane… to są oznaki udanego szkolenia.
Oczywiście jest jeszcze ewaluacja – firma, która ze mną współpracuje (na umowę o dzieło rzecz jasna) chce wiedzieć, czy mnie wykopać, czy mogę poprowadzić jeszcze kolejne szkolenie. Dlatego na koniec uszczęśliwiam nauczycieli obowiązkową ankietą, której jedno z pytań brzmi „czy szkolenie spełniło państwa oczekiwania?” – jakie oczekiwania, jeżeli w 70% przypadków nauczyciel przychodząc nie ma pojęcia, jaki będzie temat (co zresztą nie raz dochodząc do tego punktu ankiety półgłosem wyraża wprost)..?
Dla mnie najważniejsze jest kilka linijek, w których nauczyciel może wpisać parę słów od siebie. Niektórym się chce. Najwyższy komplement:
„Szkolenie było tak ciekawe, że nawet nie chciało mi się sprawdzać kartkówek 🙂 „.
Szanowni nauczyciele, szkoleniowiec (który często sam ma doświadczenie z pracy w szkole) bardzo by chciał poprowadzić dla Was szkolenie, które naprawdę wiele da. Najlepiej – dwudniowe, wyjazdowe, na którym możemy z cała pewnością podnieść poziom chociażby kompetencji komunikacyjnych, lub popracować nad kwestią redukcji stresu i przeciwdziałania wypalenieu zawodowemu.
Tymczasem często na samym wstępie słyszymy:
„tylko wie pani, tak max. 2 godzinki, i jakby mogła pani bez ćwiczeń, bo oni i tak się nie zaangażują..”
„proszę zrozumieć, oni są zmęczeni, także prosimy taką widzę w pigułce”.
Na koniec – piszę to jako osoba, która za swoje szkolenia dostaje ewaluacje średnio na poziomie 5,5 (firma wykazała poczucie humoru nakazując system oceny analogiczny do oceniania uczniów) i któremu zdarza się nawet otrzymać na koniec brawa, a parę razy – przedłużyć szkolenie na wniosek uczestników, mimo umówionego skrócenia.
Mimo to, i mimo doświadczenia, na każde szkolenie dla nauczycieli jadę z gulą w brzuchu. Bo niestety, tutaj bardzo niewiele zależy mimo wszystko ode mnie. A za niedociągnięcia organizacyjne (firmy z którą współpracuję lub leżące po stronie szkoły) w ewaluacji po głowie dostanę ja, i być może – stracę pracę.
Mój mąż zresztą bardzo na to czeka, uważa, że powinnam się całkowicie przebranżowić na biznes – tyle, że ja naprawdę wierzę, że przynajmniej część uczestników ze szkolenia wyniesie może jedną czy dwie myśli, które pomogą im w pracy, a w efekcie – dzieciakom.
Chcieliby Państwo pracować szkoląc kolegów po fachu, osoby, które widzi się pierwszy raz w życiu, które na szkolenie przychodzą z musu, nie płacąc za to, bojąc się nawet sugerować dyrekcji temat, które mają do wykonania masę roboty w domu, które – często – już tak przywykły do uczenia, że odwykły od sytuacji w której ktoś sugeruje im, że być może warto się zapoznać z jakąś nową techniką, które uszczęśliwić najbardziej można bezpośrednio po powiedzeniu „dzień dobry” ogłaszając koniec szkolenia..? Pomyślcie o tym przez chwilę, będąc na kolejnym szkoleniu.
A jeżeli szkolenie jest na temat, który jest zbędny, głupi, niepotrzebny (nota bene na tym właśnie blogu Gospodarz pisał o bezwartościowym szkoleniu z emisji głosu – bezwartościowym nie dlatego, że prowadząca była niekompetentna, ale że cała kadra składała się ze starych wyjadaczy którzy problem emisji rozpracowali średnio 15 lat wcześniej. Co za osoba więc wybrała dla Was właśnie taki temat??! Wybór tematu to rzecz szkoły, i wieszanie psów na prowadzącym szkolenie – w sposób kompetentny – na temat niepotrzebny jest całkowicie niesprawiedliwe) spróbujecie doprowadzić do sytuacji, w której możecie sami zgłaszać zapotrzebowanie tematyczne.
.. i jeszcze dodam – jak czulibyście się wiedząc, że nudzący się przez całe szkolenie w kącie wuefista może bez żadnych konsekwencji na anonimowej ankiecie wlepić Wam „1” we wszystkich okienkach..?
@nilhi
Ciekawy punkt widzenia, mimo wiszącego już chwilę wpisu, zauważony i w pamięci odnotowany.
Ludzie uczący zapominają, że sami mogą się czasem czegoś nauczyć, i to czegoś potrzebnego w porównaniu do tego czego sami uczą.
Temat dla mnie bardzo.. osobisty, więc pozwolę sobie jeszcze coś dodać.
Niezawodnym wskaźnikiem tego, czy szkolenie będzie udane, jest dla mnie Dyrekcja. Konkretnie:
1. W rozmowie telefonicznej poprzedzającej szkolenie Dyrekcja potrafi podać konkretne uzasadnienie wyboru danego tematu, w miarę możliwości – z użyciem przykładów sytuacji w której nastąpiły niedobory danych umiejętności. Jeszcze lepiej, jeżeli Dyrekcja zamawia sobie szkolenie „na wymiar”, prosząc o coś, czego nie ma w standardowej ofercie. Oznacza to dla mnie rzecz jasna dodatkową pracę, ale wiem, że będzie warto.
