Co opłaca się studiować?
„Gazeta Suwalska” nie pozostawia złudzeń: „Na pracę mają szansę jedynie absolwenci kierunków technicznych”. Być może lepsze widoki są w innych częściach kraju, jednak obawiam się, że nie (zob. info). Czy opłaca się zatem studiować pedagogikę albo psychologię, na które, jak co roku, walą tłumy? A co sądzić o kandydatach na różne filologie? Czy maturzyści wiedzą, co robią? (zob. info o najbardziej obleganych kierunkach w Łodzi)
Uczniowie, z którymi rozmawiałem, chcieliby studiować dwa kierunki: jeden dla pieniędzy, drugi dla przyjemności. Nie zawsze jest to możliwe, często trzeba wybierać. Albo pieniądze, albo zainteresowania? Sądzę, że jak człowiek czymś się naprawdę pasjonuje, to może mieć z tego pieniądze. Niestety, tacy pasjonaci w liceum trafiają się rzadko, chociaż się trafiają. Większość nastolatków trochę interesuje się tym, a trochę tamtym, nieliczni idą w swoich zainteresowaniach na całość. Skoro tak, to lepiej w wyborze studiów kierować się pragmatyzmem, czyli spodziewanym zyskiem. Lepiej nie studiować tego, co się lubi, jeśli niedługo zacznie się lubić coś innego.
W mojej szkole jakiś czas temu odbyło się spotkanie z absolwentem, który studiował medycynę. Nawet ją skończył, ale wkrótce zdecydował się spełnić swoje marzenia i został prestidigitatorem. Medycynę porzucił całkowicie. Z tego spotkania uczniowie wychodzili z pytaniem, czy opłaca się studiować zyskowny kierunek, który nie daje zadowolenia? Czy nastawienie wyłącznie na pracę i kasę to dobra decyzja?
Komentarze
Opłaca się studiować albo coś co się baaardzo lubi i w czym się jest baaardzo dobrym, albo coś w czym układy rodzinno-towarzysko-biznesowe pozwolą osiągnąć znaczącą pozycję:-)
S-21, zgadzam się, chyba mnie tylko ja. Trzeba wybrać takie studia, które dadzą pracę i student musi być bardzo dobry w tym, co lubi i studiuje. Najlepiej jednakże kończąc studia, posiadać umiejętności manualne, np.naprawa samochodów, staż w branży budowlanej.Wyobrażmy sobie, że polonista, anglista, matematyk traci pracę, a całe ich doświadczenie dotyczy szkoły. I co?Jak nie mają znajomości i nic więcej nie potrafią przeżyją dramat!
Oplaca sie studiowac to do czego ma sie zdolnosci, to do czego ma sie zamilowanie, i to co ma popyt na rynku. I to powinny byc jedne studia a nie trzy.
Mlodzi ludzie nei maja zielonego pojecia o tym co beda robili po studiach. Za to wiedza co beda robili NA studiach: „balangowali” i rozrywali sie. Czytalem niedawno post swiezej studentki: „Jestem kuz 3 miesiace an studiach i jestem gleboko rozczarowana. Gdzie jest obiecane „studenckie zycie” i rozrywki? Jak na razie kaza nam tylko pracowac. Czy to tylko tak na poczatku, czy tak bedzie do konca?”
Do mlodych ludzi powinno tez dotzrec ze nie ma gorszego pzreklenstwa niz uprawianie zawodu ktorego sie nie lubi i ktorego sie uprawiac nie umie, bo sie nei ma wymaganych zdolnosci.
Gospodarz: „Z tego spotkania uczniowie wychodzili z pytaniem, czy opłaca się studiować zyskowny kierunek, który nie daje zadowolenia? Czy nastawienie wyłącznie na pracę i kasę to dobra decyzja?”
