Każdy z każdym, czyli jak zepsuć święta

W ostatnim dniu zajęć szkolnych dzielimy się opłatkiem. Wigilie odbywają się najpierw w salach lekcyjnych (wychowawca ze swoją klasą), a potem w auli (wszyscy pracownicy oraz emeryci). Od lat trwa spór, czy powinniśmy się dzielić opłatkiem każdy z każdym, czy też wystarczy przełamanie się z osobami siedzącymi obok przy stole, a z pozostałymi już nie. Od lat zwycięża opcja, że trzeba każdy z każdym.

Co roku wygląda to dość komicznie. Gdy złożyłem klasie życzenia, skinąłem wszystkim głową i przełamałem się opłatkiem z sąsiadem, połowa uczniów ruszyła, aby dzielić się każdy z każdym, a druga połowa krzyczała, aby tego nie robić, bo wystarczy symboliczny gest. Natomiast całować się, ściskać, rzucać na szyję już nie trzeba. Podobnie było w auli. Dyrekcja złożyła życzenia, odezwały się głosy, aby nie dzielić się opłatkiem każdy z każdym, ale natychmiast połowa nauczycieli się poderwała i zaczęła przełamywać się opłatkiem ze wszystkimi po kolei. Druga połowa prosiła, aby tego nie robić.

Przełamałem się dzisiaj opłatkiem z co najmniej 300 osobami, czyli połową uczniów i nauczycieli. Na początku się starałem, składałem życzenia sensowne, ale po jakimś czasie zacząłem „odwalać robotę” i plotłem bzdury. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, ponieważ nikt nie słuchał, co mówię, każdy bowiem spieszył się, aby chwycić w ramiona następną ofiarę, wyściskać i wypowiedzieć formułę „zdrowia, pieniędzy, cierpliwości”. Wysłuchałem kilkuset życzeń, ale nie pamiętam żadnych. Po co mi to było?

Po tak bolesnym doświadczeniu nie znajduję w sobie dość siły, aby komukolwiek składać życzenia albo od kogokolwiek je przyjmować. Nie dziś. Czuję bowiem przesyt totalny. Całe szczęście, że Wigilia za dwa dni. Może do tego czasu wydobrzeję.