Jak nas bili?
Coraz mniej bijemy dzieci (nie liczę rodzin patologicznych), za to coraz chętniej wspominamy, jak sami byliśmy bici. W przeszłość odchodzi świat, w którym dziecko dostawało lanie, dlatego warto o tym powspominać. Skoro ocala się od zapomnienia wojny dziadków, to dlaczego nie przechować pamięci o tym, jak sami byliśmy bici. Dziadkowie wspominają swoją walkę na froncie, więzienie, obóz itd., a my lanie, jakie sprawiali nam dorośli – rodzice, wujkowie, nauczyciele. Zawsze to jakaś martyrologia.
Nie jestem bohaterem, gdyż rodzice nie bili mnie specjalnie często, ale w porównaniu z doświadczeniem dzisiejszych dzieci mogę uchodzić za bohatera. Nie pamiętam lania w okresie wczesnodziecięcym, ale z rozmów rodziców mogłem się zorientować, że wystarczyło mnie raz sieknąć, np. paskiem albo kablem do żelazka, a więcej nie sprawiałem kłopotów. Byłem więc dzieckiem dobrym i posłusznym. Koledzy, moi rówieśnicy, opowiadają, że w domach wisiał specjalny pasek, kabel, kij itd. którym rodzice ich bili. Aż im się łezka w oku kręci, gdy wspominają dawne dobre czasy. Mnie natomiast ogarnia wzruszenie, gdy przypomnę sobie, jak dostałem w pysk za pierwszy smak alkoholu. Samo wino było takie sobie, ale połączone z laniem po buzi spowodowało, że zapamiętam to zdarzenie do końca życia. Ach, co to był za dzień! Pamiętam też dobrze smak piórnika, wręcz czuję go na dłoniach, jakbym dostał nim przed chwilą. Wychowawczyni w podstawówce lubiła nam przylać piórnikiem. Być może przesadzam, ale zapamiętałem, że każda lekcja zaczynała się i kończyła biciem po łapach.
Spotykam się z przyjaciółmi i wspominamy, jak byliśmy bici. Każdy ma wiele do powiedzenia. Snujemy długie i przerażające opowieści o tęgim laniu. Raz tylko trafiła nam się koleżanka, której nikt w dzieciństwie nie bił. Sierota chyba. Albo kłamie, albo nie pamięta. Pewnie tak mocno dostawała, że wyparła wszystko z pamięci. Inaczej być nie może. Przecież dwadzieścia-trzydzieści lat temu każdy dostawał lanie. Od klapsa się zaczynało, a kończyło na praniu po pysku. Człowiek się zaprawiał, aby wytrzymać, gdy będzie biła milicja. Gdy w końcu dostałem pałką milicyjną, to nawet mnie to nie obruszyło. Od drewnianego piórnika organizm miałem tak zaprawiony, że śmiechem zareagowałem na pieczenie, które mi sprawiła owa pałka.
Byliśmy bici, ale własnych dzieci staramy się nie bić. Czasem komuś zdarzy się wpaść w nerwy i dziecku dać klapsa, ale potem bardzo żałuje, że to zrobił. Wszyscy zgadzamy się, że bicie dzieci wykrzywia ich psychikę, łamie charakter, niszczy osobowość, wpędza w lęki. Wiemy o tym dobrze, dlatego nie bijemy. Ale co z nami, bitymi? Czy to normalne, że z rozrzewnieniem wspominamy, jak sami byliśmy bici? Czy coś z nami nie tak, skoro snujemy martyrologiczne opowieści o paskach, kablach, smyczach, piórnikach, kijach, pałkach… (niesamowite, ile rzeczy służyło kiedyś do bicia)? Czy to źle, że czujemy się kombatantami?
Komentarze
Poruszył Pan ciekawy problem, czy można nie bić, będąc bitym, oraz czy można zapomnieć o biciu. Uważam, że Pański tekst świadczy, że zapomnieć trudno.
Osobiście uważam, że chyba tego się nie zapomina.
