Podręczniki drogie i co dalej?
Rodzice wydają masę pieniędzy na podręczniki dla dzieci. W tym roku też trzeba wyjąć z portfela fortunę. Ale dlaczego? Raz winne są pazerne wydawnictwa i pośredniczący handlarze (żądają za dużo), innym razem ministerstwo edukacji (reformuje programy nauczania). W tym roku próbuje się zwalić winę na nauczycieli (zob. tekst). Podobno zmuszamy rodziców do kupowania nowych książek, a stare każemy wyrzucić do kosza. Gdyby nie nauczyciele, dzieci mogłyby wziąć podręczniki po starszym rodzeństwie albo taniej kupić w antykwariacie.
Może i są nauczyciele, którzy wolą pracować z podręcznikami przywiezionymi wprost z drukarni. Zawsze co nowe, to nowe. Nauczycieli można winić i bronić – kwestia wyboru. Tak samo można obarczać winą bądź usprawiedliwiać wydawców czy ministerstwo. Jednak chyba nie tu leży pies pogrzebany. Jak będziemy tylko winić i bronić, to nic się w tej kwestii nie zmieni. Podyskutujemy, a rodzice i tak będą zmuszeni zapłacić kupę forsy. Narzekajcie, ale płaćcie – oto filozofia podręcznikowego biznesu.
Podręczniki to zbyt wielki biznes, aby łatwo było go zmienić. Jest to olbrzymi tort, z którego masa osób kroi dla siebie pyszny kąsek. Co ciekawe, jest to tort, z którego bez żadnej szkody dla procesu nauczania można zrezygnować. Sam przeprowadziłem eksperyment polegający na tym, że przez trzy lata nie używałem żadnego podręcznika w całym cyklu nauczania języka polskiego w klasach licealnych. Nie miało to żadnego negatywnego wpływu ani na tok lekcji, ani na proces nabywania przez uczniów umiejętności i gromadzenia wiedzy, ani na wyniki egzaminu maturalnego. Wymagało tylko trochę większego wysiłku, nieco większego przygotowywania się do lekcji i pewnej dozy kreatywności. W każdym razie wszystkim wyszło to na zdrowie.
Uważam, że posługiwanie się podręcznikami w takiej jak dotychczas formie (kupowanie książki i targanie jej na lekcje) to przeżytek. Zupełnie niepotrzebnie podtrzymujemy ten anachronizm. Podręcznik-książka jest tak samo potrzebny we współczesnej szkole jak wieczne pióro i kałamarz albo 80-kartkowe zeszyty do robienia notatek z każdego przedmiotu. Zamiast tego wszystkiego, a przede wszystkim zamiast wielkiego, ciężkiego tornistra i wydanych na to dużych pieniędzy, wystarczy jedno lekkie, maleńkie USB, a w nim wszystko. Podręczniki w pamięci przenośnej ściągane bezpośrednio od wydawcy. I wtedy musi być taniej. A jeśli nie będzie taniej, to trzeba zagrozić, że w ogóle zrezygnujemy z podręczników. I wtedy na pewno będzie.
Komentarze
„Gdyby nie nauczyciele, dzieci mogłyby wziąć podręczniki po starszym rodzeństwie albo taniej kupić w antykwariacie”
Nie wspomnial Pan, Cospodarzu, o autorach. Nowe wydanie co roku nie biora sie z niczyjej fantazji. Biora sie stad, ze honoraria autorow sa takie jakie sa. Czyli zerowe.
Zdarzylo mi sie piasc podreczniki w Polsce i w USA. W USA za roczna prace dostalem (po odliczeniu kosztow) 1500 dolarow. To jest tyle ile sie dostaje za meiszanie betonu na bydowie przez miesiac. A w Polsce – „honorarium” ledwo pokrylo koszta przepisywania i kopiowania. Wiec jak autor chce dostac jako takie wynagrodzenie a swoja prace, musi zadbac o nowe wydanie i o to aby owo nowe wydanie ludzie kupowali.
Zas jak idzie o USB… Panuje w Polsce smeiszny a powszechny poglad ze ksaizki w wersji cyfrowej beda za darmo. Nie, nie beda. Beda kosztowaly prawie tyle samo ile kostuja papierowe. Beda tansze, tansze o koszt papieru. I drozsze o koszt konwersji ksiazki do postaci cufrowej. Co jest deko bardziej skomplikwoane niz posluzenie sie skanerem.
Prosze popatzrec na Amazon.com. Amazon sprzedaje czytnik elektroniczny -Kindle. Ksziaki kupic mozna w formie papierowej i elektronicznej. Jest cale mnostwo ksiazek bardzo tanich i darmowych – to te do ktorych wygasly prawa autorskie. Ale cena ksiazek aktualnych w wersji elektronicznej jest bardzo zblizona do ceny ksiazek papierowych. Przy cenie „kindle” jest mala notatka: „cena wersji elektronicznej ustalona przez wydawce”. Na ogol jest ona o 10% nizsza od ceny „papierowej”.
