To się nie może wydać

Opowiadają mi znajomi, pracujący w różnych szkołach, o sprawach naprawdę bulwersujących. Załamują ręce, wściekają się, psy wieszają na swoich szefach, narzekają na zachowanie kolegów i koleżanek, a jednocześnie proszą, aby to zostało między nami. Gdy w końcu uświadamiają sobie, że jestem tylko kolegą, wpadają w popłoch, że mogę wszystko zdradzić.

Dałem słowo, że nie powiem, to nie powiem. Jednak martwi mnie postawa wywlekania wszystkich brudów przed pierwszym lepszym słuchaczem i zobowiązywanie go, aby milczał. Rozumiem bowiem, że nie chodzi wcale o to, aby sprawę załatwić, tylko żeby się wyżalić, naplotkować i nagadać się, że ma się durnego szefa, głupich kolegów w pracy, chamskich uczniów i wrednych rodziców.

Pocieszam, jak tylko mogę, przytakuję, że ma człowiek rację, ale proszę, aby spróbował rozwiązać problem. Niech porozmawia z szefem, skoro czuje się upokarzany i wykorzystywany, niech wyjaśni kolegom, że nie jest wielbłądem, niech rozmówi się z uczniami, skoro uważa ich zachowanie za chamskie, niechże też wypracuje lepsze relacje z rodzicami. Nie twierdzę, że to się uda, ale niechże próbuje.

Niestety, moje rady i prośby doprowadzają człowieka do wściekłości. Widzę, że jemu nie chodzi o rozwiązywanie problemów, lecz o pienienie się. A pienić trzeba się tak, aby najbardziej zainteresowana osoba, czyli np. niesprawiedliwy dyrektor, okropny kolega czy wstrętny uczeń albo jeszcze gorszy rodzic, nigdy się o tym nie dowiedziała. Dlatego muszę dotrzymać tajemnicy. Mamy się wspólnie pienić, ale nic więcej nie robić. Pienienie się jest celem samym w sobie.

Pieniłem się bardzo mocno wespół z moimi koleżankami i kolegami z różnych szkół, ale nie powiem ani słowa, co nas tak wpieniało. Dałem słowo.