Wartość nauczyciela

Nauczyciel też człowiek, więc lubi nagrody jak każdy. Nagroda jest bowiem jakimś miernikiem wartości belfra. Można, oczywiście, oszukiwać się argumentami w rodzaju: „jestem wielki, ale pominięty” albo „nie włażę nikomu w tyłek, więc mnie nie nagradzają”.  Każdy jakoś się tłumaczy przed sobą i bliskimi, że nagrody nie dostał. Fajnie byłoby ją jednak mieć.

Jest takie wyróżnienie, przy którym nie trzeba nikomu włazić w cztery litery ani mieć układów. Ta nagroda nazywa się Nauczyciel Roku. Otrzymuje się ją w świetle jupiterów, na Zamku Królewskim w Warszawie, z ręki wielkich tego świata, np. prezydenta RP, ministra edukacji (tak było rok temu), baluje się potem z artystami, jest się nazywanym wielkim i wspaniałym. Jest tylko jeden warunek – trzeba być najlepszym belfrem, kochanym i podziwianym w swoim  środowisku, przez uczniów, ich rodziców, koleżanki i kolegów oraz szefostwo. A osiągnięcia powinny być wielkie jak Mount Everest. Więc jak się takim jest i ma się w sobie to coś, to nagroda czeka.

Będę dzisiaj w stolicy na uroczystości wręczenia nagrody (mam przywilej być jurorem konkursu). Trzynastkę wyróżnionych już znamy (zobacz info), za chwilę zostanie ogłoszony zwycięzca. A potem świat leży u stóp Nauczyciela Roku 2011. Proszę, przyjmij, koleżanko/ kolego, moje wyrazy uznania.

Mam nadzieję, że z podobną pompą wręczane będą nagrody wyróżnionym nauczycielom w szkołach. Uważam, że dyrekcja powinna się postarać, aby nagrodzeni naprawdę poczuli się ważni w tym, co robią. Postarać też powinny się władze oświatowe w regionie. Żadne tam łapu capu, kwiatek, rączka, dyplom. Powinna być pompa i wielka feta. Jak zasłużyli, to niech mają. A co, niech przynajmniej reszta ma im czego zazdrościć. Wielkie gratulacje dla wielkich nauczycieli. Brawo!