No izeby ksizke elektroniczna czytac, tzreba miec czytnik. Za darmo czytnikow nie rozdaja, poki co…
A „grozenie”… Prosze sprobowac nauczac bez podrecznikow. Zastepuajc podreczniki wymachiwaniem rekami.
Napisalem: „A ?grozenie?? Prosze sprobowac nauczac bez podrecznikow. Zastepuajc podreczniki wymachiwaniem rekami”
Powinienem dopisac: „zwlaszcza w matematyce, fizyce, biologii i chemii”
Wlasnie w fizyce, chemii i biologii podręczniki mogłyby stać się zbędne, a przynajmnijej mniej niezbędne, gdyby nauczyciele w szkole robili to, co powinni robic nauczyciele przedmiotów przyrodniczych – czyli robić doswiadczenia. Tymczasem rola podręcznika w polskiej szkole sprowadza się do oglądania na lekcjach obrazków w książce, które to obrazki uczniowie powinni widzieć na żywo w postaci eksperymentów czy okazów przed sobą. I notatek sporządzonych przez siebie z pomocą nauczyciela. Swoją drogą właśnie moje dziecko przez ostatni rok nie korzystało – za sugestią nauczyciela – z podręcznika do chemii. Uczniowie wszystko omawiali na lekcji, a to, czego nie zdołali obejrzeć na lekcji, otrzymywali w formie ilustrowanych filmikami wideo materiałów przygotowanych przez nauczyciela. Okazało się, że podręcznik był całkowicie zbędny. Tyle że nauczycielowi się chciało, to raz. Potrafił wciągnąć w to uczniów, którzy sami wyszukiwali w Internecie ciekawe materiały i filmiki do tematu lekcji, to dwa. Nawet kręcili je kamerą na lekcji i rozsyłali przez moodle, żeby opracować je na spokojnie w domu.
Mój syn, tegoroczny maturzysta, przez ostatnie trzy lata musiał kupić tylko podręczniki z ćwiczeniami do języków obcych oraz zbiory zadań do przedmiotów ścisłych. Jakoś nauczyciele i uczniowie poradzili sobie bez pozostałych podręczników, klasa mat-fizowa, maturę napisali śpiewająco… można. Można ukręcić łeb tej hydrze, tylko, jak słusznie zauważa gospodarz, zbyt wiele osób ma udział w tym torcie. Z kremem i wisienką.
albert: „Wlasnie w fizyce, chemii i biologii podręczniki mogłyby stać się zbędne, a przynajmnijej mniej niezbędne, gdyby nauczyciele w szkole robili to, co powinni robic nauczyciele przedmiotów przyrodniczych ? czyli robić doswiadczenia”
Z calym szacunkiem – kompletny nonsens. Fizyka nie sprowadza sie do „doswiadczen”. A matamatyka juz zupelnie nie.
Poglad ze „fizyka to doswiadczenia” to taka sama prawda jak to ze „matematyka to sztuka szybkiego liczenia”
A. L.
Twierdzenie, że podręczni są zbędne to przesada. Od czasu do czasu trzeba je również z oczywistych względów zmieniać.
Ale:
Uczę przede wszystkim matematyki, więc na tym przedmiocie się skupię. Porównuję różne wydania, koncepcje, na niejednym (nie czarujmy się – marketingowym) spotkaniu z wydawcami byłem i mogę powiedzieć, że to przede wszystkim niezły biznes. Tutaj nie chodzi o to, aby coś zreformować, ulepszyć, tylko aby jak najwięcej sprzedać. Zmiany w programie nauczania dotychczas sprowadzały się do ograniczenia zakresu materiału, więc zmiana podręcznika była zbędna. Mam czasem zresztą wrażenie, że różne roszady związane z tymi zmianami są aktywnie wspierane przez lobby wydawców.
Bez podręcznika oczywiście uczyć można, szczególnie, że materiałów w internecie jest cała masa (niektóre całkiem dobre) tylko, że jest to mniej efektywne – nie każdy uczeń wykaże wystarczająco dużo inicjatywy, a i nauczycielowi jest łatwiej, szczególnie jeśli podręcznik jest dobry.
Czyli jak zwykle, umiar i rozsądek wskazany.
A.L. ma absolutną rację co do książek. Gdy pierwszy raz przeczytałem o Kindle, chciałem zamawiać natychmiast. Mój zapał ochłonął jakieś pół godziny później, gdy zauważyłem, że e-booki kosztują w większości tyle samo lub prawie tyle samo co papierowe książki. Koszt wydrukowania książki to znikomy procent jej ceny – wystarczy spojrzeć na różnice cen w księgarniach. Te na które jak pisał A.L. wygasły prawa autorskie kosztują grosze – „Ojca Goriot” kupimy za 4 złote, „Chłopów” 4 w 1 za 10 złotych. Za odpowiadające im rozmiarem i kosztem druku „czytadła” – odpowiednio ok. 30 i 60 złotych. I te 4 złote to właśnie byłaby różnica pomiędzy podręcznikiem do polskiego papierowym a podręcznikiem do polskiego elektronicznym.
