Kiedy trafi na mnie?
Tym razem trafiło na anglistkę z XXX LO w Łodzi. Uczniowie zrobili z lekcji burdel, nagrali swój wybryk na komórkę, a nagranie upowszechnili (zob. tekst). Można współczuć nauczycielce, można też narzekać na niewychowaną młodzież, można psy wieszać na szkole, w której doszło do chuligańskiego wybryku. Warto jednak zastanowić się, jak ja poradziłbym sobie z rozwydrzoną młodzieżą, która jest gotowa na wszystko. Co bym zrobił w podobnej sytuacji?
Wielu rzeczy nie bierze się pod uwagę, dopóki człowiek nie odczuje czegoś na własnej skórze. Niejednemu nauczycielowi do głowy nie przychodzi, że uczniowie mogliby chcieć zrobić z niego debila. Tymczasem nagrywanie nauczycieli, gdy sobie nie radzą na lekcji, to działanie stare jak świat. Warto więc przygotować się do tego, że kiedyś padnie na mnie. Każdemu belfrowi grozi, że zostanie nagrany, jak sobie w pracy nie radzi.
Sam jako uczeń uczestniczyłem w czymś podobnym (nagrywaliśmy na sprzęcie marki Kasprzak). Mieliśmy na pieńku z pewnym nauczycielem. Któregoś razu zostaliśmy przez niego wezwani na przesłuchanie. Umówiłem się z kolegą, że on będzie pokorny, przeprosi i okaże skruchę, natomiast ja będę uparty i krnąbrny. Pokorny kolega nagrywał całą rozmowę na kasetę magnetofonową. Nauczyciel tak idiotycznie się zachowywał w rozmowie z nami, takie głupoty gadał, tak nas strofował i pouczał, że z trudem powstrzymaliśmy śmiech. Dla dobra nagrania siedzieliśmy cicho, a po wyjściu organizowaliśmy przesłuchiwanie kasety. Nie było Internetu, więc upowszechnialiśmy nagranie na imprezach. Radość z tego była naprawdę wielka, a nauczyciel nigdy nie dowiedział się o całej sprawie.
Uczniowie nie zmienili się od czasów, kiedy ja sam chodziłem do szkoły. Chcą tego samego, tzn. poniżania i ośmieszania nauczycieli. Niestety, skutki tych działań są zupełnie inne niż 25 lat temu. Nasze nagranie poznało kilkadziesiąt osób, a dzisiejsze wybryki mogą oglądać miliony ludzi na całym świecie i to przez wiele lat. Czasem przypadkowo trafiam w Internecie na nagrania fragmentów lekcji, jakie prowadzą moi koledzy w XXI LO, ale nie robię afery (są to migawki najgłupszych gestów, jakie zdarza nam się wykonywać).
Wszyscy udajemy, że problemu nie ma, bo nikt nie chce wyjść na nieudacznika. Ja też nie szukam filmików ze swoim udziałem. A gdyby taki film został nagrany, a na nim ja, gdy nie radzę sobie z chuligańskim zachowaniem naszych kochanych uczniów? Nie mam pojęcia, jak zareagowałbym na coś takiego, nie wiem też, jak zareagowaliby moi koledzy, gdyby sprawa wyszła na jaw. Czy śmialiby się ze mnie, czy raczej pomogli? A jak zareagowałaby dyrekcja? Czy mógłbym liczyć na pomoc? Czy raczej stałbym się dla dyrekcji i kolegów wstydem, który trzeba ukryć przed światem?
W każdym razie wolałbym być uduszony i raczej ujrzeć śmierć niż siebie samego sponiewieranego przez uczniów na filmie, który krąży w globalnej sieci. Nie przejawiałbym takich uczuć, gdybym miał pewność, że w razie czego całe grono pedagogiczne z dyrekcją na czele stanie za mną murem.
Komentarze
Najbardziej wredne byly reakcje dyrekcji i różnych tam psychopedagogów różnych maści w stosunku do tej nauczycielki.Najpierw cicho sza, a potem teoretyzowanie comogla zrobić i pomysly jak ją ukarać…Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni…;-)
Dokładniej o tej sprawie :
http://www.polskatimes.pl/stronaglowna/118165,licealisci-nakrecili-burdel-na-lekcji-angielskiego,id,t.html
I niech ktoś jeszcze wierzy, że ważne są ilości godzin z przedmiotów czy zakres materiału. Problemem jest funkcjonowanie szkoły. Symptomatyczne jest zachowanie nauczycielki – to, że ukryła problem. Bo prawdę powiedziawszy, do kogo miała się zwrócić. Do kolegów nauczycieli ? Do dyrekcji ? Wiedziała, że zostawiliby ją z problemem. W większości szkół nauczyciele zadają sobie pytanie : do kogo się z takim problemem zwrócić ? No właśnie – DO KOGO ?
