Sukces, ale jakim kosztem?

W ogólnopolskim rankingu „Perspektyw” i „Rzeczpospolitej” zajęliśmy miejsce 145, a w Łodzi stanęliśmy na podium (miejsce trzecie). Jak mawia mój szef, „coraz lepsze frykasy smażymy na naszej szkolnej patelni”. Może nie ma się czym chwalić na całą Polskę, ale w Łodzi czujemy się najlepsi.

Niestety, jak mawiał Puszkin, „w miejscu, gdzie jada się frykasy, stawia się też trumnę”. Stawanie się coraz lepszymi, a ten proces w naszym liceum jest widoczny gołym okiem, frustruje tych uczniów, którzy są, jak objawia pedagogika, „poza systemem dystrybucji wysokich ocen i świadectw z biało-czerwonym paskiem”. Niestety, część młodych ludzi nie potrafi sprostać coraz wyższym wymaganiom i nie bardzo też wie, jak sobie z tak ewidentną porażką poradzić. Jedni zmieniają klasy, licząc, że skoro nie udało się w matfizie, to może uda się w biolchemie. Wprawdzie udaje się rzadko, ale przynajmniej można oszukać siebie i jako piąte koło u wozu dotrwać do matury. Uczniowie, którzy nie radzą sobie z wymaganiami, a nie chcą bądź nie mogą po prostu odejść, popadają w depresję, miewają skłonności samobójcze, ostentacyjnie łamią regulamin, czyli stają się wyrodkami i czarnymi owcami.

W szkole, która osiąga doskonałe wyniki, relacje między uczniami oraz ich rodzicami a nauczycielami stają się pełne napięcia. Dopóki dziecko osiąga świetne wyniki, jest dobrze, ale gdy pojawi się ryzyko porażki, wtedy dochodzi do oskarżeń, pretensji, donosów, a nawet do wzajemnego wyniszczania się. Ktoś przecież musi odejść: albo nauczyciel, który nie zagwarantował uczniowi wysokich wyników, albo uczeń, który zawiódł pokładane w nim nadzieje. Jak powiedział Zaratustra, „wszelkie życie jest waśnią”. Najlepiej widać to w szkole, która trafia na podium. Niby dobrze, ale jakim kosztem?

Konfucjusz powiedział cynicznie: „Kto kocha sukces, tego czeka porażka”. Miło jest pobić nieomal wszystkie łódzkie szkoły, np. doskonałe III LO czy nie mniej dobre XII oraz XXXI albo równie świetne XXVI i IV LO. Kiedyś te szkoły biły nas o głowę. Pamiętam, jak 15 lat temu odbyłem rozmowę z koleżanką – nauczycielką w jednej z ww. szkół. Na moją uwagę, że mam tak samo dobrych uczniów jak jej wychowankowie, opowiedziała, że chyba sobie żartuję. Następnie wyjaśniła, że nie mam co porównywać mojego liceum, będącego, wg niej, w ogonie łódzkich szkół, do jej placówki, która stoi na podium. Nie minęło wiele czasu, a o szkole przyjaciółki zaczęto mówić, że atmosfera jest w niej najgorsza z możliwych, gdyż dla nauczycieli uczeń był tyle wart, ile wkładu wnosił do osiągania sukcesu – jedynego i najważniejszego celu tego liceum. Po paru latach zamieniliśmy się miejscami. Czy moją szkołę czeka podobny scenariusz – najpierw zagęści się atmosfera, dojdzie do awantur, tego się wyrzuci, tamtego usunie, ale to nic nie pomoże, więc zaczniemy zajmować coraz gorsze miejsca w rankingach? Co zrobić, aby po latach tłustych nie nastały lata chude?