Ja również uczyłem się polskiego bez podręcznika i nie odczułem jego braku w najmniejszym stopniu (w przypadku omawiania np. wiersza nauczycielka zwykle prosiła dzień wcześniej by każdy zaopatrzył się w jego egzemplarz choćby w bibliotece szkolnej). A w klasie maturalnej to w ogóle był luksus bo w klasie pojawił się komputer z projektorem i wszystkie wiersze i fragmenty lądowały na ścianie – choć oczywiście to akurat jeszcze przez wiele lat nie będzie norma w przeciętnej szkole.
Fizyki i matematyki także uczyłem się bez podręcznika. Podręcznik do chemii pożyczyłem tylko od nauczycielki na kilka dni przed maturą na wypadek gdyby jakiś drobiazg umknął mi w notatkach.
W moim liceum nie było zwyczaju używania podręczników. Takowe miałem tylko do historii, geografii (ten jeden uważam za zbędny bo i tak nie było w nim wiele więcej niż mówiono na lekcji, a szkoła dysponowała dodatkowo rocznikiem statystycznym na każdą ławkę), angielskiego, francuskiego i biologii (plus zbiory zadań do matematyki, chemii, fizyki – przedmiotów na poziomie rozszerzonym, gdzie szkoda było po prostu czasu na dyktowanie każdego zadania, zresztą i tak dla każdego były to przedmioty decydujące o studiach i sam kupiłby ten zbiór zadań do robienia w domu gdyby nawet szkoła go nie wymagała). I nie odczułem szczególnie ich braku na innych lekcjach.
A gazety i portale uwielbiają opowiadać bajki o cenie podręczników. 750 zł za książki dla gimnazjalisty?! Kto to liczył? Jeden podręcznik w antykwariacie kosztuje ok. 10 zł, odkupiony od starszego rocznika jeszcze mniej. W antykwariatach kupowałem też większość ćwiczeniówek (w gimnazjum, gdy były jeszcze potrzebne) – uczniowie albo przezornie wypełniali je ołówkiem, albo przez cały rok nie ruszyli ani strony, w każdym razie poza lekkim wygnieceniem i gdzieniegdzie śladami gumki niczego im nie brakowało. No chyba że ktoś musi mieć wszystko nowiutkie, ale wtedy piszmy „człowiek totalnie nieprzystosowany społecznie lub na tyle bogaty że parę stów w tą czy w tą nie robi mu różnicy wyda na podręczniki do 700 zł”. Owszem, zdarza się że jeden czy dwóch nauczycieli zażyczy sobie nowe wydanie podręcznika. Ale to nie jest zjawisko masowe gdzie nagle powie tak pięciu.
Ale w przypadku innych książek można nie wydawać nawet i nic – wystarczy na korytarzu powiesić karteczkę „sprzedam podręczniki do klasy 1” i znaleźć taką samą tyle że z napisem „sprzedam podręczniki do klasy 2”. Bez antykwariatowych pośredników na koniec gimnazjum/liceum wyjdziemy mniej więcej na zero – tyle samo podręczników sprzedaliśmy co kupiliśmy.
AdamJ: „Tutaj nie chodzi o to, aby coś zreformować, ulepszyć, tylko aby jak najwięcej sprzedać”
Oczywiscie, mijalbym sie z prawda gdybym twierdzil cos przeciwnego. Lobby podrecznikowe jest silne, i nie nalezy sie poddawac bez walki. Ale koncepcja „bez podrecznika” wydaje mi sie lekka przesada.
Jakby ktoś w MEN miał trochę oleju w głowie zamiast notebookow zakupilby uczniom Kindle czy Nooki albo nawet zamowil w Chinach specjalne e-booki, zaplacil za kilka zestawow podrecznikow do wyboru dla nauczycieli, umiescil je w necie do sciagniecia i za jednym zamachem i rozwiazalby problem kosztow podrecznikow i przeladowwanych tornistrow…..
Ale my o e-bookach (w USA ponad polowa sprzedanycj ksiazek ma juz postac elektroniczna) nie slyszymy…..
ryzyk-fizyk: „za jednym zamachem i rozwiazalby problem kosztow podrecznikow i”
No pewnie. Podreczniki elektroniczne sa za darmo. Jak to powszechnei wiadomo.
@ryzyk-fizyk
„zamowil w Chinach specjalne e-booki”
Rozumiem że chodzi o czytniki e-booków.
Masz rację – wygłaszający takie opinie jak Ty o e-bookach za wiele nie słyszą. Np. o wspomnianym wcześniej fakcie, że e-book jest niewiele tańszy od normalnej książki bo koszt wydrukowania książki to znikomy procent kosztów jej wydania. I że w związku z tym kupienie wszystkim uczniom e-booków to pod względem kosztów praktycznie to samo co kupienie wszystkim uczniom normalnych papierowych podręczników.