Miałem okazję kiedyś uczyć w technikum. Klasy lekko ponad trzydziestu uczniów – zarówno technika jak zawodowe. Raczej należę do wygadanych, mało rusza jak ktoś bawi się moim kosztem a zajęcia lubię prowadzić w sposób relacyjny co oznacza, że jestem ciągle między ławkami w potoku pytań i oczekiwań odpowiedzi. Na takie prowadzenie zajęć potrzeba wiele siły. Koledzy uważają mnie za zdrowego byka, pełnego energii.
Piszę nie po to by pokazać jak sobie radzę, bo nie zawsze sobie radzę. Czasami wystarczy źle przespana noc lub zwykłe przeziębienie. W końcu masz przed sobą 30 par oczu, godzina po godzinie, czasami po wcześniej źle napisanym sprawdzianie. Wtedy jeśli uczniowie chcą to nie pozwolą prowadzić zajęć. Po prostu czasami jest taki dzień, że nic nie składa się w całość. W takich chwilach każdemu może się lekcja rozpaść.
Na marginesie charakterystyczne jest to, że uczniowie wiedzą za kim stoi dyrekcja i z kim trzymają nauczyciele. Przeważnie dyrektor ma pewien posłuch. U tych nauczycieli, u których w ciągu roku uczniowie widzą wsparcie kolegów i dyrekcji na mniej sobie podczas zajęć pozwalają.
Dyrekcja powinna wspierać nauczyciela a jeśli ma niektóre punkty słabsze to podpowiadać z jakiej oferty może w przyszłości skorzystać. Do diabła w końcu nauczyciele mają uczyć.
Sytuacja w szkołach robi się coraz bardziej skomplikowana, często wygodniej jest na wiele spraw przymknąć oczy. W końcu wakacje juz za miesiąc.
I pytanie – kto pomoże przecietnemu nauczycielowi, podpowie, jak zachować się w opisanej wyżej sytuacji? Samorząd, wizytator? W sąsiedniej szkole jest wizytacja. Ważne problemy dostrzegane przez wizytatorkę to brak jakiejś kreski w dzienniku, formułowanie tematu (musi byc podobno orzeczenie). Temat „Sztuka renesansu” na plastyce czy „Rozwiązywanie równań” na matematyce jest niedobry. Jaki jest dobry, pani wizytator i pani dyrektor nie bardzo potrafią sformułować.
W ministerstwach i kuratoriach często pracuja ludzie po linii partyjnej a nie fachowcy z doświadczeniem, dlatego prawdziwe problemy sa zamiatane pod dywan, a nauczyciel nie ma wsparcia.
Mówić, mówić, mówić. I nie słuchać tych, którzy gdaczą; „u mnie są grzeczni” ( uczniowie, oczywista ), tylko wypatrywać zrozumienia w oczach milczących nauczycieli.
Swoją drogą ciekawe, dlaczego myśl Z. Nałkowskiej – „ludzie ludziom zgotowali ten los” – jest prawdziwa nie tylko w odniesieniu do obozów zagłady i piekła wojny…
Może się to też przytrafić i Panu – i każdemu innemu nauczycielowi. Aby nie dopuszczać do tego rodzaju przypadków nauczyciele i nauczycielki nie mogą robić z siebie dobrych wujków i dobrych cioć, którzy w przypływie dobrego humoru przymykają oczy i dają dobre (a nie zawsze zasłużone stopnie), a gdy ich „poniesie”, to „leją”, kogo popadnie. Proszę sobie uważnie przeczytać swoje własne posty o ocenianiu uczniów oraz wypowiedzi dyskutantów.
Nauczyciele są przede wszystkim odpowiedzialni za kształcenie dzieci, a nie za ich wychowanie. Za wychowanie dzieci odpowiedzialni są przede wszystkim rodzice – a nie nauczyciele. Sprawa powinna być przekazana nie do kuratorium etc., ale rodzicom przede wszystkim konkretnej klasy. Nauczyciele powinni w tego rodzaju sprawach występować jako oskarżyciele, a uczniowie powinni mieć prawo do obrony. Ostateczne decyzje w sprawie kar lub innych działań wychowawczych powinni podejmować rodzice, a nie dyrekcja czy Rada Pedagogiczna.
Zwykli i normalni uczniowie są demoralizowani zachowaniami kilku prowodyrów, a ich rodzice z całą pewnością nie będą tego rodzaju zachowań tolerować.
