Bezpieczeństwo dzieci
Pożegnaliśmy uczniów lekcjami o bezpieczeństwie w czasie wakacji. Przestrzegaliśmy ich przed typowymi niebezpieczeństwami, jakie zagrażają ludziom z dala od domu. Przede wszystkim ostrzegaliśmy ich przed własną głupotą, na co podobno nie ma lekarstwa.
Moi wychowankowie mają 18 lat (druga klasa liceum). Dlatego patrzyli na mnie ze zdziwieniem, gdy mówiłem, że należy chodzić lewą stroną jezdni, przechodzić w miarę możliwości po pasach, po zmroku chodzić z latarką w ręku, nie kąpać się w niestrzeżonych miejscach, nie wchodzić po alkoholu do wody, być miłym i uprzejmym dla miejscowych itd. Część moich uczniów ma prawo jazdy, więc trudno im pojąć, dlaczego mówiłem o takich oczywistościach. Na jednej z lekcji poprosiłem nawet harcerkę, aby przypomniała podstawowe zasady bezpieczeństwa w terenie.
Konia można przyprowadzić do wodopoju, ale nie można go zmusić, aby pił wodę. Podobnie jest z uczniami. W ciągu całego roku szkolnego daliśmy im niezłą porcję ostrzeżeń i pouczeń. Od samych dzieci jednak zależy, czy zechcą z nich skorzystać.
Na pocieszenie można dodać, że wakacje mają też swoją dobrą stronę. Byłem kiedyś na konferencji dla nauczycieli, na której powiedziano, że w lipcu i sierpniu jest najmniej samobójstw wśród młodzieży. Na to niebezpieczeństwo trzeba poczekać do jesieni.
Komentarze
Nigdy za wiele na temat bezpieczeństwa. Wiek i nabyte kwalifikacje, czy doświadczenie nie mają nic tutaj do rzeczy.
Wiem, że często takie pogadanki są odbierane jako „przynudzanie”, ale mimo wszystko uważam, że to ma sens.
Z autopsji wiem, że dobrze działają opisy autentycznych wypadków, które się widziało albo w nich uczestniczyło. W krytycznym momencie takie obrazki mogą w ostatniej chwili uchronić od podjęcia skrajnie ryzykownej decyzji.
Udanych i bezpiecznych wakacji.
Czy liceum Autora ma swój basen?
Jeżeli nie, to czy uczniowie mają organizowane wuefy na basenie, w tym lekcje pływania?
Czy aby takie zajęcia były organizowane przez szkołę średnią w Polsce, to muszą być osobno/dodatkowo opłacane przez rodziców?
Kiedyś istniało w Polsce coś takiego jak „karta pływacka”. Czy zdanie egzaminu na taką kartę wchodzi w skład wymagań maturalnych? (Hi, hi, hi…- to było smutne, nie złośliwe hi, hi, hi.)
Ilu uczniów w liceum Autora miało kiedykolwiek okazję pływać w ubraniu, w tym i w butach? Ja już nie mówię o ubraniu, jakie nosimy w chłodniejsze, deszczowe dni, zdarzające się także i w czasie polskiego lata. Takie doświadczenie szybko „ustawia do pionu” tych, którzy „myślą, że umieją pływać”.
Ilu uczniów ma uprawnienia ratownicze? (WOPRowskie?)
Czy działające w szkole drużyny harcerskie (?) wymagają zdobywania sprawności pływackiej?
Czy razcej „zdobywa” się ją przechodząc do XiX etapu gry komputerowej pt. „Umiem pływać i zabijać miotaczem płomieni”?
Dlaczego się wymądrzam na ten temat? Ano dlatego, ze za kałużą często jest to jedna z różnic pomiędzy edukacją oferowaną przez szkoły średnie (publiczne) na przedmieściach i w centrach miast. Murzyni (w tym ich młodzież) znani są z tego że ani nie umieją pływać ani nie uprawiają sportów zimowych. O ile to drugie było dla mnie w jakiś sposób zrozumiałe, to tego pierwszego nijak nie mogę pojąć. Wyjaśnieniem jest (chyba tylko) bieda i brak oferty tam, gdzie się uczą.