Zgadzając się z „Gosia” co do problemu, poruszył Pan nie tylko swoje wspomnienia…ale ciekawi mnie, czy Pan uważa, że to wspominane – bicie… wykrzywiło Panu psychikę, złamało charakter, zniszczyło osobowość i wpędziło w lęki…? Osobiście też nieraz oberwałem i chyba o niczym podobnym nie mogę powiedzieć…jak również i znajomi.
Różnie to bywało. Fakt, za wybite szyby, pierwsze papierosy, przyłapanie na drobnej kradzieży, pierwsze pijaństwo, czy ostry definitywny sprzeciw w wieku zbyt młodym by podejmować dorosłe decyzje dostało się i to mocno.
Były też lekcje, na których wyłapało się w twarz od belfra. I gdy łzy nie pociekły pięknie się rosło w oczach klasy. Czasami oberwać było znacznie lepiej niż dać się sponiewierać słownie. Po takim słownym sponiewieraniu nie wiadomo było gdzie spojrzeć a jak się w łeb dostało wystarczyło tylko wytrzymać i honor uratowany.
Tydzień temu z kumpelą rozmawialiśmy o tym jak to za młodu było i właśnie na temat bicia weszliśmy. Wyszło nam, że dzisiaj kiedy wszyscy dookoła mówią o tym jakie bicie jest złe i ile krzywd wyrządza, faktycznie nawet drobne lanie może wzbudzić u drugiego poważne poczucie krzywdy i związany z nim uraz psychiczny. Jednak chyba dobrze, że wraz z rozwojem idziemy w kierunku większej delikatności i wrażliwości. Dobrze, że zauważamy dziecko, drugiego człowieka jako czujący podmiot a nie upierdliwe coś.
Z drugiej strony nie uważam żeby bicie w młodości wyrządziło nam wielką krzywdę. Jeśli odbywało się w granicach nieprzekraczających tego czego doświadczali rówieśnicy, nie rosło poczucie krzywdy.
Dzisiaj natomiast mamy z grubsza dwie grupy dzieci. Jedne, które spokojnie, beztrosko żyją nie doświadczając fizycznego bólu związanego z laniem i drugie, które boją się przyznać o biciu bo się z nich koledzy wyśmieją.
Myśmy gadali z rówieśnikami jakie to wciery się dostało i wszystko wracało do normy. Nieświadomie dawaliśmy w ten sposób sygnał do otoczenia i było możliwe wyłapanie, gdy ktoś był nie bity tylko katowany, choćby przez przypadek gdy takie opowieści przynosiło się do domu opowiadając jak to Janek czy Marek…
Druga rzecz to taka, że doświadczywszy odrobiny bólu łatwiej było zrozumieć wyjaśnienie dorosłych: „Jeśli uderzysz kolegę to wyrządzasz mu krzywdę”. To się wiedziało, to było jasne.
Myślę też o odporności na ból (oczywiście wszystko w pewnych granicach ???). Chociaż nie używam przemocy, nie boję się wstawić na ulicy za potrzebującym pomocy. W końcu najwyżej trochę popiecze, nic strasznego.
Tak, bicie jest złe lecz zanim całe lub większość społeczeństwa to sobie uświadomi i wprowadzi w czyn, przez pewien czas bita część dzieci nie ujawniając się będzie żyła w większym poczuciu krzywdy. W końcu odnosimy interpretację doświadczeń do bieżącej wykładni ich postrzegania.
I chyba rzecz najważniejsza, jeśli zdarzy nam się uderzyć, zadać karę przez zbicie, czy nawet zwykłą słowną karę, koniecznie należy wytłumaczyć dziecku za co ją otrzymało. Najgorzej to zostawić dziecko w nieświadomości poniesionej kary. Dziecko inaczej niż dorosły, kiepsko łączy to co zrobiło w szkole z tym za co oberwało po południu w domu. Zbyt duży przedział czasu. Małe dziecko może już nie połączyć tego co parę minut wcześniej z późniejszą dla nas prawie natychmiastową karą. W takich przypadkach buduje się w nim poczucie niesprawiedliwości ze strony najbliższych. To jest dopiero tragedia.
