Jak nas bili?

Coraz mniej bijemy dzieci (nie liczę rodzin patologicznych), za to coraz chętniej wspominamy, jak sami byliśmy bici. W przeszłość odchodzi świat, w którym dziecko dostawało lanie, dlatego warto o tym powspominać. Skoro ocala się od zapomnienia wojny dziadków, to dlaczego nie przechować pamięci o tym, jak sami byliśmy bici. Dziadkowie wspominają swoją walkę na froncie, więzienie, obóz itd., a my lanie, jakie sprawiali nam dorośli – rodzice, wujkowie, nauczyciele. Zawsze to jakaś martyrologia.

Nie jestem bohaterem, gdyż rodzice nie bili mnie specjalnie często, ale w porównaniu z doświadczeniem dzisiejszych dzieci mogę uchodzić za bohatera. Nie pamiętam lania w okresie wczesnodziecięcym, ale z rozmów rodziców mogłem się zorientować, że wystarczyło mnie raz sieknąć, np. paskiem albo kablem do żelazka, a więcej nie sprawiałem kłopotów. Byłem więc dzieckiem dobrym i posłusznym. Koledzy, moi rówieśnicy, opowiadają, że w domach wisiał specjalny pasek, kabel, kij itd. którym rodzice ich bili. Aż im się łezka w oku kręci, gdy wspominają dawne dobre czasy. Mnie natomiast ogarnia wzruszenie, gdy przypomnę sobie, jak dostałem w pysk za pierwszy smak alkoholu. Samo wino było takie sobie, ale połączone z laniem po buzi spowodowało, że zapamiętam to zdarzenie do końca życia. Ach, co to był za dzień! Pamiętam też dobrze smak piórnika, wręcz czuję go na dłoniach, jakbym dostał nim przed chwilą. Wychowawczyni w podstawówce lubiła nam przylać piórnikiem. Być może przesadzam, ale zapamiętałem, że każda lekcja zaczynała się i kończyła biciem po łapach.

Spotykam się z przyjaciółmi i wspominamy, jak byliśmy bici. Każdy ma wiele do powiedzenia. Snujemy długie i przerażające opowieści o tęgim laniu. Raz tylko trafiła nam się koleżanka, której nikt w dzieciństwie nie bił. Sierota chyba. Albo kłamie, albo nie pamięta. Pewnie tak mocno dostawała, że wyparła wszystko z pamięci. Inaczej być nie może. Przecież dwadzieścia-trzydzieści lat temu każdy dostawał lanie. Od klapsa się zaczynało, a kończyło na praniu po pysku. Człowiek się zaprawiał, aby wytrzymać, gdy będzie biła milicja. Gdy w końcu dostałem pałką milicyjną, to nawet mnie to nie obruszyło. Od drewnianego piórnika organizm miałem tak zaprawiony, że śmiechem zareagowałem na pieczenie, które mi sprawiła owa pałka.

Byliśmy bici, ale własnych dzieci staramy się nie bić. Czasem komuś zdarzy się wpaść w nerwy i dziecku dać klapsa, ale potem bardzo żałuje, że to zrobił. Wszyscy zgadzamy się, że bicie dzieci wykrzywia ich psychikę, łamie charakter, niszczy osobowość, wpędza w lęki. Wiemy o tym dobrze, dlatego nie bijemy. Ale co z nami, bitymi? Czy to normalne, że z rozrzewnieniem wspominamy, jak sami byliśmy bici? Czy coś z nami nie tak, skoro snujemy martyrologiczne opowieści o paskach, kablach, smyczach, piórnikach, kijach, pałkach… (niesamowite, ile rzeczy służyło kiedyś do bicia)? Czy to źle, że czujemy się kombatantami?