Pogadanka przed wakacjami, jeżeli jest oferowana zamiast nauki pływania tylko podkreśla różnicę w priorytetach. Jeżeli już NRD potrafiło wybudować tyle basenów przy swoich szkołach, to chyba nie w kosztach a właśnie w priorytetach jest pies pogrzebany.
Oj, niektórzy milusińscy mogą, niestety, nie poczuć atmosfery bezpiecznych, przyjemnych wakacji. Dzisiaj maturzyści dowiedzą się wyników swoich majowych bojów.. Piszę to bez żadnej zgryżliwości, życząc każdemu , aby z sekretariatu szkoły wyszedł uśmiechnięty, z upragnionym flepem
No to się dowiedzieli… właśnie ogłoszono wyniki.
Ino: „Dzisiaj maturzyści dowiedzą się wyników swoich majowych bojów.. ”
Dowiedzieli sie:
http://www.tvn24.pl/-1,1708811,0,1,wstepne-wyniki-prawie-co-czwarty-maturzysta-oblal,wiadomosc.html
Ogloszono wyniki, no i juz proponuje amnestie:
” Ciekawe co teraz MEN zrobi z prawie 100 tysiącami młodych ludzi, którym odebrano prawo do normalnych studiów. Proponuję ponownie rozważyć wprowadzenie prawa do jednego oblanego przedmiotu oraz być może wprowadzić to od tego roku, czyli przywrócić amnestię – zaproponował Giertych”
http://www.tvn24.pl/-1,1708811,0,1,wstepne-wyniki-prawie-co-czwarty-maturzysta-oblal,wiadomosc.html
Kuriozalne jest to ze ow Pan mowi „odebrano prawo do normalnych studiow”. Tak jakby to prawo KAZDEMU sie nalezalo. Jak ktos nie zdal egzaminu, to SAM odebral sobie MOZLIWOSC dalszych studiow.
Obawiam się iż niestety wszelkie tego typu przestrogi są już w liceum jedynie czystym nabijaniem osiągnięć z „ilości przeprowadzonych akcji” kuratorium/ministerstwu. Wątpię czy ktoś w tym wieku nie zna wymienianych we wpisie zasad – należało by raczej walczyć z głupotą i wszechobecnym poczuciem „mnie to nie dotyczy”. Choć nie wiem czy można to zwalczyć – ja nie mam pomysłu.
Mieszkam w okolicy, którą śmiało można uznać za rekreacyjną – jest trochę lasów, parę jezior, duży park na uboczu, co nieco ładnych długich ścieżek rowerowych. Stanisław Lem powiedział, że nie wiedział, że na świecie jest tylu idiotów, zanim nie skorzystał z internetu – ja zaś mógłbym powiedzieć, że tę samą prawdę odkryłem, gdy zacząłem częściej siadać za kierownicą nie tylko od święta. Ogromna ilość ludzi nie ma pojęcia o tym, którą stroną drogi należy chodzić. Nie wie nawet, że dwucentymetrowa trawa nie odgryzie nóg i można spokojnie na nią zejść z asfaltu, zwłaszcza w miejscach takich jak zakręty, wzniesienia czy zwężenia. Dziś na podmiejskiej drodze spotkałem nastoletniego amatora deskorolkowych trików – nie zaprzestał swoich wygibasów nawet gdy go omijałem. Bo przecież to oczywiste, że to kierowca musi zwolnić z 50 do 10 km/h i uważać, czy przypadkiem chłopak w trakcie kolejnej akrobacji nie wywali mu się prosto pod koła. A o przeniesieniu się 100 metrów dalej w boczną uliczkę w ogóle nie może być mowy. Młodzi ludzie w ciemnych spodniach, czarnych bluzach z kapturem i nieodłącznych słuchawkach na uszach izolujących od wszystkich dźwięków otoczenia – zmora każdego kierowcy, gdy nocą mimo pustego chodnika, wędrują prawą stroną niedostatecznie oświetlonej drogi, tudzież siadają na chodniku w nieoświetlonym miejscu i wystawiają nogi na metr „w głąb” drogi. Ostatnio zaś napotkałem również słodką parkę idącą za rękę… po ulicy środkiem pasa, blokując cały pas ruchu w jedną stronę, w miejscu gdzie jest półtorametrowy chodnik! Oczywiście uważając się za pełnoprawnego uczestnika ruchu – nie zejdziemy ci z drogi kierowco, musisz nas wyminąć przeciwległym pasem, o ile nie jest zajęty. Miałem ochotę zatrzymać się i zapytać owej pary, czy ze względu na gabaryty dostali homologację na ciężarowe.