Pozdrawiam serdecznie
Ciekawy temat. Mnie bito pejczem, nie za często ale dotkliwie – zdarzyło się to kilka razy. Szczerze mówiąc to nie pamiętam za co – pamiętam tylko ból, poczucie zaszczucia i osaczenia. Zresztą osaczenie do tej pory jest stanem budzącym mój lęk. Może dlatego staram się żyć wolnościowo, chodzi o to by zawsze mieć drogę ucieczki. Wyniosłem to pewnie też z zamieszek we wczesnych latach osiemdziesiątych gdy byłem młodym chłopakiem. Wtedy, na zamieszkach, też najistotniejsza była droga ucieczki bo za gapiostwo płaciło się po prostu biciem. Jednym zdaniem nie ma dla mnie specjalnej różnicy między terrorem rodzinym i państwowym – po jednym i drugim pozostają blizny. Nie ma we mnie poczucia kombatanctwa. Raczej pamiętam smak satysfakcji (euforyczne to jest)gdy tym bijącym instytucjom pokazuje się wała, bo jest gdzie uciec.
Pozdrawiam
Za co obrywałam nie pamiętam, samo bicie aż za dobrze.
Moja Mama (rocznik 1948) wspomina, jak często była bita w szkole drewnianym piórnikiem po rękach, nawet za błahe przewinienie. Chłopców szarpano mocno za uszy i włosy.
Ja (rocznik 1967) dostałam w IV klasie podstawówki pasem (!!!) od wychowawczyni przy całej klasie. Kolega przezwał mnie, więc odpowiedziałam (on również dostał- mocniej). Upokorzenie na długo, gorsze od bólu.
W domu się nie przyznałam. Wątpię, czy rodzice interweniowaliby- było niestety przyzwolenie na kary cielesne.
W szkole dziś na szczęście nie bije się, ale obserwuję niejednokrotnie, jak na ulicy, w sklepach i galeriach młode mamy bija i szarpią marudzące (ze zmęczenia) małe dzieci. Odzywam się. W Szwecji w takiej syt. dzwoni się na policję.
Ludzie o czym wy mówicie! Za to (bicie dzieci) powinno się iść prosto do więzienia. To powinien być temat tabu, wstydzić się tylko trzeba za swoich rodziców i nic więcej. Tragedia po prostu!
@Marcin
za katowanie – oczywiście, tak samo jak za katowanie dorosłego.
Ale klaps to co innego.
Klaps tak różni się od bicia, jak kieliszek orzechówki okazyjnie na ból żołądka różni się od regularnego upijania się. Bicie to patologia, klaps czy lanie wychowawcze to konieczność. Każdy ssak dyscyplinuje swoje małe z użyciem dawki przemocy.
Natomiast rolą społeczeństwa jest wyznaczanie norm dla tej dawki przemocy tak, by nie przerodziła się w patologię.
Wszelkie próby nałożenia na bicie prohibicji skończą się tak źle, tak patologicznie jak każda inna prohibicja.
Nas (mnie i moich znajomych, kuzynów itp.) też bito, ale o ile dobrze pamiętam, to było to bicie symboliczne. Nigdy nie bolało fizycznie, za to upokarzało i zapadało w pamięć. Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem, ale problem chyba jest szerszy, niż samo bicie. Chodzi raczej o karanie dzieci. Bicie to bardzo prosty rodzaj kary, gdzie często nie chodzi nawet o przemoc fizyczną, ale bezpośredni symboliczny przekaz mówiący, że coś się źle zrobiło, coś, co nie jest akceptowane w danej społeczności. I myślę, że dzieci to doskonale rozumieją. Takie bicie, jak ja pamiętam z dzieciństwa, nigdy nie wywoływało strachu fizycznego przed bólem, ale wstyd i strach przed karą, upokorzeniem, gniewem dorosłych. I czy to źle? W końcu życie w społeczeństwie, czy tego chcemy, czy nie, w dużej mierze opiera się na strachu. O ile nie jest to strach totalitarny i obezwładniający, moim zdaniem wszystko jest w porządku.