„Sprawa powinna być przekazana nie do kuratorium etc., ale rodzicom przede wszystkim konkretnej klasy. Nauczyciele powinni w tego rodzaju sprawach występować jako oskarżyciele, a uczniowie powinni mieć prawo do obrony. Ostateczne decyzje w sprawie kar lub innych działań wychowawczych powinni podejmować rodzice, a nie dyrekcja czy Rada Pedagogiczna. ”
Ble, ble, ble…. Panie Janik, reagujesz Pan jak przedstawiciel kuratorium, albo dyrekcja szkoły. Ileż można tłumaczyć, że właśnie rodzice nie chcą w takich sprawach pomóc. Skupiają się na wybronieniu swojej pociechy, której to się zdarzyło „bankowo” pierwszy raz. I zwalają winę na nauczyciela tłumacząc, że się nie nadaje do zawodu, bo do czegoś takiego dopuścił. Tylko nie widzą, że dopuścił, bo nie ma wsparcia rodziców i koło się zamyka.
@kwant i do wszystkich, których to dotyczy
Tak dyskutować nie można, bo po raz n-ty tworzy się i zamyka błędne koło. To, że Pan kwant się ze mną nie zgadza, to nie znaczy wcale, że Pan kwant ma rację, a ja się mylę. Istota sporu nie leży wcale w cytowanym fragmencie.
Proszę przede wszystkim udowodnić, że nierzetelne, przypadkowe i dowolne ocenianie uczniów nie ma żadnego wpływu na ich zachowanie, nie rozdrażnia uczniów i nie powoduje w pewnym stopniu tego rodzaju zachowań, które kierują – podobnie jak i dorośli – na nauczycieli psychicznie najsłabszych, co nie znaczy najgorszych!
I kolejna kwestia. Trzeba albo zakwestionować postawioną przeze mnie tezę: „Nauczyciele są przede wszystkim odpowiedzialni za kształcenie dzieci, a nie za ich wychowanie. Za wychowanie dzieci odpowiedzialni są przede wszystkim rodzice – a nie nauczyciele”, albo wyciągnąć z niej konsekwentnie logiczne wnioski.
Obawiam się jednak bardzo, że na tej wypowiedzi cała dyskusja się zakończy – i po raz kolejny będzie się obracało kolejne błędne koło.
Pan Janik ma panaceum na wszystko. Jest nim ocenianie.
Ja pytam Pana Janika, czy prowadzi lekcje i czy nie ma problemu z telefonami komórkowymi używanymi przez uczniów nagminnie i nadmiernie – nawet do ściągania.
Może Pan Janik zaproponuje jakieś swoje zasady ceniania z zachowania, w których nadużywanie telefonów na lekcjach byłoby potraktowane w sposób eliminujący opisaną patologię?
Z całym szcunkiem.
Pan Janik podda druzgocącej ocenie telefony uczniów. Coś na wzór najśmieszniejszego dowcipu Latającego Cyrku Monty Pythona.
http://www.wykop.pl/link/54525/humor-najsmieszniejszy-dowcip-swiata
Pozdrawiam serdecznie
Problem jest w kółko wałkowany, także na tym forum, każdy wie że tak dalej być nie może ale nic z tego nie wynika. Trochę sobie pogadamy, w gazetach ukaże się kilka artykułów i sprawa przycichnie. Do następnego razu (znów będzie to samo). Najgorsze jest że z takich incydentów nie wyciąga się żadnych wniosków, jak gdyby każdy z nich zdarzył się po raz pierwszy (ktoś doznaje amnezji za każdym razem?). Pozostawienie kar w gestii rodziców? A co oni mogą swoim dzieciom zrobić? Nic, tak samo jak nauczyciele. Według naszego prawa dziecko jest bezkarne i może wszystko. Ani rodzicom ani nauczycielom nie wolno go karać. Można jedynie sobie pogadać. Już od dawna zwracano uwagę że jak ktoś ma tylko prawa a nie ma żadnych obowiązków to kończy się to źle. Przykre jest niestety że poniżany nauczyciel zamiast pomocy ze strony współpracowników i władz otrzymuję wiązankę krytyki, kpin czy, w najlepszm razie, obojętności.
@Czeslaw @Grzegorz i do wszystkich, których to dotyczy
Z całym należnym szacunkiem. Z dowcipami, „prześmieszkami”, a nawet nieuzasadnionymi złośliwościami w gronie nauczycielskim nie jest wcale tak źle. Niestety, znacznie gorzej jest z „czytaniem ze zrozumieniem” tekstów nieliterackich (http://aleksander-janik.blog.onet.pl/System-otwartych-drzwi-dla-naj,2,ID377489549,n), a wręcz fatalnie z argumentami, które można byłoby poddać rzetelnej i jednoznacznej weryfikacji.
Odpowiedzialne i rzetelne ocenianie pracy uczniów (którego nie należy mylić z ocenianiem kształtującym, z ocenianiem kreatywności, mierzeniem kompetencji uczniów i innymi tego rodzaju odkryciami), jak również pracy nauczycieli nie jest panaceum na wszystko. Niemniej jednak rzetelne – a nie dowolne lub przypadkowe – ocenianie wiadomości uczniów jest WARUNKIEM SINE QUA NON istotnego usprawnienia i prawidłowego funkcjonowania całego systemu edukacyjnego.