Trzeba studentom powiedziec ze kasa jest wtedy i tylko wtedy gdy ktos jest w zawodzie dobry. Pzrecietniak zadnej kasy nie zrobi, nawet w tak zwanym „wzietym” zawodzie, i co wiecej, ponizej pewnego poziomu przecietnosci moze w ogole parcy w owym „wzietym” zawodzie nie znalezc, mimo posiadania formalnego wyksztalcenia. Znam sporo osob ktore zostaly inzynierami bo to „pewny chleb”, a na inzynierow sie zupelnie nie nadawaly i nigdy w zawodzie nei parcowaly. Weic kierowanie sie sama abstrakcyjna „kasa” ma maly sens
ale po co?.Dlaczego? Uwaga – stawianie pytań jest sztuką bardziej prestidigatorską niżeli dawanie na nie jednoznacznych odpowiedzi. Popatrzmy, co pisze A. Wroński w ,,Forum Akademickim”? Docenty niekoniecznie marcowe kradną studentom opracowania nowatorskich badań, rektory się dowartościowują kradnąc kolegom z innych języków po 40 stron pracy, studenty nie w ciemi bite znają funkcję magisterek -,,kopiuj, wklej” i tak sie nam kula rzeczpospolita tańcząca bolero na dyplomowych parkietach. A tylko hydraulik, piekarz, fryzjer, grabarz są zawodami powszechnego uznania i estymologii stosowanej, no moze jeszcze murarz i parę innych profesji. Satysfakcją nie nakarmi i nie podpali zimą w piecu. Trzeba kasiory. Dyplom się zdeprecjonował, chociaż bogom chwała są kraje poza najjaśniejszą rzeczpospolitą, że jeszcze encyklopedyzm wiedzy z polskich studiów da się jakoś tam nostryfikować. Róbma, co chcema i umiema a jakiś mecenas sie zawsze znajdzie,jeno nie studiujma
Wszystko jedno co. Tak jak z tym funduszem socjalnym, o którym tutaj sie dowiedziałem. Jak socjalistyczne państwo goli wszystkich ze sporej części zarobków po to, aby siebie nakarmić a to co zostanie wydać na „bezpłatne studia” to tylko tuman nie studiuje. Ciastko może być za słodkie i wiadomo, że będziemy mieli po nim oponę a nie brzuch plus pół życia spędzimy w ubikacji, ale jak je tak po prostu zostawić na stole? Jeszcze kto inny je porwie i będziemy stratni.
Mozna wprawdzie spakować skarpetki i poszukać normalnego systemu na świecie, ale póki rodzice w Polsce utrzymują dzieciaczki na studiach, to po co? Czy ja jakiź gupi jezdem, czy co?
bizon56: „Róbma, co chcema i umiema a jakiś mecenas sie zawsze znajdzie,jeno nie studiujma”
No, nie dokladnie tak, panie bizon. Studia jeszcze nikomu nie zaszkodzily. Osobnik po skole sredniej jest lepiej wyedukowany niz po podstawowce, a po byle jakich studiach lepiej niz po szkole sredniej. Nie mam na mysli „edukacji” w sensie posiadania konkretnego zawodu, mam na mysli edukacje ogolna. Wyedukowany czlowiek wiecej wie niz nei wyedukowany, a jego glowa nauczyla sie pracowac. Tylko… A wlasciwie, dwa „tylka”.
Po pierwsze, w Polsce czlowiek po dyplomie Prywatnej Wyzszej Szkoly Praw Jazdy i Gotowania uwaza ze ma takie same prawa na rynku pracy jak absolwent Uniwersytetu Jagiellonskiego, NALEZY mu sie praca, i NALEZY mu sie praca i pensja pensja taka jak absolwenat Uniwersytetu Jagiellonskiego. No, bo „wszystcy mamy jednakowe zolontki”
W zaprzyjaznionej Ameryce jest deko inaczej. Absolwent University of Southern Kalabambuko wie dokaldnie ze nie moze sie rownac z absolwentem MIT, ze dostanie pod koniec zycia pensje mniejsza niz absolwent MIT w pierwszym tygodniu pracy (no, chyba ze jest genialny i dokaze tego), no i parwdopodobnie bedzie szukal pracy przez dwa lata podczas gdy absolwent MIT na 10 propozycji zanim skonczy studia. O i dziwo – wszyscy uwazaja to za normalne, prasa nie bije na alarm i nikt nei zglasza pretensji.
Gdy facio szuka parcy i sie przestawia, mowi „jestem magister z Southern University of Kalabambuko” czy „jestem magister z MIT”. A jak nei powie, to go zapytaja. Bedzie to na ogol pierwsze pytanie na interview.