Wolę lekkie bicie i posłuszne dzieci, niż cierpliwe głupkowate tłumaczenie słodkim głosem, podczas gdy mały diabełek ani myśli się podporządkować.
I jeszcze jedno: szarpanie to nie bicie, szarpanie jest rzeczywiście głupie, to wyładowywanie swoich frustracji. Kara fizyczna, jeśli ma być akceptowalna, musi zawsze przebiegać w ściśle określonych okolicznościach symbolicznych, by dla wszystkich było jasne dlaczego i po co jest wykonywana.
a tymczasem bezstresowe wychowanie zbiera żniwo:
http://polskalokalna.pl/wiadomosci/podkarpackie/news/okrutne-dzieci-sieja-postrach-w-klasach,1396284,3328
Pickard i Kiks
Jasne, że wychowanie bezstresowe jest bzdurą bo zarówno dzieci jak i dorośli żyją w darwinistycznym stresującym życiu. Więc dzieci nie można traktować jak zamknięte w bezpiecznych klatkach papugi bo gdy z klatek wyfruną po prostu zostaną z powodu swej bezradności zadziubane przez bure wróble. Gdyby nie upokorzenie i osaczenie, którego doznałem będąc bitym w domu pewnie plutłbym teraz jakieś prorodzinne dyrdymały. Gdyby nie widok pałowanych na zamieszkach, gapowatych rówieśników pawnie rządałbym od państwa – jak większość polskiego społeczeństwa – kolejnych karzących prerogatyw. Reasumując – bijący ojciec czy państwowy funkcjonariusz wychowuje swojego własnego wroga.
Pozdrawiam
Pickard – nie rozumiem. Czemu przeciwstawiasz biciu dzieci wychowanie bezstresowe? Wychowanie bezstresowe to brak wychowania, a bicie to upokarzanie słabszego, które wg mnie też nie ma nic wspólnego z wychowywaniem. To są raczej dwa sposoby na „niewychowywanie” dzieci.
Ogarnia mnie pusty śmiech, gdy słyszę, że dziecku czasem trzeba dać klapsa, bo inaczej nie słucha, bo lepiej uderzyć niż „głupkowano tłumaczyć słodkim głosem” (vide Kiks), niż rozmawiać z dzieckiem i mu wyjaśniać, co jest złe, co jest dobre i jakie są skutki jego postępowania. BTW dlaczego głupkowato – można rozmawiać z dzieckiem mądrze.
Zastanawia mnie, czy bijący rodzice umieją tak po prostu rozmawiać ze swoimi dziećmi i ile mają dla nich czasu. Czy nie jest tak, że zamiast poświęcić dziecku czas, a czasem przecież dużo tego czasu trzeba i dużo cierpliwości, szybciej i łatwiej jest je uderzyć. Uderzyć i przekazać prosty komunikat: „ja tu jestem silniejszy, a skoro ja mogę uderzyć, a ty się nie możesz obronić, to masz się słuchać”. I dziwimy się potem, że dzieci między sobą stosują przemoc – przecież wiedzą, że to silniejszy ma rację.
Do Picard:Abstrahując od słuszności czy nie bicia należy jednak zasadniczo odróżnić pojęcia „nie bicia” i „wychowania bezstresowego”
Przed wojną we Francji w sklepach można było kupić specjalny „bicz ” na dziecko. Był to taki mały drążek drewniany do którego były przyczepione rzemyki ze skóry. W wielu domach gdzie były dzieci wisiały takie „bicze”. Pamiętam, będąc małym dzieckiem dostałem lanie takim „biczem”. Nie pamiętam czy bolało, ale wiem, że patrząc na ten przedmiot wszystko wzbudzało we mnie szacunek na to co mnie otaczało.