Poza tym, porządny czytnik e-booków (z porządnym wyświetlaczem e-ink przyjaznym dla młodych oczu, nie najtańszy chiński lcd) jak Kindle trochę kosztuje. Załóżmy że znajdą się pieniądze bo kupimy zamiast notebooków. To teraz musimy każdemu uczniowi wykupywać do końca edukacji ubezpieczenie na czytnik – komu nie zdarzyło się upuścić plecaka, przydepnąć w autobusie albo wylać czegoś na niego czy w nim? Państwo ma takiemu uczniowi zafundować kolejny czytnik (wtedy nagminnie będą uszkadzane z niedbalstwa, bo po co szanować coś co można wymienić za darmo) czy też rodzice będą musieli zapłacić kilkaset złotych za nowy? (co jest sporym wydatkiem nawet dla średnio zamożnej rodziny)
Kolejna sprawa – nie żyjemy w Skandynawii gdzie można dom zostawiać otwarty a rower nieprzypięty. Wcale nierzadko zdarzają się kradzieże telefonów komórkowych w szkołach, z czytnikami byłoby jeszcze gorzej bo to nie są przedmioty, jakie cały czas nosi się w kieszeni. A nawet wracając ze szkoły w niektórych dzielnicach można łatwo w łeb dostać i telefon stracić. Wyobraźmy sobie że z góry wiadomo, że każdy wraca ze szkoły z takim czytnikiem za kilkaset złotych – raj dla band łysoli.
Nie wykluczam, że kiedyś taki pomysł stanie się realny. Na razie jednak nie widzę szans jego urzeczywistnienia.
Xandr: „Fizyki i matematyki także uczyłem się bez podręcznika”
Ciekawe. Ja bylem oblozony podrecznikami. Z fizyki i matematyki. Tymi wymaganymi i tyni nie wymaganymi. Albowiem spisujac z tablicy mozna sie nauczyc tycio, tycio, tycio… W sam raz na ZZZ (zakuc-zdac-zapomniec)
A.L., a kto powiedział, że z tablicy? Istnieje wiele źródeł informacji i problem jest w tym, że żaden praktycznie podręcznik nie zaspokaja potrzeb ani ciekawego ucznia, ani ambitnego nauczyciela. Własnie o to chodzi, że z takich dziedzin jak matematyka, fizyka, biologia dobrze jest miec kilka róznych źródeł, z jednego bierzesz cos, bo jest tam dobrze opracowane, z innego coś innego. W jednym zbiorze jest dobre to, w innym co innego. Doświadczenia robisz w szkole, jak nie – ogladasz je w sieci lub z materiałów podsuniętych przez nauczyciela. Z tym że kilku podręczników sam nie kupisz, natomiast można zrezygnować z jednego podręcznika i korzystac własnie z różnorodnych źródeł, podsuniętych przez mądrego nauczyciela. Inaczej wyrośnie nam pokolenie ludzi, którzy nie wiedzą tego i owego i nawet nie spróbują sie dowiedzieć, bo „tego nie było w podręczniku”.
Podręcznik jest w zasadzie w szkole, jako klasie lekcyjnej, niepotrzebny. Podręcznik, mądrze używany, mógłby słuzyc ewentualnie w domu. jeśli lekcja ogranicza się do powtórzenia na głos tego, co uczeń może sam w domu przeczytać w podręczniku, to taka lekcja jest nieporozumieniem, chyba ze ktos nie zna literek.
I owszem, fizyka w gimnazjum to głównie doświadczenia, a następnie ich omówienie – inaczej się nie da fizyką zainteresować 13,14-latków.
@A.L.
W USA (skad pomysl) wiele dobrych podrecznikow elettronicznych jest za darmo, w pelni legalnie. Zanim napisalem te slowa sciagnalem, sprawdzilem, przejrzalem, np:
http://www.amazon.com/Free-Kindle-Textbooks-Books-Knob/lm/R3NIOCUY6K64R
sa tez platne i tansze od drukowanych:
http://campusgrotto.com/where-to-download-textbooks.html
http://www.barnesandnoble.com/u/etextbooks-digital-textbooks/379002516/?cds2Pid=36196
i wiele innych.
Jesli trzeba za cos placic z podatkow mto Ministerstwo z budzetu oswiaty moze zrobic konkurs i kupic licencje na podreczniki, wstawic je do sieci, moze nawet kontrolowac ich leganla dystrybucje. Ministerstwo moze tez zrobic to w ramach funduszy europejskich np. w tamach projektu Kapital Ludzki.
Hmmm, Gospodarz zapomniał o jeszcze jednym ogniwie – o nauczycielach, do których na wyprzódki ganiają przedstawiciele wydawnictw z propozycjami wyboru ich wspaniałych podręczników – propozycjami popartymi „bonusami” w postaci procenta od sprzedanych książek, opłaconych wakacji w kurorcie itp. A nauczyciele uważają, że przecież tak skandalicznie mało zarabiają, że mogą bez wyrzutów sumienia zgarnąć trochę dodatkowej kasy (z kieszeni rodziców).
@Xander
Hardware Kindle3 czy nowy Nook przy zakupie detalicznym kosztuje tyle ile komplet podrecznikow na jeden rok (140USD).