Ale znow – absolwent University of Southern Kalabambuko ma znacznie, ale to znacznie wieksze szanse dobrej pracy i pensji niz absolwent szkoly sredniej. Absolwent szkoly sredniej nie ma zawodu i placa na jaka moze liczyc jest placa minimalna. Wiec w sumie, jezeli ktos nie ma pieneidzy i glowy, to University of Southern Kalabambuko jest niezlym rozwiazaniem. tak z punktu widzenai osobniczego jak i spolecznego.
Po drugie, edukacja to jest inwestycja, i jako taka jest pokrywana z kieszeni delikwenta. USA nie jest na tyle bogatym krajem aby zapewnic swym obywatelom studia za darmo. Nawet w „publicznych” (czyli stanowych) uczelnaich koszta studiwoania sa zaporowe. Nie to co Polska – my sa paniska i kazdemu ofiarowujemy darmowo dwa a nawet trzy kierunki.
Nic nie widze zlego w studiowaniu, wrecz przeciwnie. Pod warunkiem ze podatnik nie doklada, a absolwent nie rosci sobie pretensji. Kelner-politolog wyksztalcony z wlasnej keiszeni jest OK, wyksztalcony z pensji podatnika – nie.
Pracę będą mieli po studiach tylko absolwenci kierunków technicznych? A np. kierunki lekarskie czy farmacja to kierunki techniczne? Nie bawmy się w eufemizmy. Zamiast pisać że „pracę po studiach będą mieli absolwenci kierunków technicznych”, napiszmy szczerze że „pracy najprawdopodobniej nie będą mieli absolwenci kierunków humanistycznych”. Cóż, gdyby wszystkie zawody były opłacane tak samo to najchętniej wybrałbym polonistykę czy bibliotekoznawstwo i myślę że zarówno studia, jak i praca później sprawiały by mi satysfakcję. Tyle że realizacja na polu zawodowym to nie wszystko.
Z mojego punktu widzenia warto wybrać coś pośrodku – interesujące studia (choć może nie te wymarzone) dające pracę nie przynoszącą frustracji, a jednocześnie rozwój na „ulubionym” polu poza życiem zawodowym. Bo co z tego, że będę pracował w powiązanym z zainteresowaniami mało intratnym zawodzie, skoro nawet najlepsza praca na świecie zupełnie zbrzydnie przy tonach nadgodzin z pierwszej lepszej okazji w stylu „trzeba dom wyremontować”.
Najlepiej kończyć studia, po których w dostaniu pracy pomogą później rodzice, dziadkowie, ciotki, sąsiadki itp.
Xander: „Tyle że realizacja na polu zawodowym to nie wszystko”
A co jeszcze? Niech sie domysle – kasa?…
Oczywiście że praca powinna dawać satysfakcję. Jeżeli satysfakcję daje Ci własne mieszkanie, samochód, pełna lodówka, spokojne oczekiwanie do kolejnej wypłaty to wybierasz ciężkie studia techniczne lub ścisłe które z wyżej wymienionych powodów bardzo lubisz.
A.L. – co jeszcze? Choćby zainteresowania, rodzina, rekreacja. I pieniądze, masz rację. Bo czasem milej jest mieć nieco nudną, bardzo dobrze płatną pracę ale mieszkać w zadbanym domu na przedmieściach, wyjeżdżać na wakacje w egzotyczne miejsca które chciało się zwiedzić, mieć wolne popołudnia nie „przynosząc pracy do domu” ani nie robiąc nadgodzin „żeby uzbierać na remont/wakacje”, zapisać się np. do szkoły językowej czy na naukę jazdy konnej i ogólnie realizować się w życiu i spełniać plany i marzenia niż mieć miłą i ciekawą pracę, lecz słabo płatną – i przez to cisnąć się w mieszkanku na osiedlu gdzie lepiej nie wychodzić po 22, z imprezującymi sąsiadami na górze i wiecznie płaczącymi dziećmi za ścianą, jeździć na wakacje co roku do Pcimia Dolnego pod namiot, a popołudnia spędzać na dorabianiu sobie do tej odrobinki naszych marzeń które udało nam się dopasować do rzeczywistości.
Nie wiem, czy obecni absolwenci, wybierający jeden najbardziej w tej chwili obleganych kierunków – medycynę zdają sobie w pełni sprawę na co się porywają?