Byłam bita – pejczem, mocno. Za karę. Karano mnie za wszystko. Np. za zagadanie sie po szkole z koleżanką. Albo za czwórkę zamiast piątki, za przypalenie ciasta. Rodzina – tzw porządna, nikt nie nadużywal alkoholu, rodzice wykładowcy na wyższych uczelniach. Zabraniano mi właściwie wszystkiego: spotkań z koleżankami, wyjścia na spacer(chyba, że z psem). Pamiętam ból, poniżenie i to, że zawsze ja byłam winna. Bo pyskowałam, bo spóźniałam się, bo nie podałam na czas obiadu, bo nie odrobiłam lekcji etc. Bił ojciec, matka zainterweniowała raz: powiedziała, skończ już,bo mam dosyć jej wrzasków. Pamiętam panikę na widok ojca z pejczem w ręku. Ojciec chciał dobrze, bił bo sam był bity. Ja pewnie też bym biła. Dlatego świadomie zadecydowałam, żeby nie mieć dzieci.
Alla pisze:
2009-11-16 o godz. 10:08
Pickard – nie rozumiem. Czemu przeciwstawiasz biciu dzieci wychowanie bezstresowe?
Nie przeciwstawiam, raczej stawiam między nimi znak równości, bo są to dwie patologie.
Podkreślam jeszcze raz: bicie – NIE. Klaps – TAK. W interesie dzieci, bo małe ssaki często nie są w stanie ocenić groźnych konsekwencji swoich działań, których rodzice im zabraniają. Czasem konieczna jest odrobina przemocy, najlepiej symbolicznej, żeby małe zrozumiało.
Nie przeskoczymy własnej biologii. Próby jej przeskoczenia kończą się wynaturzeniami, patologiami.
# Alla pisze:
2009-11-16 o godz. 10:08
dziwimy się potem, że dzieci między sobą stosują przemoc – przecież wiedzą, że to silniejszy ma rację.
kto nie zna i nie rozumie ludzi – jako gatunku – ten się dziwi. Jak pisałem – nie przeskoczymy swojej biologii. Zobacz jak to działa w stadach małp naczelnych – młode też się siłują, stosują przemoc jak piszesz. W celu ustalenia hierarchii. My robimy to sami i nie ma się co dziwić. Lepiej uczyć się biologii, rozumieć, a nie snuć fantasmagorie o świecie bez przemocy. Fantasmagorie osobników gamma o tym, żeby nikt ich nie ganiał w stadzie. Obudź się kobieto 🙂
Nie śpię, Pickard 🙂 nie śpię.
Uważam, że człowiek jednak przeskoczył umysłowo małpy – te w końcu nie podpierają się ani Heglem, ani Kantem, ani Pascalem. Mamy prawo sobie wytyczać sobie cele trochę wyższe i postępować inaczej, niż nakazuje stadny instynkt i potrzeby samców alfa.
Nie wierzę w świat bez przemocy, ale to nie znaczy, że muszę sama jej ulegać. Myślę i decyduję.
Małe ssaki mają uszy, a my możłiwości przekazania im werbalnie, bądź dobrym przykładem wszystkiego, co potrzebne, aby przetrwać.
„Czasem konieczna jest odrobina przemocy, najlepiej symbolicznej, żeby małe zrozumiało.” – gdzie zaczyna i gdzie kończy się symboliczność kary?
Nasza kochana Mamusia wychowała nas ośmioro dzieci (siedmiu chłopców i jedną dziewczynkę) Jak my chłopcy, za bardzo swawoliliśmy to Mamusia zawsze „poczęstowała” nas od czasu do czasu pogrzebaczem, albo łagodniej już ścierką i był spokój. Zajmowaliśmy się masowaniem siniaków. Dzisiaj, po prawie pięćdziesięciu latach z rozrzewnieniem wspominamy mamusine „środki bezpośredniego przymusu” Dzisiejsze mamy mają kuchenki gazowe,mikrofalowe i elektryczne oraz centralne ogrzewanie, to nie znają tak niezawodnego środka pedagogicznego jakim był wówczas stary,poczciwy i powyginany na wszystkie strony pogrzebacz. A mokra kuchenna ścierka też „ciągnęła” po plecach bardzo skutecznie.
U moich znajomych „przyłożenie” dziecku przez ojca było normalnym elementem wychowawczym (dwadzieścia parę lat temu). Kiedyś pięciolatek przez łzy powiedział ojcu – Tata mnie bije, bo jest większy. Ale to się zmieni.
