Kontrakt na przetrwanie

Dwanaście szkół w Łodzi zostało przeznaczonych do likwidacji. Każda jednak ma szansę przetrwać, o ile uda jej się przyciągnąć uczniów do dwóch klas pierwszych. Dyrekcje tych szkół oraz nauczyciele głowią się, jak skusić 56 osób (klasa musi liczyć nie mniej niż 28 uczniów).

Zwykle szkoły obiecują gruszki na wierzbie, a potem i tak robią swoje. Nic dziwnego, że uczniowie są rozczarowani. Miało być wyjątkowo cudownie, a jest topornie jak wszędzie. Czasem jakiś uczeń upomina się o spełnienie obietnic, ale zaraz wyjaśnia mu się, że źle zrozumiał. Umowy żadnej nie ma, a ulotki reklamowe nie stanowią przecież oferty, z której trzeba się wywiązać pod groźbą kar. Większość szkół więcej obiecuje, niż robi, ale też nikt ich z tych obietnic nie rozlicza.

Uważam, że szkoły zagrożone likwidacją powinny przedstawić uczniom (czy też raczej ich rodzicom) umowy, w których jasno określone zostałyby zobowiązania, jakie biorą na siebie nauczyciele. Wcześniej, oczywiście, dyrekcja powinna ustalić z nauczycielami, co gotowi są zrobić, aby zachować swoje miejsca pracy. Muszę przyznać, że dałbym z siebie wiele, aby nie przyszło mi tułać się po różnych szkołach, być przepychanym z kąta w kąt, traktowanym jako ktoś z upadłej szkoły. Naprawdę wolałbym zakasać rękawy i solidnie popracować z dziećmi, aby placówka przetrwała. Gotów byłbym też zobowiązać się na piśmie, że zrobię to i owo.

Niejedna szkoła, której grozi likwidacja, ma wiele do zaoferowania, tylko nie bardzo potrafi się sprzedać. Przyczepiono już jej łatkę upadłej, kiepskiej, likwidowanej itp., a z takim piętnem naprawdę trudno funkcjonować. Teraz potrzebne jest coś ekstra, np. kampania zawierania umów z rodzicami, że szkoła zapewni realizację konkretnej oferty edukacyjno-wychowawczej (punkt po punkcie należy określić, co będzie się działo).

Tak naprawdę to uważam, że wszystkie szkoły powinny podpisywać z rodzicami kontrakt. Byłoby w nim wyraźnie określone, co oferuje placówka, a jakie warunki musi spełnić uczeń. To jednak tylko mrzonki, bo przecież szkoły, które nie są zagrożone likwidacją, nie będą układać się z rodzicami. One wolą narzucać uczniom swą wolę niż się umawiać. Ja to rozumiem. Mają mnóstwo chętnych, więc mogą stawiać warunki. Co innego szkoły zagrożone likwidacją. Te powinny zaproponować rodzicom pisemne umowy. Wcześniej należałoby całą sprawę nagłośnić, wzór umowy upublicznić i w ogóle zaprosić media do współpracy. Jeśli o mnie chodzi, to jestem gotów w tej sprawie pomóc jakiejś szkole. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdyby udało mi się przyczynić do uratowania jakiejś placówki przed likwidacją.