Obecnie bez znajomości, układów nie ma szansy na zrobienie intratnej specjalizacji a potem na dobrze płatną pracę.
Owszem relatywnie można w porównaniu z innymi zawodami dobrze zarobić ( po ok. 10 latach po skończeniu studiów), ale jest to często praca ponad normę – ok. 80 i więcej godzin tygodniowo – licząc oczywiście weekendy i dni ustawowo wolne od pracy. Więc na te wolne popołudnia na „realizowanie się w życiu” w tym zawodzie nie ma co liczyć.
Poza tym olbrzymi stres związany z wykonywaniem tego zawodu odbija się na zdrowiu fizycznym i psychicznym. I
Coraz częstsze widmo procesów o odszkodowania z tytułu tzw. „błędów w sztuce lekarskiej”, kończące się nie zawsze sprawiedliwymi, ale za to zgodnymi z oczekiwaniami opinii publicznej wyrokami i koniecznością zapłaty olbrzymich odszkodowań nie pozostaje tu bez znaczenia i jeśli chodzi o stronę finansową tego zawodu trzeba się liczyć z tym, że można po iluś tam latach pracy pozostać z niczym.
Radzę się więc dobrze absolwentom zastanowić, czy wybierając medycynę mają albo odpowiednie „plecy”, które ułatwią im start i „ustawienie” w tym zawodzie, albo dysponują „końskim zdrowiem” na tyle silną psychiką, ze są w stanie znieść trudy pracy na kilku etatach i olbrzymią presję związaną pracą – zwłaszcza w specjalizacjach zabiegowych. No chyba, że myślą o wyjeździe za granicę, gdzie wciąż polski lekarz ma szansę na godziwy zarobek bez układów i nie harując tak, jak w Polsce.
hilda: „Obecnie bez znajomości, układów nie ma szansy na zrobienie intratnej specjalizacji a potem na dobrze płatną pracę.”
BZDURA, BZDURA, KOMPELTNA BZDURA i jeszcze raz BZDURA.
Mam w rodzinie w Polsce dwoch medykow. Bynajmniej nie z rodzin lekarskich. Nie mieli klopoty ze znalezieniem pracy, nie mieli klopotow z otworzeniem wlasnego gabinetu, nie mieli klopoty z uzyskaniem funduszy z UE an ten cel.
Takie narzekanie ze „ONI mnie nei dopuscili bo to sama sitwa” to na ogol nic wiecej niz maskowanie swego wlasnego nieuacznictwa i braku „pzrebicia”. No i bezskutecznego czekania az mi ktos zalatwii…
Xander: „ale mieszkać w zadbanym domu na przedmieściach, wyjeżdżać na wakacje w egzotyczne miejsca które chciało się zwiedzić, mieć wolne popołudnia nie ?przynosząc pracy do domu? ani nie robiąc nadgodzin ?żeby uzbierać na remont/wakacje?,”
Ubawiles mnie do przyslowiowego „rozpuku”. Znam pare osob wartych 8 cyfr w dolarach. i wiecej. Ci ludzie bynajmniej nie spedzaja zycia na Kanarach. Ci ludzie zap… jak male samochodziki. Owszem, maja wspaniale domy. Ale na przyklad jeden z nich nie mial czasu w ciagu 10 lat aby odczepic metki od nowych mebli. Bo w domu bywa tylko spac
Twoje wymagania przypominaja mi rosyjskie powiedzinko:”luczsze byt zdorowym i bogatym”. Najlepiej byc zdrowym i bogatym.