Nie byłam specjalnie bita, lanie dostałam może 5 razy w życiu. Mój mąż był maltretowany. Żadne tam pitu-pitu. Potrafił w wieku 9 lat nago uciekać po podwórku przed matką z pogrzebaczem. Swoich dzieci nie bijemy, a na tle innych dzieci są tymi bardziej karnymi, bez dyskusji schodzą z huśtawki jak mamy wracać do domu. Nie stosujemy żadnych wychowawczych klapsów, postanowiliśmy zmienić tradycje rodzinne o 180st. Na razie chyba jest ok.
A propos wspominków, poprosiłam męża, żeby nie opowiadał przy browarku kawałków z dzieciństwa, bo nie wszyscy dobrze znoszą czarny humor.
# Alla pisze:
2009-11-16 o godz. 14:23
Uważam, że człowiek jednak przeskoczył umysłowo małpy
?Czasem konieczna jest odrobina przemocy, najlepiej symbolicznej, żeby małe zrozumiało.? – gdzie zaczyna i gdzie kończy się symboliczność kary?
O – i tu jest rola głowy. Wyznaczyć sobie właściwą granicę. Sobie, nie komuś. Potrzebna jest odpowiedzialność.
Czytam te opisy, o biciu pejczami, batami i ciary mi po grzebiecie chodzą. Nigdy nie dostałem lania czymś wiecej niż paskiem, a zazwyczaj były to klapsy. Pomagało :-). Nie sądzę, żebym kiedykolwiek przylał swojemu synowi czyms wiecej niż dłonią w pupę.
Jako dziecko- czasami dostawalam klapsa. O wychowaniu bezstresowym i jego skutkach moglabym napisac wiele. Wiele zlego. Tak jak i o braku szacunku, autorytetu i poszanowania rodzicow- przez ich dzieci. Nie wiem czy jest jakis zloty srodek. Czasami ja tez dam klapsa dziecku, ale wynika to z mojej bezsilnosci. Z braku argumentow, byc moze mojego wielkiego zdenerwowania, ze w danej chwili sobie zwyczajnie z nim nie radze. I co wazniejsze zdaje sobie z tego sprawe, ze moze mozna byloby to rozwiazac inaczej. Pracuje nad tym. A z drugiej strony patrzac na ten medialny szum, piosenki, reklamy- nie do konca wierze, ze Ci ktorzy tam wystepuja, nigdy w zyciu nikomu nie dali klapsa ( nie pisze o biciu, maltretowaniu i niszczeniu godnosci malego czlowieka). Zniszczyc mozna tez slowem, nie koniecznie trzeba podnosic na kogos reke. Moze do reklamy – „Kocham- nie bije!” doda ktos jeszcze- „Kocham- nie krzycze, nie ponizam, nie wysmiewam, nie uwazam, ze ktos jest glupszy ode mnie”. Zycie uczy.
1. Lekcja w IV klasie. Wpada wychowawczyni i ma pretensje do Grzesia, że nie przyniósł z domu pieniędzy za teatrzyk, przez co musi za niego wyłożyć (przecież z Grzesiem nie zostanie specjalnie jeden nauczyciel, aby miał opiekę, gdy inni oglądają teatrzyk). Grzesiu nieprzekonująco – tak, tak oddam pieniądze… Mówię do Grzesia : wezwiemy matkę do szkoły w tej sprawie, to zobaczysz, że jak się przez ciebie przespaceruje, to pomoże ci to na zapominanie… Grzesiu na to : Mnie ! Moja stara, to może skoczyć. Jak mnie tylko tknie, to pożałuje….
2. Znowu lekcja w IV klasie. Wojtek cały czas rozśmiesza kolegów, trudno prowadzić lekcję. Nie pomagają minusy za zachowanie, nie pomaga ostra reprymenda. Wojtek zostaje odesłany „do kąta”. Tam się próbuje dalej wygłupiać, ale w końcu przynosi to efekt. Po przeproszeniu siada znowu w ławce i pomaga to na 5 minut. Z 45 minutowej lekcji 20 minut jest zmarnowane na Wojtka. Tak jest co lekcję. Po rozmowach z innymi nauczycielami dowiaduję się : o… Pana to on słucha ! Na innych lekcjach zupełnie nie można prowadzić…. Co ??? – każe Pan mu iść „do kąta” ? Pan się nie boi ? Przecież mogą Pana wyrzucić z pracy !!!