Producentow jest multum:
http://wiki.mobileread.com/wiki/E-book_Reader_Matrix
przy duzym zamowieniu mysle ze sporo mozna utargowac.
Koszty podrecznikow to w znaczacym stopniu koszty ich dystrybucji, a dystrybucja elektroniczna jest bajecznie tania. O samych podrecznikach w poprzednim poscie.
Ee, szkoda, że do mnie nie dotarli ci wspaniali przedstawiciele. BO najlepszą propozycję jaka dostałem to darmowy komplet podręczników pod warunkiem, że klasy w których uczę go zakupią.
Zresztą na moich przedmiotach prowadzę lekcje bez podręcznika.
@A.L.
W liceum na poziomie rozszerzonym uczy się właśnie tycio, tycio. Smutna prawda – po fizyce rozszerzonej w liceum uczeń umie obliczyć, jaki ładunek będzie miała kropla oliwy o średnicy x i gęstości y lewitująca między okładkami kondensatora o właściwościach z (nie przesadzam, naprawdę są zadania na krople oliwy czy protony między okładkami kondensatora) – nie ma natomiast poza pamięciową definicją („układ dwóch przewodników rozdzielony dielektrykiem”) pojęcia do czego służy kondensator ani nie umie wymienić żadnego urządzenia, w którego skład wchodzi (bo jak ma wiedzieć, skoro nie wie do czego służy). Smutne ale prawdziwe – do takiej parodii fizyki „masz dane x, y, oblicz z” nie trzeba podręcznika.
@ryzyk-fizyk
„Ministerstwo z budzetu oswiaty moze zrobic konkurs i kupic licencje na podreczniki, wstawic je do sieci, moze nawet kontrolowac ich leganla dystrybucje”
Równie dobrze ministerstwo może kupić licencję na podręczniki i je wydrukować i rozesłać do szkół. Wyjdzie na to samo, bo koszt druku to jakieś 10% ceny książki. W Polsce e-booki nie są tańsze. Jeśli wydawnictwo przykładowo sprzedało podręczniki za milion złotych (liczby kompletnie zmyślone) to za druk zapłaciło sto tysięcy, a te 900 tys. to koszty stworzenia podręcznika plus zysk. Czy forma elektroniczna czy papierowa to koszty stworzenia podręcznika są dokładnie takie same i zysk także wydawnictwo musi mieć. Więc nie odsprzeda licencji za mniej niż to 900 tys. bo takie po prostu ma koszty poza drukiem. Ministerstwo miałoby więc do wyboru kupić papierowe za milion lub elektroniczne za 900 tys. Żadna różnica, e-book niczego nie rozwiązuje.
A 140 USD to 400 zł. Tyle kosztują podręczniki na rok? Tyle to ja nie wydałem na nie przez całe liceum. A licząc odsprzedanie starych jako zysk, to nie wydałem tyle na podręczniki w całym liceum i gimnazjum łącznie.
Zresztą – nawet gdyby pojawiła się opcja darmowych czytników w szkołach, to i tak kupiłbym papierowe książki. Kupię używane, odsprzedam i wyjdę prawie na zero – a podręcznik będę mógł brać ze sobą wszędzie wrzucając go niedbale do plecaka i nie bojąc się, że ktoś ukradnie mi go w klubie albo wyciągnie w zatłoczonym autobusie.
Myślę też, że w przypadku upowszechnienia „elektronicznych podręczników” kwitłoby „książkowe piractwo”, które drastycznie zmniejszyłoby przychody wydawnictw i odbiłoby się na jakości i cenach podręczników (jak z oprogramowaniem czy filmami na dvd – każdy legalny posiadacz płaci krocie, bo kupując jedną licencję dla siebie musi zrekompensować firmie kilka innych niesprzedanych licencji, gdyż większość postanowiła skorzystać z torrentów lub rapida)
ryzyk-fizyk: „Koszty podrecznikow to w znaczacym stopniu koszty ich dystrybucji,”
Koszty podrecznikow to w zanczacym stopniu zarobek wydawcy. Latwo to sprawdzic sprawdzajac cene ksiazek na amazonowe Kindle – sa na ogol 10% nizsze od centy papierowych. A obok ceny notatka: „cena ksiazki na Kindle ustalona przez wydawce”
Xander: „Zresztą ? nawet gdyby pojawiła się opcja darmowych czytników w szkołach, to i tak kupiłbym papierowe książki”
Jako posiadacz Kindla i Nook i sporej ilosci elektronicznych ksiazek – potwierdzam. Dalej kupuje papierowe ksiazki. Albowiem Kondle jest dobre do czytania „harlekinow” – od deski do deski. Ksiazki naukowe i podreczniki czyta sie inaczej – czsem tzreba „skakac” tam i z powrotem, robic notatki na marginesach, a czasem miec otwarte na raz dwie lub trzy ksiazki. Kindlem niewygodnie i sie nei da.
