Po czym poznać dobrą klasę?

Trzy lata minęły, odeszła kolejna klasa, można otwierać szampana. Nie tylko ja się cieszę, także inni nauczyciele odetchnęli z ulgą. Po twarzach widać, że czują radość. Klasa odchodzi, belfrom lżej.

Uważam, że była to dobra klasa: tłusta i wypasiona. Po czym to poznaję? Chociażby po kontaktach z rodzicami. Im mniej, tym lepiej. Nie chodzi o to, czy dla mnie lepiej – ja jestem otwarty na rozmowy z każdym. Po prostu rodzice kontaktują się z nauczycielami tylko wtedy, gdy są problemy. Dla przyjemności nikt do szkoły nie przychodzi. Więc jak się nie kontaktują, to znaczy, że dzieci są super.

W klasie, która odeszła, poznałem pięcioro rodziców: dwie osoby w pierwszym roku nauki i trzy w ostatnim. Rewelacyjna grupa, skoro tylko pięć osób sprawiało problemy i rodzice musieli się pofatygować. To duży postęp w stosunku do lat wcześniejszych, kiedy to zdarzało się, że poznawałem 80 procent rodziców, a czasem nawet babcie i dziadków, rodzeństwo, ciocie i wujków. Naprawdę bywało dawniej źle.

Klasy wychowawczej nie liczę, gdyż z urzędu znam wszystkich staruszków. Co innego obce zespoły – w ich przypadku najważniejszym miernikiem jest liczba poznanych rodziców. Tak sobie myślę o obecnych klasach drugich (D i E). Otóż jeśli nic się nie zmieni, to mogą być naprawdę genialne klasy. W każdej z nich poznałem po zaledwie jednym rodzicu. To rekord. Wprawdzie wszedłem raz na zebranie rodziców klasy E, ale nie po to, aby kogokolwiek poznawać (potrzebny był mi wychowawca). Przed uczniami klas drugich jeszcze rok nauki. Jeśli nie będę musiał prosić rodziców na rozmowy ani też oni nie uznają za konieczne rozmawiać ze mną, naprawdę możemy zapisać się złotymi literami w kronice szkoły.