Rodzice Wojtka ? Nawet niech ich Pan nie wzywa. Matka się będzie Pana pytała co ma z tym zrobić. Ona musi słuchać jego.
Dodam, że dzieciak ma 9 lat.
3. Może i dzieci nie wolno bić. Ale co w zamian ??? Wrzaski i krzyki ? Jeden wielki chaos ?
Ludzie !!! Większość dzieci daje się spokojnie uspokoić, ale jeden uczeń o psychopatycznym charakterze sprawia, że lekcje „leżą” – zwłaszcza w gimnazjach.
# Anka pisze:
2009-11-16 o godz. 15:24
Kocham- nie krzycze, nie ponizam, nie wysmiewam, nie uwazam, ze ktos jest glupszy ode mnie?.
Ototo – dokładnie to samo myślę. Pozdrawiam
Kwant a czy musi być coś zamiast bicia? Mnie nikt nie bił, nikt na mnie nie krzyczał. Aniołem nie byłam, zbroiłam czasem coś jak każdego dziecko. Były rozmowy, rozmowy i rozmowy. Wyrosłam na myślę że pożądną osobę, studiuję, na uczelni mam opinię pilnej studentki, dobrze wychowanej. Nie trzeba bić żeby wychować.
W szkole podstawowej (przełom 60-70) rzeczywiście nas bito, ale sporadycznie i chyba tylko starsi nauczyciele (to nie oni byli tymi, których słuchaliśmy bezwarunkowo – więc bicie tego nie zapewni). Pamiętam latające dzienniki (w uczniów), linijki po rękach, lanie po plecach (za garnienie się). Mnie się nie przydarzyło oberwać, a i tak to upokorzało. Z drugiej strony, bicie nie jest potrzebne jak się umie zapewnić sobie posłuch innymi środkami – czyli chyba jest upokarzające dla obu stron. Może to dobry powód, żeby przestać?
W domu bywały klapsy i tzw. bącki (w plecy), okazjonalnie ścierka, ale chyba jak byliśmy starsi, głównie za pyskowanie. Maluchy były pod ochroną. Jeśli przewinienie było ewidentnie bezczelne i ‚wyprowadzało z nerw’ zdarzały się incydenty poważniejsze. Oberwałam w twarz raz jako nastolatka, wspomnienie pali do dziś, choć wybaczyłam (bo zrozumiałam gniew) dawno temu. Z racją już marniej, ze skutecznością wychowawczą jeszcze gorzej – zwłaszcza, jak sobie przypomnę swój upór by nie okazać, że zabolało.
Ale nie to było najgorsze. NAJGORSZE ze wszystkiego było przeprosić. Przyznać się przed sobą samą, że się zrobiło coś źle, przełknąć dumę, wydrzeć z siebie przeprosiny, wydusić przez zęby to słowo, po to by usłyszeć „…mnie jest niepotrzebne twoje przepraszam, mnie jest potrzebne, żebyś się zmieniła”… I zrozumieć, źe to jest prawda.
Myślę jednak, że prawdziwa miłość nie wyklucza incydentalnego klapsa, czy nawet policzka. Dzieci wiedzą dobrze czy rodzice ich kochają i czy dostają w przysłowiowe ucho słusznie. Nie wolno bić bezmyślnie, nie wolno się znęcać, maltretować – fizycznie czy psychicznie. Ale też nie wolno rodzica strącać do piekła, bo go raz na 20 lat nie wytrzymał…
Jest też prawdą, że przemoc rodzi przemoc, a upokorzenie jest bronią obusieczną… I proszę pamiętać, że bijemy gdy jesteśmy bezsilni, lub ze strachu, czasem tylko w obronie.