A, zapomniałbym o nowych modach na jeżdżenie quadami po ścieżkach rowerowych oraz jeździe rowerem (nie tylko po ścieżkach rowerowych) ze słuchawkami na uszach. Ciekawe kiedy na to samo wpadną kierowcy TIR-ów.
Ci którzy mają zrozumieć zasady bezpieczeństwa – zrozumieją je już w przedszkolu i podstawówce. Całej reszcie nie ma sensu nawet przypominać – możemy liczyć jedynie na dobór naturalny i mniejszy ich odstek w kolejnym pokoleniu.
Xander: „A, zapomniałbym o nowych modach na jeżdżenie quadami po ścieżkach rowerowych oraz jeździe rowerem (nie tylko po ścieżkach rowerowych) ze słuchawkami na uszach. Ciekawe kiedy na to samo wpadną kierowcy TIR-ów.
Ci którzy mają zrozumieć zasady bezpieczeństwa ? zrozumieją je już w przedszkolu i podstawówce. Całej reszcie nie ma sensu nawet przypominać ? możemy liczyć jedynie na dobór naturalny i mniejszy ich odstek w kolejnym pokoleniu.”
Doborowi naturalnemu mozna pomoc nieco. W kraju w ktorym mieszkam, jazda rowerem ze sluchawkami na uszach kosztuje 124 dolary w postaci mandatu. Jazda samochodem ze sluchawkami na uszach moze sie skonczyc utrata prawa jazdy. Jak ktos mimo wszystko mial sluchawki i spowodowal wypadek, jest uznawany za odpowiedzialnego w 100% a jego ubezpieczenie umywa rece.
W wielu miastach (Nowy Jork wlasnie jest w trakcie uchwalania odpowiedniego prawa) mamdat placi sie za przechodzenie pzrez jezdnie ze sluchawkami na uszach.
W miescie gdzie meiszkam, lokalne prawo grozi mandatem w wyskoksci 200 dolarow jezeli ktos idzie po drodze poblicznej po niewlasciwej stronie a wieczorem nie ma na ubraniu swiatelek odblaskowych albo tasmy odblaskowej
Za „deskorolki” na drodze publicznej mozna pojsc do aresztu. A za uzywanei deskorolki w miejscach do tego specjalnie nie przeznaczonych mozna zaplacic do 500 dolarow.
No, ale wiadomo… Ameryka – policyjny kraj. Nie to co polska Zlota Wolnosc…
A.L. – z tego co piszesz prawo w USA wydaje się być pod tym kątem bardzo rozsądne. Jednak i w polskim prawodawstwie mamy TEORETYCZNIE kary za wymienione przeze mnie wykroczenia. A widujesz może jak wygląda w USA egzekwowanie tych mandatów w praktyce? W Polsce niestety jest tragicznie. Zawsze się dziwię – budżetówka narzeka na braki finansowe, a przecież w moim mieście wystarczy kilka razy dziennie dwóm policjantom/strażnikom miejskim „obskoczyć” kilka pobliskich przystanków i ławeczek w parku w promieniu kilkuset metrów od komisariatu, by zgarnąć kilka-kilkanaście tysięcy złotych z mandatów dziennie. Bowiem ławeczki są zwykle zapełnione pijącymi piwo czy wódkę zarówno menelami (mandat trudno ściągnąć), jak i młodzieżą często w dodatku nieletnią (mandat łatwo ściągnąć). Zaś na przystankach w centrum palaczy na pęczki (oczywiście nie mogą przejść dziesięć metrów w którąkolwiek stronę i palić „legalnie” oraz nie dymiąc na nikogo, tylko zwykle pod samym rozkładem czy ławką). Rekordzistami są pod tym względem strażnicy miejscy – ich bezczynność rozzuchwaliła ludzi tak bardzo, że pety i puste puszki po piwie leżą nawet bezpośrednio pod ich siedzibą. Co to ma wspólnego z bezpieczeństwem? Ano to, że jeśli odpowiednim służbom nie chce się karać nawet osób popełniających wykroczenia na własnym podwórku (i zarobić łatwych pieniążków dla swoich samorządów), to tym bardziej nie będzie im się chciało patrolować miejsc rekreacyjnych czy przedmieść. Pijani kierowcy wyglądają w statystykach lepiej niż piesi na środku jezdni czy rowerzyści bez świateł, stąd kontroli tych pierwszych jest maksymalnie dużo, tych drugich – wcale.