„?elektronicznych podręczników? kwitłoby ?książkowe piractwo?, które drastycznie zmniejszyłoby przychody wydawnictw i odbiłoby się na jakości i cenach podręczników ”
Znam z praktyki. Napisalem ksiazke – w Polsce – dosyc popularna. Jakis czas temu znalazla sie na Internecie. Wydawnictwo odmowilo drugiego wydania, motywujac ze „ksiazka jest na internecie” i nie bedzie sie sprzedawac.
Na dodatek, dochodzi „smaczek lokalny” – o ile na swiecie panuje na ogol poszanowanie praw autorskich, o tyle w Polsce uwaza sie ze „wszystko jest nasze”. O czym swiadczy meidzy innymi neidawna dyskusja na calkiem profesjonalnym polskim forum zrzeszajacym specjalistow od komputerow, ktorzy nie widzieli nic niewlasciwego w tym ze polowa polskich firm uzywa kradzionego oprogramowania.
ryzyk-fizyk: „W USA (skad pomysl) wiele dobrych podrecznikow elettronicznych jest za darmo, w pelni legalnie”
Tak. Ile zaplaciles tak i dostajesz. Mam na mysli jakosc.
„przez trzy lata nie używałem żadnego podręcznika w całym cyklu nauczania języka polskiego” dziękuje i dlatego przepraszam za małe złośliwostki. Wiem ze robić inaczej niż
„słusznie i zbawienie” naraża na sporo kłopoty.
Książka może być np. w formacie .pdf i wtedy odpadają gadżety.
Nauczyciel również może, zamiast książek udostępnić swoje notatki na Internecie, które łatwiej uaktualnić niż książkę.
Pytania same się cisną, dlaczego urzędnicy państwowi około MEN, posłowie nic nie zrobią ?
Adam 2222: „Pytania same się cisną, dlaczego urzędnicy państwowi około MEN, posłowie nic nie zrobią ?”
„Nic nie zobia” z CZYM? Nie zmusza nauczycieli do pisania podrecznikow? Oczywiscie za darmo i w ramach obowiazkow sluzbowych.
@A.L.
Ja ma troche inne zdanie. Na ogol placisz po pierwsze za mode, po drugie za przesądy, po trzecie za za wlasna niechęć do szukania dobrych rozwiązań (bezwladnosc) a dopiero na koncu za jakosc. Ciekawe, nota beme czy w nowych podrecznikach setkami zalewajacych rynek placisz za jakosc….
@A.L.
W sprawie prawa autorskiego jest DRM. Sa tez zeszyty cwiczeń (papierowe), sa xerografy i sa automatyczne skanery. Posiadaczem Kindla jestem sam i nie ma nic lepszego niz zabranie klikunastu prac do przeczytania na takim czyms zamiast meczenia sie z papierem (mimo ze pdf nie jedt najlepiej obslugiwany) , sczegolnie w autobusie, metrze, tramwaju czy pociagu, czyzabranie tego na rower i poczytanie w spokoju w lesie. Kindle pozwala na notatki i z moich obserwacji wynika ze mlodziez chetniej je zrobi na Kindlu, tablecie, komorce nowej generacji niz na marginesie.
Mowimy tu o podrecznikach dla mlodych a nie dla nas.
W mojej szkole nie ma obowiązku kupowania przez uczniów podręczników, kto chce ten kupuje i zazwyczaj szkoła zwraca mu część kosztów. Dla tych, którzy nie są w stanie lub właśnie uważają podobnie jak Ee, że wszyscy nauczyciele mają na podręcznikach niezły biznes i ciągle są na sponsorowanych wczasach, mogą na lekcji korzystać z książek, które należą do szkoły. Opócz tego nauczyciele mają dostęp do ksera, także korzystają z rzutników multimedialnych, bo umówmy się A.L., nawet najlepiej napisany podręcznik zawsze ma jakieś braki ze względu na sposób pracy nauczyciela i możliwości klasy.
Uważam pomysł o elektronicznej formie podręczników za doskonały, ale jedynie ze względu na wagę książek, które codziennie dźwigają małe dzieci. Jeśli chodzi o cenę jestem pewna, że nie ulegnie zmianie. Wydawcy już o to zadbają. Ponadto ten pomysł to bardzo odległa przyszłość, przynajmniej w Polsce.
ryzyk-fiyk: „Ja ma troche inne zdanie. Na ogol placisz po pierwsze za mode, po drugie za przesądy, po trzecie za za wlasna niechęć do szukania dobrych rozwiązań (bezwladnosc) a dopiero na koncu za jakosc. Ciekawe, nota beme czy w nowych podrecznikach setkami zalewajacych rynek placisz za jakosc?.”
A jakes argumenty merytoryczne Pan ma, zamiast argumentow an temat mojej osoby oraz to „co sie Panu wydaje”?.