Najlepiej byc bogatym i nic nie robic. Jak cesarz z piosenki „Dobrze dobrze byc cesarzem…”
A.L. – masz rację, nie można popaść w pracoholizm. Bynajmniej wymienione przeze mnie „życiowe cele” nie wymagają zarobków na poziomie kilkudziesięciu a nawet kilkunastu tysięcy złotych. Chodzi mi o to, że czasem lepiej niż iść na „interesujący kierunek” humanistyczny i pracować za 2000 zł na rękę (o ile znajdzie się pracę), lepiej jest skończyć studia techniczne i np. pracować w branży IT za trzy razy tyle. I w jednym i w drugim przypadku mam na myśli osobę po takim samym czasie studiów, pracującą od poniedziałku do piątku od 8 do 16. Nie mówię tutaj o osobach pracujących po 12 godzin dziennie + weekendy zarabiających po kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy. W Polsce wśród ludzi bez pieniędzy i ambicji (dla dowartościowania się) utarło się przekonanie, że ten każdy ma więcej musi nie mieć życia prywatnego i pracować na okrągło. Polakom wiadomo przecież, że student informatyki nie widzi życia poza ekranem komputera, dziewczyny widuje tylko na zdjęciach a życie towarzyskie ogranicza do własnego chomika – w przeciwieństwie do takiego studenta kulturoznawstwa na Prywatnej Wyższej Szkole Wstydu, który jest cool i w ogóle.
A.L. pisze:
2011-07-09 o godz. 19:57
„BZDURA, BZDURA, KOMPELTNA BZDURA i jeszcze raz BZDURA.
Mam w rodzinie w Polsce dwoch medykow. Bynajmniej nie z rodzin lekarskich.”
Po pierwsze – nie krzycz z łaski swojej – pozycja nauczyciela akademickiego, którą co jakiś czas tu przywołujesz w dyskusji o nauczaniu w szkole średniej zobowiązuje chyba do pewnej kultury – również wobec „nieelitarnej” nauczycielki tylko prowincjonalnej szkółki średniej, nauczającej „tępaków” ze wsi.
Chociaż, jak tak wspomnę moje studia, a studiowałam 2 kierunki – jeden dziennie, drugi zaocznie to niektórym moim profesorom „słoma z butów wystawała” i tak jak Ty teraz z pogardą niektórych rozmówców traktujesz, tak oni studentów – zwłaszcza tych zaocznych jak bydło traktowali. Może sami uważali się za elitę i nie w smak im było, że trzeba chałturzyć nauczając zaocznych. Nawet nie silili się na prowadzenie wykładów. Normą było spóźnianie się i bajdurzenie o „d…… Maryni”.
Bo przecież zaoczni, tak samo jak ci z gorszych liceów z założenia tępi są – tego nawet sprawdzać specjalnie nie potrzeba.
No ale pieniądz nie śmierdzi i nawet elita zmusza się czasem do przebywania z „plebsem”. Tylko niech czasem „plebs” nie wymaga, żeby taki profesor coś mu wytłumaczył, o nie… On zwykł rozmawiać jedynie z „elitą”.
Więc wracając do sedna – tak się składa, że ja lekarza mam również w domu i kilkoro moich znajomych to też lekarze – znacznie ich więcej niż 2. Niektórzy z nich nie mają „korzeni” lekarskich, spora jednak część zawód dziedziczy niejako po rodzicach. Owszem – nie mieli problemów ze zrobieniem specjalizacji, pracują ciężko i zarabiają dosyć dobrze, niektórzy nawet świetnie. Tylko oni specjalizacje robili przed kilkunastoma laty.
Ci najlepiej zarabiający to często dzieci lekarzy, którzy zahaczyli się najpierw w klinikach, później zrobili specjalizacje, jakiś doktorat po drodze i teraz albo pracują w klinice i dorabiają w prywatnych gabinetach, albo sami otworzyli prywatne kliniki. Co nie znaczy, że spektakularnych karier nie zrobili też geniusze spoza środowiska lekarskiego.
Wszyscy jednak zgodnie twierdzą, że obecnie – od kilku lat zrobienie interesującej, czy intratnej specjalizacji nie jest wcale takie proste, jeśli nie ma się „układów”.
Miejsc specjalizacyjnych nie jest dużo – zwłaszcza na obleganych specjalizacjach – np. ortodoncja. Na niektóre z nich obowiązuje konkurs – przyjmowani są ci z najlepszym wynikiem LEP-u.
Nawet jednak bardzo dobrze zdany LEP nie gwarantuje miejsca u profesora – opiekuna specjalizacji, jeśli ten nie chce, bo ma np. „swoich” na to miejsce.
Przykład autentyczny.
Więc nie zarzucałabym tak kategorycznie komuś kłamstwa opierając się jedynie na dwóch znanych sobie przykładach.
Ale nauczyciel akademicki zapewne nie zwykł dyskutować z kimś spoza elity i miast podać jakieś rzeczowe argumenty woli krzyczeć.