A jak wygląda w USA sprawa quadów? W Polsce jak na razie są one bezkarne. Nie ma obowiązku rejestracji takiego pojazdu. Oczywiście bez rejestracji nie można poruszać się po drogach publicznych – gorzej gdy ktoś mieszka niedaleko terenów leśnych. Jazda quadem po lesie (a przy tym denerwowanie i obsypywanie piachem spacerujących, płoszenie zwierzyny, niszczenie roślinności, rozjeżdżanie koryta rzeczek, uszkadzanie mostków, wyjeżdżanie kolein itd.) będąca plagą między innymi górskich szlaków jest oczywiście zabroniona i grozi wysoką grzywną. Ale co z tego? Jeśli quad nie ma rejestracji to może czuć się bezkarnie – bo jak niby jakakolwiek służba ma dogonić (nie mówiąc już a zatrzymaniu) taki pojazd w lesie? Po powrocie do domu zdejmie kombinezon z kaskiem, opłucze quad wodą i „ja? w życiu, ja po lesie nigdy nie jeżdżę, przecież nie wolno”. I co? Projekt ustawy o obowiązkowej rejestracji quadów od 3 lat jest zapowiadany i od 3 lat nikt się nim nie zajął. I jak znam życie to prędzej quady przestaną być popularne niż ktoś się za niego weźmie.
Niestety w Polsce już od okresu wczesnoszkolnego m.in. w szkole na każdym kroku jesteśmy przyzwyczajani do tego, że prawo to tylko takie ogólne wytyczne które możemy dowolnie przyjmować albo odrzucać w zależności od potrzeb. A przy łamaniu jakiegoś przepisu najczęściej w mentalności Polaka zaświta myśl „jaka kara grozi jak mnie złapią i jakie jest tego ryzyko”, niemal nigdy zaś „czy ten przepis jest zasadny i co ma na celu jego istnienie”.
Xander: „A widujesz może jak wygląda w USA egzekwowanie tych mandatów w praktyce?”
Mandaty sa zupelnie praktyczne a nie teoretyczne. Tutaj (USA) panuje poszanowanie prawa i ludzie na ogol prawo szanuja. Do tego stopnia ze jak ktos (obywatel) widzi owego prawa naruszanie, na przyklad wlasnie ktos jezdzi na desce tam gdzie nie tzreba, bierze telefon i telefonuje. Policja jest na miejscu na ogol w 2 – 3 minuty.
Jadac wczoraj do pracy widzialem prede mna dwa samochody – „normalny” i policyjny. Kierowca normalnego wycucil niedopalek papierosa na jezdnie. Policyjny natuchmist wlaczyl syreny i scignal faceta na pobocze. Zaplaci 300 dolcow. Tyle kosztuje zsmiecanie drogi, o czym przypominaja tabliczki unieszczone co jakis czas.
Podobnie jest przestzreganiem szybkosci i ogolnie, zasad ruchu drogowego. Oczywiscie, pomaga w tym technika. Niedawno prasa warszawska zamiescila artykul: „Piraci drogowi, drzyjcie ze strachu! Warszawa otrzymala super nowoczesny radiowoz”. Po czym wyliczano super wlasciwosci tego radiowozu. Fajnie, tylko ze stacja policyjna w okolicy gdzie meiszkam – jedna z dwoch w 40 tysieczniej miejscowosci – ma takich radiowozow cos 5.
Oprocz autostrad sa tu zwykle drogi, na ogol w porzadnym stanie. Limit predkosci jest 55 mil (okolo 80 kilometrow na godzine) I prosze sobei wyobrazic ze wszyscy jada 55 mil. Nikt nikogo nie wyprzedza. W Polsce na tkich drogach jezdzi sie 120 kilometrow na godzine. A jak ktos jedzie za szybko i neibezpiecznie? Zaraz ktos wezmie telefon i zatelefonuje..