@Danuta
Ale czy małe dzieci naprawdę tyle noszą do szkoły? Jak dla mnie gazety trochę przesadzają w tych historiach. Ja w nauczaniu zintegrowanym nosiłem do szkoły JEDNĄ niezbyt obszerną książkę. Był to podręcznik z zeszytem ćwiczeń (w większości zeszyt ćwiczeń bo dziecko w klasach 1-3 nie ma za wiele teorii do czytania) do wszystkich przedmiotów – było w nim parę tematów z matematyki, parę polskiego itd. Książeczka była jedna na zdaje się miesiąc czy dwa, nie pamiętam dokładnie. Do tego kilka zeszytów 16- czy 32-kartkowych, piórnik i ewentualnie strój na wf. I kanapki. W tym plecaku naprawdę prawie nic nie było, w pierwszej klasie chodziłem do szkoły kilometr, ze szkoły kilometr i nigdy mi ten plecak nie ciążył. Ciążył to mi plecak w gimnazjum i liceum, mimo że jeździłem już autobusem i miałem mniejszy dystans do pokonania.
Ciężkie plecaki to nie jest problem małych dzieciaków. No chyba że nauczyciel wymaga noszenia osobnych podręczników do wszystkiego, katechetka wymyśli jakiś kobylasty „jeden na trzy lata, żebyście państwo nie przepłacali – o noszeniu 3x więcej materiału już nikt nie pomyśli”, nie ma gdzie zostawić butów zmiennych itd. Ale to są już problemy na poziomie lokalnym.
@ryzyk-fizyk
DRM? W przypadku e-booków działa najczęściej tak samo jak w przypadku muzyki czy filmów – utrudnia życie uczciwym użytkownikom, a kto parę minut pogoogluje ten wie jak dany system skutecznie ominąć.
Paru znajomym też wydawało się, że na studiach darmowe źródła internetowe zastąpią im wycieczki do biblioteki. I przeprosili się z „komercyjnymi” książkami w okolicach trzeciego terminu zaliczenia. A te darmowe podręczniki z wszystkich przedmiotów do wyboru to same się napiszą? Bo np. na Wikibooks już od paru lat powstaje podręcznik „Matematyka dla liceum” i jakoś powstać nie może. A nawet jego ukończone już działy nie dorastają do pięt temu, co mam w przeciętnym podręczniku drukowanym, a co dopiero dobrym. Mimo że podręcznik do matematyki to jeden z wydawałoby się prostszych do napisania.
@A.L.
Wow! Odpowiadalem tylko w narzuconej prze Pana konwencji na niezwykle merytoryczny i skierowany ogolnie argument:
„Ile zaplaciles tak i dostajesz. Mam na mysli jakosc.”
Uklony
@A.L.
Koszty podrecznikow to w zanczacym stopniu zarobek wydawcy. Latwo to sprawdzic sprawdzajac cene ksiazek na amazonowe Kindle ? sa na ogol 10% nizsze od centy papierowych. A obok ceny notatka: ?cena ksiazki na Kindle ustalona przez wydawce?
W Amazonie dla wielu wielu najwieszych wydawcow tak, sa miejsca gdzie jest inaczej.
http://www.pcworld.com/article/203001/the_state_of_the_etextbook.html
E-textbook ma pewna cudowna zalete w stosunku do wersji papierowej: mozna go odsprzedac czy oddac komus do uzytku jeszcze raz w stanie nieuszkodzonym. To daje naprawde duze pole manewru w sosunku do tradycyjnych podrecznikow.
ryzyk-fizyk: „E-textbook ma pewna cudowna zalete w stosunku do wersji papierowej: mozna go odsprzedac czy oddac komus do uzytku jeszcze raz w stanie nieuszkodzonym. To daje naprawde duze pole manewru w sosunku do tradycyjnych podrecznikow.”
Nie, e-booka nei mozna „oddac” czy przekazac komus innemu. Taki na przykald Kindle takiej mozliwosci nie przewiduje, o ile e-book jest legalnie zakupiony. Natomiast bez roblemu kwitnie handel uzywanymi ksiazkami
Od dawna jestem zwolennikiem konkursów na podręczniki organizowanych przez MEN.
Dzięki takim konkursom można „zatrudnić” najlepsze zespoły specjalistów.
Zwycięzcy konkursu byliby wynagradzani nabyciem przez MEN praw autorskich i ich upublicznieniem.
Forma w jakiej podręczniki trafiłyby do uczniów jest sprawa wtórną.
Jeśliby każdy mógł drukować, konkurencja między wydawcami tradycyjnymi czy internetowymi, doprowadziłaby do najniższej możliwej ceny podręczników.
Podręczniki w czytnikach, byłyby pewnie bezpłatne, jak licencja na nie.
Rynek jest bezlitosny.
To w zasadzie pokrywa się z tym co pisze @ryzyk-fizyk, dodałem od siebie element ekonomiczny, odrywając dyskusję od niepotrzebnego dryfu.
Wielość podręczników czyni je drogimi i marnej jakości.