Jestem co najmniej rozczarowana takim poziomem dyskusji.
hilda:”Ale nauczyciel akademicki zapewne nie zwykł dyskutować z kimś spoza elity i miast podać jakieś rzeczowe argumenty woli krzyczeć.
Jestem co najmniej rozczarowana takim poziomem dyskusji.”
Ja tez. Ustosunkowuje sie do cytatu: „?Obecnie bez znajomości, układów nie ma szansy na zrobienie intratnej specjalizacji a potem na dobrze płatną pracę.?
Ten cytat sygeruje, ze w ogole nie ma mozliwosci znalezniena pracy bez „ukladow”. I ja temu „w ogole” zadaje klam. Ja mam swoje doswiadczenia ktore temu „w ogole” pzrecza. Pani ma swoje doswiadczenia ktore tego „w ogole” nie potwierdzaja.
W medycynie, jak pisalem, mam doswiadczenia takie jakie mam. Ale wieksze mam w pzremysle. I w dalszym ciagu twierdze ze o zatrudnianiu nie decyduje w 100 procentach „uklady”. Co nei wyklucza ze uklady funkcjonuja, ale prosze mi nei wmawiac ze bez ukladow nei da sie znalezc pracy. Przypadkiem jestem w Polsce po tej stronie co zatrudnia – nie, nie ja zatrudniam, ale jestem „wmontowany w proces” wiec wiem jak sie to odbywa i na jakich zasadach. Pozycja ejst oglaszana, wplywa 50 z hakiem podan ktore sa opiniwoane pzrez Rade Naukowa Instytutu. Jakos nei widze to miejsca na „uklady”
Zas, cytuje: „Ale nauczyciel akademicki zapewne nie zwykł dyskutować z kimś spoza elity i miast podać jakieś rzeczowe argumenty woli krzyczeć.” jest dosyc nieprzyjemnym argumentem ad personam. Wydaje mi sie ze moje argumenty sa dostatecznie rzeczowe.
Xander: „Chodzi mi o to, że czasem lepiej niż iść na ?interesujący kierunek? humanistyczny i pracować za 2000 zł na rękę (o ile znajdzie się pracę), lepiej jest skończyć studia techniczne i np. pracować w branży IT za trzy razy tyle. ”
Zgoda. Tyle ze aby w branzy IT zarabiac trzyrazy tyle, tzrebe miec odpowiednie zdolnosci i byc odpowiednio dobrym. Nie kazdy w branzy IT zarabia trzy razy tyle, niektoorzy zarabiaja calkiem tak sobie…
A.L. pisze:
2011-07-09 o godz. 23:10
„Wydaje mi sie ze moje argumenty sa dostatecznie rzeczowe.”
Teraz i owszem – wcześniej kilkukrotnie powtórzone i napisane dużymi literami słowo „bzdura” to był krzyk, który w dyskusji nie jest wyznacznikiem kultury.
Również w innym miejscu tego bloga cytując mnie stwierdził Pan autorytatywnie, że moje poglądy są „porażające”, nie bawiąc się w jakieś wyjaśnienia, czy podawanie innych kontrargumentów, co w moim odczuciu również było „dosyć nieprzyjemnym argumentem ad personam” i odczułam to jako rodzaj pogardy wobec mnie – kogoś o tak „porażającym” dla Pana sposobie myślenia.
Moje – przyznam – niepotrzebne zbytnie uogólnienie mogło zostać sprostowane, gdybym taką szansę dostała, zanim Pan na mnie „nakrzyczał”, czy moje poglądy nazwał „porażającymi”.
A szanse na znalezienie dobrej pracy bez układów – zwłaszcza w małych miejscowościach na prowincji nie są duże.
Zwłaszcza na państwowych – urzędniczych posadach.
I Ameryki tu nie odkrywam raczej.
Mam również znajomego dyrektora – inżyniera w pewnej spółce – w przemyśle.
Twierdzi, że jeśli jest kilku kandydatów o podobnych kwalifikacjach, to jednak pierwszeństwo będzie miał ten, który ma znajomości. Oczywiście nieoficjalnie….