2. W dniu szkolenia na wstępnie nie dostaję prikazu skrócenia czasu o połowę. Oczywiście każdy kto pracował w szkole wie, co oznacza siedzenie od 8 do 20, dlatego Dyrekcja delikatnie daje do zrozumienia, że jeśli uda się zrealizować całość bez szkody dla przekazu szybciej, to będzie dobrze. Albo i nie, mówi wprost, że życzy sobie wykorzystać każą minutę.
3. Dyrekcja uczestniczy w szkoleniu osobiście i aktywnie. Nie ulatnia się po pierwszych 30min (stwierdziwszy zapewne w tym czasie, że nie jestem – dajmy na to – szalonym kanibalem).
Jeżeli powyższe 3 warunki zostaną spełnione a szkolenie mimo to się nie uda, biorę wszystko na siebie.
Panie Gospodarzu, czy ma Pan intuicję, dlaczego szkoleniowiec usiłował przekazać Wam materiał z 4-godzinnego szkolenia w 2 godziny..?
My nie mamy żadnej, podkreślam – ŻADNEJ władzy nad Uczestnikami szkolenia czy też Dyrekcją. My nie oceniamy nikogo, nie wypełniamy ankiet, nikt nas nie pyta, czy aby Dyrekcja szkoły X wydaje pieniądze gospodarnie. I niejednokrotnie nie możemy pozwolić sobie na asertywność – gdybyśmy byli właścicielami tych firm szkoleniowych, utrata szkoły (przez urazę Dyrekcji) była by naszą prywatną sprawą. Niestety tak nie jest.
Przy okazji, nawiązując do powyższych postów – przeprowadziłam kiedyś świetne (w ocenie uczestników) szkolenie pod kompletną nieobecność prądu. Zakończyliśmy je dopiero wtedy, gdy zmrok nie pozwolił kontynuować. Tego rodzaju trudności przy dobrej atmosferze dotyczącej szkolenia w ogóle nie są nie do przejścia.
@nilhi
W rzeczy samej, perspektywa szkolenia za które samemu się płaci i wybiera z zamiarem nabycia nowej wiedzy jest inna, jeśli to samo szkolenie funduje szkoła, wybiera temat od czapy, zmusza do obecności i zwyczajnie zabiera czas normalnie przeznaczony na uskutecznianie biurokracji, czyli w efekcie czas prywatny.
Ciekawe wnioski nasuwają się od razu względem tego jak dzieci odbierają przymusową, bezpłatną naukę bez możliwości wyboru przedmiotów. Moim zdaniem identycznie.
>>Ciekawe wnioski nasuwają się od razu względem tego jak dzieci odbierają przymusową, bezpłatną naukę bez możliwości wyboru przedmiotów. Moim zdaniem identycznie.<<
A ja dodam od siebie, na szczęście liceum nie jest obowiązkowe, a co do doboru przedmiotów to na szczęście istnieją technika o czym wielu zapomina, tam przynajmniej częściowo można robić to co się lubi
W jednym z komentarzy ktoś wspomniał o tym, że do polskiej szkoły nie wszedł jeszcze e-learning. Od kilku lat co roku kończę sobie w jakiejś poważnej organizacji polskiej lub międzynarodowej poważny i fajny kurs internetowy, po którym angażuję się w świetne projekty z uczniami. Są takie możliwości. Tylko niestety moim szanownym kolegom i koleżankom się nie chce. Boją się komputera, boją się internetu, boją się pilności, boją się, że nagle trzeba będzie coś konkretnego zrobić, poza narzekaniem na braki. Kursy są za darmo, odpowiadają moim zainteresowaniom, po nich wiem więcej, umiem więcej, otwieram drogę ku kolejnym obszarom działania w szkole.
Trzeba tylko troszkę chęci. Nic więcej.
Aha. Jeśli można odnośnie szkoleń i możliwości wyboru ich tematyki przez nauczycieli.
Jako lider (tfu…) WDN-u (jeszcze większe tfu) miałam w tym roku wpływ na wybór tematu rad szkoleniowych przez moje szanowne grono. Przetrzepałam informatory, sporządziłam wykaz tematów rad szkoleniowych (ok. 40 tematów z różnych informatorów), opracowałam najłatwiejszy system wyboru tematu (przy wybranym przez nauczyciela temacie trzeba było tylko postawić kreskę) kartka wisiała na tablicy ogłoszeń przez dwa tygodnie. Wyboru dokonało 5 nauczyieli (mam takią nadzieję, że chociaż tyle – bo 5 różnych kolorów kresek;) na 45 uczących w naszej szkole. Reszta jak zwykle olała. Dyrekcja zamówiła w CEN-ie takie tematy rad, jakie „wybrali” nauczyciele. Jak myślisz, jakie są teraz reakcje, w czasie trwania rad?
Nauczyciele mają bardzo obniżony poziom autokrytycyzmu nieproporcjonalny do poziomu przekonania o swojej wartości i roli.
@zmęczona pasjonatka
„Nauczyciele mają bardzo obniżony poziom autokrytycyzmu nieproporcjonalny do poziomu przekonania o swojej wartości i roli.”
Miło, że z ust nauczyciela padły te słowa.