Granice wychowywania uczniów

Dyrekcja IX LO w Łodzi nakazała uczennicom, aby usunęły zdjęcia ze swojego fotoblogu, ponieważ niegodnie reprezentują szkołę. W rezultacie zdjęcia zostały opublikowane przez „Gazetę Wyborczą” (zarówno w wydaniu regionalnym, jak i krajowym – zobacz tekst i zdjęcia) i poznała je cała Polska. Tak oto skutek działań dyrekcji był odwrotny od zamierzonego: zamiast uciszyć uczennice, sprowokowano je do publicznego protestu.

Sprawa dziewczyn z łódzkiego liceum powinna dać wiele do myślenia pedagogom. Przede wszystkim skończyły się czasy, kiedy szkoła mogła dowolnie kontrolować całą sferę życia swoich uczniów, w tym życia prywatnego, pozaszkolnego. A już zupełnie anachroniczne należy uznać decyzję dyrekcji, że będzie decydowała o stylu życia uczniów wbrew woli ich rodziców. To naprawdę nie te czasy. Pozwólmy rodzicom kierować swoim potomstwem i nie wyręczajmy ich w tej roli, o ile nie łamią prawa.

A co do prawa szkolnego, to statut szkoły nie może łamać praw człowieka, np. uznawać za winną osobę, która nie miała szans bronienia się i udowodnienia swojej niewinności. Jak wiemy, dziewczyny zostały oskarżone przed dyrekcję o naruszenie paragrafu, iż szkołę należy reprezentować godnie. Samo oskarżenie nie stanowi dowodu winy. Postawa dyrekcji, że zdjęcia mają zostać usunięte z blogu, a jeśli nie, to dziewczyny zostaną relegowane ze szkoły, jest łamaniem praw ucznia. Winę należy udowodnić, uczeń musi zrozumieć, że jest winny, potem można zastosować kary przewidziane w statucie. Na pewno karą nie jest wyrzucenie ze szkoły. Postępowanie dyrekcji należy uznać za bardzo niepedagogiczne.

Nie znaczy to, że pedagodzy nie mają prawa interesować się zachowaniem swoich uczniów poza szkołą. Mają nie tylko prawo, ale też obowiązek, ponieważ zachowanie uczniów poza szkołą wpływa często na postępy w nauce i ogólnie pojęty styl bycia w czasie lekcji. Jednak trzeba to robić wyjątkowo delikatnie – zawsze w ścisłej współpracy z rodzicami. Może się jednak zdarzyć, że rodzice trzymają stronę dzieci i w ten sposób im szkodzą. Jednak nawet w tej sytuacji nie wolno stosować przymusu jako metody rozwiązywania problemów, a już za szczególnie naganne trzeba uznać straszenie uczniów relegowaniem ich ze szkoły. Naprawdę takie czasy, kiedy nauczyciel wchodził na wojenną ścieżkę z uczniami, dawno przeminął. Anachronizm metod pedagogicznych, jakie zastosowano w IX LO w Łodzi, jest porażający.

Zastanawiające jest, dlaczego dziewczyny nie szukały pomocy u innych nauczycieli (być może artykuł wszystkiego nie wyjaśnia), tylko powiadomiły prasę. Zastanawiająca jest sytuacja, że dyrekcja wespół z pedagogiem decydują o podjęciu tak drakońskich środków jak groźba wyrzucenia uczniów ze szkoły, a rada pedagogiczna stoi z boku. W tekście mowa jest o byłej wychowawczyni, polonistce Marcie Konarzewskiej, która ma odmienne zdanie od dyrekcji. A co z resztą nauczycieli? Mają wszystko w nosie, są podporządkowani zwierzchności czy dyrekcja nie liczy się z ich zdaniem? Co z Radą Rodziców? Co z Samorządem Uczniowskim? Czy ta szkoła to folwark dyrekcji czy placówka edukacyjna z prawdziwego zdarzenia?