Wiesz słońce,to nie o bicie chodzi,ale o karanie w ogóle. Za to,że dziecko samodzielnie myśli, za to że krytykuje rodziców, za to że mówi,co myśli, za to że czuje. To jest najgorsze. Klaps sam w sobie nie szkodzi,szkodzi powód dla jakiego został wymierzony(i to jest sedno kampanii nie-bicia dzieci, o którym rodzice zapominają w pierwszej kolejności). W tym sęk. Można nie uderzyć dziecka ani razu, a wychować sfrustrowanego narkomana – ludobójcę. Starczy stłamsić dziecięcą żywiołowość w zarodku. Nie trzeba bić, wystarczy manipulować nim, okłamywać je i zawstydzać w obecności innych.
Asia, musi być coś w zamian. Jestem o tym przekonany. Życie nie toleruje próżni.
Lekcja jest dla wszystkich uczniów, nie tylko dla Wojtka czy Grzesia.
Proponowany obecnie model – bez zasad, „róbta co chceta” – powoduje ogromny chaos i szkoła przestaje spełniać swoje podstawowe zadanie – przygotować dzieci do następnego etapu edukacyjnego.
Szkoła jest instytucją administracyjną i nie może wyręczać rodziców lub całe środowisko ucznia w podstawowym procesie wychowania. Może co najwyżej wspomagać, ale żeby kogoś wspomagać muszą być dwie strony.
Wypracowany respekt – może i biciem, może i bezpodmiotowym traktowaniem sprawiał, że jeszcze nie tak dawno nie było w szkole problemu z przeprowadzeniem lekcji przez nauczyciela, bo dzieci nie śmiały w lekcji przeszkadzać. Jak ktoś nie był zainteresowany, to przynajmniej nie przeszkadzał.
Teraz uczeń o patologicznym charakterze jest najważniejszym elementem lekcji. Już nie siedzi cicho lecz ośmiesza szkołę i nauczycieli. Pozostałe dzieci albo dołączają do niego, albo muszą chodzić na korepetycje, bo na lekcji nie sposób im cokolwiek wyjaśnić, albo wytłumaczyć.
Dlatego powinno być coś w zamian, aby przywrócić właściwe proporcje. Oprócz frazesów, jak dotąd, nie mamy w szkole nic w zamian. „Róbta co chceta” i niech każdy nauczyciel radzi sobie sam.
Jeśli bijesz żeby nauczyć, uczysz bicia
Warto sobie wziąć to do serca
Moja mama, rocznik 1937 byla bita przez swoich rodzicow. Wlasnych dzieci nigdy nie bila, glosu nie podnosila. Cale zycie pamietala tamte upokorzenia, do dzis nie potrafi rozmawiac z wlasna matka, moja babka, nie potrafi wybaczyc braku milosci.
W mojej szkole (prywatna, kazda lekcja kamerowana i dostepna do obejrzenia internetem ) ostatnio zdarzyl sie taki „Wojtek” jak w komentarzu Kwanta. Rodzice osmiorga dzieci zagrozilo rezygnacja ze szkoly jesli to sie nie zmieni. Najstarszy nauczyciel tej szkoly, przyszedl poobserwowac lekcje, poszarpal „Wojtka”, nie oszczedzil mu gorzkch slow, wszystko przed tymi kamerami. Wojtek oprzytomnial, lekcje znowu mozna prowadzic, dochody szkoly nie spadly. Z kolei nauczyciele, ktorzy nie mieli odwagi w stosunku do niezdyscyplinowanych uczniow, tracili prace po roku.
tak dla przypomniena co niektorym dawniej bito w szkole domu religi ale niestety ludzie tego pokolenia sa 100% lepsi niz dzisiaj !!!! dzisiejsza mlodziez to potwory bijace naud=czycieli rodzicow dziadkow itd………sa i dzisiaj dobre dzieci ale to wyjatek ,bo dzisiaj dzieci nie maja respektu dla NIKOGO!!!
A ja czasami dostaję lanie w domu, kilka razy dostałem jak rodzice dowiedzieli się o stopniach i zachowaniu w szkole. Lanie jest okropne, bo boli i potem długo są ślady na tyłku.
Mateusz sindbad1998@onet.pl