I żeby nie było znowu krzyku – nie upieram się, że jest tak zawsze. Trudno ocenić jaka jest skala zjawiska, bo przecież nikt oficjalnie nie przyzna się do zatrudniania kogoś czy wybierania na specjalizację po znajomości….
Zresztą nepotyzm nie jest chyba zjawiskiem znanymi funkcjonującym jedynie w Polsce?
hilda: „Mam również znajomego dyrektora ? inżyniera w pewnej spółce ? w przemyśle.
Twierdzi, że jeśli jest kilku kandydatów o podobnych kwalifikacjach, to jednak pierwszeństwo będzie miał ten, który ma znajomości. Oczywiście nieoficjalnie?.”
No, a wedla jakich kryteriow mieliby przyjmowac kandydatow majacych takie same kwalifikacje? Czy ktos jest niski czy wysoki? Chudy czy gruby? Katolik czy protestant? Czy tez rzucac kostka czy moneta?… Jak wszyscy sa jednakowo dobrzy, szukasie dodatkowej informacji. NAogol telefonujac po roznychludziach.
Tutaj gdzie jestem, na wszystkich kursach sposobow poszukiwania pracy podkresla sie role „networking”. czyli role kreowania sobie kregu znajomych ktorzy o otwartej pozycji powiedza, a w razie czego popra. Jak sie faceta przyjmuje, to sie od niego wymaga podania „referencji” czyli osob ktore sie moga na jego temat wypowiedziec. Pozytywnie, oczywiscie. A owe opinie stanowia ostateczny argument przy zatrudnianiu.
Nienormalne? Normalne. Bo nikt tutaj nei zatrudnia tylko na podstawie dyplomu. Chyba ze to jest dyplom z MIT czt Harvardu.
W charakterze rozrywki proponuje poczytac biografir Bila Gatesa – szefa Microsoftu. Jak to sie stalo ze gigant IBM dal kontrakt nieznanemu prawie nastolatkowi? Ano, bo mamusia Bila Gatesa znala osobiscie szefa IBM. Wszyscy o tym wiedza i nikt nei uwaza tego za cos nienormalnego.
Gdy studenci koncza studia, staraja sie wyrozniac z tlumu – w trakcie stodiow zdobyc kwalifikacje i znajomosci ktore moga ich pozytywnie odroznic od innych studentow. Zwlascza znajomosci.
Ajak idzie i inen sprawy – bardzo przepraszam jzeli Pani odczula ze ja atakuje personalnie. Nigdy nie mialem takiego zamiaru. Ci ktorzy znaja mnei z Internetru wiedzaze mam”niewyparzony jezyk” i lubie poglady przedstawiac w sposob ostry. Bo ostrosc polepsza sposob widzenia 🙂
A.L. pisze:
2011-07-10 o godz. 18:31
„Ajak idzie i inen sprawy ? bardzo przepraszam jzeli Pani odczula ze ja atakuje personalnie. Nigdy nie mialem takiego zamiaru. Ci ktorzy znaja mnei z Internetru wiedzaze mam?niewyparzony jezyk? i lubie poglady przedstawiac w sposob ostry. Bo ostrosc polepsza sposob widzenia 🙂 ”
Przeprosiny przyjęte. 😛
Bywam tu od niedawna – więc nie poznałam jeszcze zbyt dobrze sposobów wyrażania poglądów poszczególnych uczestników dyskusji.
Zdążyłam jednak zauważyć, że dyskusja faktycznie często „ostra” i raczej męska – chyba jednak kobiety nie przepadają za ostrością i się wycofują, gdy robi się zbyt „agresywnie” 🙁
Ja ze swej strony z kolei w ferworze dyskusji miewam niezdrową skłonność do generalizowania, co pewnie nie sprzyja „ostrości” widzenia i rodzić może pewne nieporozumienia.
Cóż – nikt nie jest idealny.
Zawsze się opłacało i nadal będzie: kierunki ścisłe 🙂
Niekoniecznie tylko kierunki ścisłe. Przecież są kierunki teraz prężnie się rozwijające, np. kosmetologia, która zapewni pracę na następne lata. Ja zaczynam studiować na PWSBiA w Warszawie i jestem przekonana o tym, że po skończonych studiach będę dobrze zarabiała, ponieważ już teraz widzę jakie jest zapotrzebowanie na dobrych kosmetologów.