Trzy grosze na temat cen książek. Przypuszczam, że mogą odnosic się też do podręczników. Otóz oprócz papieru czy pixeli wyświetlanych na ekranie, oprócz pracy autora, kosztów wydawcy itd. mamy jeszcze podatki. O ile państwo ustali je sensownie, to wszystko jest O.K. Ale bywa tak, że dla wydawcy opłaca się bardziej wydrukować 3 (albo 5!) razy więcej książek aniżeli w najbardziej optymistycznych planach ma nadzieję sprzedać po to, aby odliczyc je sobie jako strata od podatku/zysku/jak to szczegółowo zwał tak zwał.
I wtedy wydawnictwo przeprowadza kalkulacje nieco bardziej skomplikowana jak tylko: „wydrukujemy i sprzedamy najlepiej i najtaniej jak najwięcej książek” ale zamiast niej „zrobimy co mamy zrobić aby osiagnąć jak najwiekszy zysk z zainwestowanego kapitału”. Czyli drukujemy 5000 książek, z których pierwszy tysiąc sprzedajemy po 100zł, jak księgarnie dadzą znać, że już sprzedały to posyłamy im następne 500 po 150zł a 3500 dajemy na przemiał i odliczamy sobie ich koszty jako strata. I biznes się kręci.
@parker
Pomysł wydaje się z założenia dobry, mam tylko bardzo poważne wątpliwości czy komisja konkursowa nie wyłoni „najlepszych podręczników” w podobny sposób, jak wyłoniono p. Mośka na „najlepszego kandydata na dyrektora LO” (niedawny wpis gospodarza). Nie twierdzę, że nie da się manipulować opinią polskich pedagogów (którzy obecnie dobierają podręczniki), ale na pewno jest to w skali kraju niewypowiedzianie trudniejsze niż wpływanie na nieliczną komisję konkursową.
@AL
Amazon wprowadza usluge wynajmu e-bookow,
http://www.digitaltrends.com/mobile/saving-cash-on-college-textbooks-e-book-rental-services-compared/
a serwisy takie jak:
http://ebookfling.com/
pozwalaja na wieloktotne wykorzystanie e-booka.
Xander pisze:
2011-07-22 o godz. 02:21
To co opisuje gospodarz,to sprawa lokalna. Wiele takich w państwowych „przedsiębiorstwach” i trzeba się nauczyć z tym żyć.
Z kumoterstwem mamy do czynienia zresztą nie tylko w budżetówce i nie tylko przy zatrudnianiu dyrektorów ale i często nauczycieli.
Trzeba takie sprawy nagłaśniać ale nie z pozycji,zły organ prowadzący, dobre związki.
Jakby związki decydowały o dyrektorach, toby szkoła jeszcze bardziej przytulisko dla nauczycieli przypominała a nie miejsce które ma uczniom służyć.
Wracając do podręczników, to zbyt prestiżowe byłoby zadanie, zbyt głośne, żeby do jakiegoś kumoterstwa doszło.
Dziś wielość podręczników powoduje że są one pisane przez marnej klasy specjalistów, za małe pieniądze wydawane w małym nakładzie, co powoduje nie tylko marną jakość ale i wysoką cenę.
Gdyby prawa autorskie były przez MEN opłacone, stawka dla autorów sowita, wynagradzająca olbrzymi trud, wiedzę i zdolności zespołów autorów, wszyscy byśmy zyskali. To by były dobrze wydane publiczne pieniądze. A wydawcy internetowi mając darmowe prawa, upubliczniali by podręczniki za darmo, bo nie dałoby się ich sprzedać a kosztów związanych z ich dołączaniem przecież nie ponoszą. To dla tabletu przecież czysta w dodatku darmowa reklama.
Ćwiczenia można by z internetu ściągać, papieru nie marnować tylko mailem do nauczyciela wysyłać.
Wydawcy papierowi konkurowali by miedzy sobą ceną i jakością wydania.
To wydaje się tak proste, korzyści tak oczywiste, że wydaje się dziwne że tego się tak nie robi.
Może nie ma kto podpowiedzieć pani minister?
Na pewno czyta tego bloga, to już ma podpowiedziane.
Bo o cenach podręczników się trąbi co wrzesień w prasie i kwadratowe jaja wymyśla. Prawa autorskie tego prostego pomysłu przekazuje ministerstwu za darmo, pro publico bono.
Mamo, ściągnij mi matematykę
AdamJ pisze:
2011-07-22 o godz. 19:18
No proszę, to sobie ludzie sami poradzili i mój „rewolucyjny” pomysł z konkursem na podręczniki, można do lamusa odłożyć.
I bardzo dobrze.
ryzyk-fizyk: „Amazon wprowadza usluge wynajmu e-bookow”
Za darmo? A Kindle tez rozdaja?…
Zalozmy ze wyposazymy wszystkei dzeci w Kindle. 150 dolcow mniej wiecej, loco USA. A co bedzie jak sie na Kinele usiadzie? Albo jak sie Kindle zgubi? Albo jak Kindle tatus przeorbi na wodke? A co bedzie jak sie Kindle zepsuje?
Podręczniki są drogie powinny byś troszkę tańsze.
Łókasz kocha Elke.
W ogóle książki drukowane są w Polsce drogie.