Jak idzie o quady to specjalnie nie inteersuje sie tematem, ale nie moga one jezdzic po drogach publicznych, a tylko po specjalnie wyznaczonych szlakach leznych. Tak samo jak „snowmobiles”, czyli pojazdy sniegowe. Nie ma tu lasow bezpanskich, sa parki stanowe lub miejskie, a te maja spory zastep „rangers” czyli straznikow, ktorzy dysponuja wlasnymi pojazdami i prawem do aresztowania delikwenta przekraczajacego pzrepisy. Wlasciciele lasow prywatnych sami ustalaja przepisy, i na ogol zabraniaja korzystanai z quadow, a jak zezwwlaja to tylko na wyznaczonych szlakach i za oplata. Inaczej to bedzie „trespassing” czyli”wejscie w szkode” ktore moze skonczyc sie interwencja policji i aresztem.
Zakazy palenia sa egzekwowane drakonsko, podobnie jak zakazy picia alkoholu w miejscach publicznych (w parkach i na plazy) oraz smiecenia. Straznik ma prawo chodzic po parku i zagladac do kontenerkow zawierajacych napoje. Papierek czy pet na chodniku kosztuje dolcow 80.
Powaznym pzrestepstwem jest zostawienie psiej, pardon, kupy, bo to kosztuje do 500 dolcow. Wszsyscy starannie zbieraja posostalosci po swych zwierzetach i psiej kupy nie uswiadczy.
No, ale wiadomo _ Ameryka – kraj policyjny….
Brzmi to wszystko bardzo rozsądnie – szczególnie spodobało mi się, że jak mówisz policja jest w stanie w kilka minut dojechać na miejsce. Tutaj nie może być o tym mowy – na sprawdzenie dokumentów autokaru stojącego na parkingu 300 metrów od komisariatu czeka się ponad godzinę na samo pojawienie się panów policjantów (że nie wspomnę o tym że muszą się po coś „wrócić” na komisariat, nie ma ich kolejne pół godziny, w międzyczasie przyjeżdża drugi radiowóz gdyż przez pomyłkę kazano dwóm jednostkom sprawdzić jeden autokar), zaś kiedy swojego czasu dyrektor po wielu groźbach palącym w toaletach (była wiosna i każdy normalny nałogowiec wychodził zapalić do parku przy szkole – na co przymyka się oko bo „gdzieś palić muszą a tam nie dymią nikomu”, jednak paru uparciuchów notorycznie zasmradzało nowiuteńkie łazienki odstraszające po miesiącu samym zapachem) postanowił po prostu wezwać straż miejską celem ukarania krnąbrnych palaczy mandatem – stwierdzili (bliżej mi nieznaną wymówką) że w tej chwili nie przyjadą. Dodam że szkoła znajduje się może 400 metrów od siedziby straży miejskiej. Tak już jakoś działają, że od 3 lat nie zareagowali na wulgarnych „łysoli” pijących dzień w dzień piwo na (nie przy, a na) pomniku ofiar IIWŚ (zgłoszenia były), zaś na przechodzących 100 metrów dalej przez tory mają czas zaczajać się kilka razy w miesiącu.
Także tutaj (w mieście 50 tyś. mieszkańców) nawet jeśli widzę przykłady wykroczeń (nawet zagrażających bezpieczeństwu), to już wiem że nie mam po co dzwonić. Odpowiednie służby pojawią się za pół godziny albo nie pojawią się wcale. No bo jak mają się pojawić, skoro zamiast wzorem np. Japonii tworzyć w każdej dzielnicy małe kilkuosobowe posterunki mające możliwość szybkiego działania lokalnego mamy wielkie molochy w centrum – z których policjanci nie są w stanie dotrzeć w sensownym czasie gdziekolwiek poza nim.
Do Ameryki raczej nie wyjadę, ale ciekaw jestem jak jest w zachodniej Europie. Tutaj można zwariować widząc choćby samo zachowanie pieszych na drogach w kontekście „ci kierowcy to tyle wypadków powodują na tych biednych pieszych”. O pijakach, palaczach i zaśmiecaczach już nie mówię.