Potęga belfra

W moim liceum uczniowie zamienili się miejscami z nauczycielami. Zresztą nie tylko z nauczycielami, ale także z innymi pracownikami szkoły. Raz w roku robimy coś takiego, ale chcielibyśmy co tydzień (zob. info i foto).

Uczniowie mogli się zgłaszać, kim chcą być w tym wyjątkowym dniu. Zauważyłem, że dziewczyny chciały być nauczycielami płci męskiej, chłopcy zaś wcielali się w role nauczycielek. Mężczyźni założyli więc pończochy i sukienki, a dziewczyny postarały się o męskie stroje, np. założyły marynarki.

Mnie zastępowały dwie uczennice z klasy IIe, doskonale prowadząc lekcje w trzech klasach i dyżurując na korytarzach podczas przerw. Należą im się wielkie brawa za wiedzę, umiejętności i zaangażowanie oraz za odwagę.

Nie wszyscy uczniowie wykonywali pracę za swoich nauczycieli, część skupiła się na wejściu w rolę i odgrywaniu stylu bycia oraz charakteru swojej postaci. Ponieważ trudno jest pokazywać zalety, a o wiele łatwiej wady, uczniowie skupili się na pokazywaniu tego, co w nauczycielach złe. Ponieważ obnażanie cudzych wad daje widzom wiele radości, tego dnia w szkole było bardzo zabawnie. Nie będę opisywał, jak zachowywali się uczniowie grający innych nauczycieli, gdyż jeszcze mi życie miłe, skupię się raczej na wadach mojej osoby.

Gdyby nie uczniowie, nigdy bym w sobie tej wady nie zauważył. Otóż zdaniem jednej z dziewczyn, które mnie zastępowały, non stop spóźniam się na lekcje. Właściwie nigdy nie przychodzę punktualnie. Gdy zrozumiałem, jak mnie zagrano, stwierdziłem, że to nieprawda. A jednak dzisiaj (przedstawienie z zamianą miejsc było wczoraj), mimo że się bardzo pilnowałem, spóźniłem się na każdą lekcję. Sam nie wiem, jak to się dzieje, ale tak właśnie jest. Pierwszy raz spóźniłem się z powodu poszukiwania dziennika (był kontrolowany przez dyrekcję), drugi raz spóźniłem się z powodów fizjologicznych (czekałem na klucz do toalety), a trzeci raz z powodu konieczności zajęcia się swoją klasą wychowawczą, która snuła się po szkole, bo inny nauczyciel w ogóle nie przyszedł na lekcję. Niestety, gra uczniowska okazała się prawdziwa – spóźniam się na swoje lekcje. Tylko jak z tym skończyć, skoro zawsze jakaś pilna sprawa nie pozwala mi dojść na czas do klasy?

Podczas lekcji prowadzonej przez aktorki, grające mnie, rozegrała się scena, która dała mi wiele do myślenia. Otóż nagle do sali weszła dyrekcja, tzn. uczeń, który się w nią wcielił, i zażądała, abym przerwał lekcję i udał się z nią załatwić sprawę, która nie może czekać. Wtedy moje drugie ja powiedziało dyrekcji, że nigdzie nie pójdzie, gdyż musi realizować temat. A szefostwo na to, że to nie jest prośba, tylko polecenie służbowe. Na co moje drugie ja ze stoickim spokojem wytłumaczyło, że lekcja jest najważniejsza i że nigdzie nie wyjdzie. Dyrekcja w krzyk, że każe, a moje drugie ja, że nie opuści uczniów. W końcu wyszła osoba, która wcielała się w dyrekcję, a moje drugie ja robiło to, co lubi najbardziej, czyli prowadziło lekcję.

Nigdy tak się nie zachowałem, gdyż zawsze wykonuję polecenia przełożonych. Czasem pogadam, ponarzekam, napiszę coś na blogu, ale w rzeczywistości robię, co mi dyrekcja każe. Scena, która się rozegrała, nie pokazywała więc faktów, lecz moje marzenia. Chciałbym kiedyś powiedzieć dyrekcji dokładnie to samo, co powiedziała aktorka: „Proszę dać mi prowadzić lekcje i nie zawracać głowy głupstwami”. Jak widać, od swoich uczniów można się wiele nauczyć, np. że warto marzyć, że trzeba mieć głowę na karku i że należy czasem powiedzieć „nie”.