Kokosy od września

Prezydent poklepuje nauczycieli po plecach, a do kieszeni wkłada obietnicę 7-procentowej podwyżki od września. Wiadomość tę podają od kilku dni wszystkie media jako wielki gest władzy (zob. tu, tu i jeszcze tu oraz tu). Ludzie albo nie wiedzą, jaka to kwota, albo tak szczerze nienawidzą nauczycieli, że nie darują nam nawet złotówki. Jak czytam fora internetowe, to mam wrażenie, że moi rodacy uważają, iż praca w szkole polega na intratnym przepędzaniu czasu w towarzystwie wspaniałych dzieci i cudownej młodzieży. Pracę nauczyciela powinno się – uważają ludzie – wykonywać w ramach wolontariatu, ewentualnie za niewielkie kieszonkowe, bo to przecież żadna praca, tylko czysta przyjemność.

Miło jest mieć nieskomplikowaną wizję świata, samemu chcieć zarabiać wielkie pieniądze, a innym ludziom życzyć o niebo mniejszych dochodów. To naprawdę cudowne uczucie uważać, że nikomu nie należy się tyle szczęścia na koncie co mnie. Jak widzę, nauczyciele stali się zakładnikami takich właśnie ludzi. A media, jak to media, podsycają każde złe uczucia, bo przecież z tego jest największy biznes. Dlatego gdy nauczyciele mają otrzymać podwyżki, zawsze jest o tym bardzo głośno. Chodzi chyba o to, aby ludziom nóż się w kieszeni otwierał, piana biła z pyska i gul chodził.

Cieszę się, że Bronisław Komorowski zamierza dotrzymać obietnicy. Kwota nie ma dla mnie największego znaczenia, traktuję ją bowiem jako podwyżkę na pohybel ludziom, którzy nienawidzą nauczycieli i życzą im wszystkiego najgorszego. Na przekór nienawistnikom zarobki w oświacie systematycznie rosną. Wprawdzie jeszcze nie od tego września, ale głęboko wierzę, że przyjdzie taki wrzesień, kiedy nauczyciele naprawdę będą zarabiać kokosy.