Uczyć się dla średniej

Wystawiliśmy uczniom oceny, teraz każdemu liczymy średnią, a potem to samo policzymy dla klas i na końcu dla szkoły. Komu zależy na średniej ocen? Przede wszystkim dyrekcji – dzięki temu może zobaczyć, czy maleje, czy rośnie. Jeśli rośnie, to mamy dowód, że szkoła jest coraz lepsza, jeśli maleje – gorsza. Trzeba pisać programy naprawcze. Przyda się też wychowawcy dla porównania, kto ma lepszą klasę. Średnią zainteresowani są także rodzice, którzy w ten sposób mogą ocenić, jak uczy się ich dziecko. Jeśli ma średnią powyżej czterech, to znaczy, że dobre i zdolne.

Nic dziwnego, że młodzi uczą się dla średniej. Planuje ktoś studia np. na historii sztuki, ale nie ma czasu na naukę języka polskiego czy historii, gdyż grozi mu dopuszczający z chemii. Uczy się więc tego przedmiotu, aby niska ocena nie zaniżyła tak ważnej dla wszystkich średniej. A ponieważ nie jest w tym kierunku uzdolniony, więc nauka chemii zajmuje mu masę czasu. Inni uczniowie stawiają na religię, przysposobienie obronne i wychowanie fizyczne (z tych przedmiotów muszą mieć piątki lub szóstki), a trudniejsze dyscypliny sobie odpuszczają, jednak dzięki średniej nie są uznawani za słabszych uczniów. Z polskiego trzy, z angielskiego trzy, z matematyki dwa, z religii pięć, z wychowania fizycznego sześć, z przysposobienia obronnego sześć, co daje im średnią powyżej czterech. Zasłużyli na nagrodę, gdyż podnoszą swoimi wynikami średnią szkoły. Zwróciłem uwagę chłopcu, aby przestał uczyć się dla średniej, a ten mi odpowiedział: „Niech pan to powie mojej mamie”.

Wszyscy zwariowaliśmy na punkcie średniej. Przez to właśnie młodzi ludzie nie wiedzą, co chcą studiować. Przydałby się kierunek łączący wszystkie przedmioty. Przydałaby się uczelnia, na której byłyby te same przedmioty, co w liceum, tylko na akademickim poziomie. Gdy trzeba wybrać konkretny kierunek, pojawia się problem. Uczniowie, którzy wiele lat wierzyli w sens średniej, składają papiery na cokolwiek, np. na administrację, na socjologię i na budownictwo, licząc, że może los zadecyduje za nich (np. dostaną się tylko na jeden kierunek). A wszystko przez to, że każdym przedmiotem są zainteresowani w tym samym stopniu, tzn. średnio. Średnio im zależy na czymkolwiek. Nie zostali ukierunkowani, a  raczej zostali, ale na podwyższanie średniej za wszelką cenę. Tymczasem nadmierna troska o średnią zabija indywidualizm i niszczy osobowość. Szkoła dbająca o podwyższanie średniej, a nie o indywidualny rozwój wychowanków, wypuszcza nijakich absolwentów, doskonałych średniaków i tyle. Czy można być z tego dumnym?