Problem komórek. Nie ma komórek w kościele – nie ma też komórek w szkole! Są, ale absolutnie wyłączane i nie używane na lekcjach! Rodzice muszą podjąć uchwałę, że komórka nie wyłączona na lekcji lub w ręku ucznia przepada na rzecz szkoły (ewentualnie winowajca może ją wykupić za pół ceny rynkowej). W sprawach losowych i pilnych rodzice mogą dzwonić w czasie lekcji do sekretariatu szkoły.
Do A.Janik
>Odpowiedzialne i rzetelne ocenianie pracy uczniów (którego nie należy mylić z ocenianiem kształtującym, z ocenianiem kreatywności, mierzeniem kompetencji uczniów i innymi tego rodzaju odkryciami), jak również pracy nauczycieli nie jest panaceum na wszystko. Niemniej jednak rzetelne – a nie dowolne lub przypadkowe – ocenianie wiadomości uczniów jest WARUNKIEM SINE QUA NON istotnego usprawnienia i prawidłowego funkcjonowania całego systemu edukacyjnego.<
Kompletna bzdura – celem podstawowym szkoly jest nauczyć(ew.jeszcze wychować)!!!Ocenianie może choć nie musi być tu pomocne.W krajach cywilizowanych szkolne(bo o nim tu mówimy) ma przede wszystkim charakter informacji zwrotnej dla uczniów i rodziców, a nie, jak w Polsce, biurokratycznej sformalizowanej procedury.Czyli przywiązują do niego tyle uwagi ile trzeba.
W Polsce szkola, a zwlaszcza szkolna biurokracja, bardziej niż uczeniem zajmuje się ocenianiem.Bo to bliska jej urzędniczemu sercu, zostawiająca ewidentne papierowe ślady i dająca się do absurdu sformalizować dzialalność!!!Mam wrażenie,że jest pan aktualnym albo bylym przedstawicielem tej biurokracji, tak pan nasiąkl jej mysleniem…;-)))
@Aleksander,
Byłby Pan uprzejmy podać do szerszej wiadomości sposób na zmuszenie rodziców do czegokolwiek, co dotyczy ich pociech?
Już delegacje szkół z kwiatami szykują się, aby jechać do Pana z podziękowaniami.
@S-21
Nie mam obowiązku tłumaczenia Panu i innym nauczycielom tego, czego Pan nie rozumie. Co innego jest kształcenie i nauczanie, a co innego jest kontrola tego, co się nauczyło. Nie mam też zamiaru wysłuchiwać bezzasadnych impertynencji, ponieważ „wszystkowiedzący nauczyciel” nie rozumie tego, co powinien rozumieć. To ciągłe narzekania i powoływanie się na „kraje cywilizowane” staje się już nudne i żałosne.
Bezzasadnych krytyk aż za wiele, sensownej i do rzeczy – ani jednej.
Nie jestem aktualnym ani też byłym przedstawicielem biurokracji oświatowej!
@ Czesław
Już pędzę, aby za Pana i za innych nauczycieli robić to, czego sami nauczyciele nie mają ochoty robić! Czasami odnoszę wrażenie, że obecnie w szkołach nie ma już nauczycieli, a pozostali tylko opiekunowie dzieci w czasie pracy zawodowej ich rodziców.
@ Aleksander .
Z całym szacunkiem, ale ja nie chcę wyręczania. Chcę pomocy od kogoś, kto wszystko wie lepiej. Ja walczę z tym zjawiskiem, ale większość tych korzystajacych z telefonów w czasie lekcji jest tak uzależnionych, że nic nie pomaga. A do kościoła oni i tak nie chodzą, więc nie ma możliwości sprawdzenia czy tam zabierają komórki. Tak więc nadal proszę o doradę.
@ Czesław
Z całym szacunkiem, ale proszę jeszcze raz przeczytać, czego Pan sobie od innych życzy. Jeżeli Panu nie odpowiada to, co napisałem, to proszę stosować dalej swoje własne metody. Mogę tylko Pana zapewnić, że w kościele wszyscy mają wyłaczone komórki nie wyłączając tych, którzy do szkoły chodzą. Proszę więc spytać księdza o radę!
Chodzenie do kościoła i chodzenie do szkoły to jakościowo dwie zupełnie różne sprawy, dlatego nie do końca jest tu co porównywać.
Chodzenie do szkoły jest usankcjonowanym prawnie przymusem a szelkie przymusy młodzi kontestują, szczególnie w obecnych czasach. Wielu uczniów jest w klasie wcale nie dlatego że bardzo tego chce ale że musi.
Chodzenie do kościoła jest mniej lub bardziej dobrowolne, stąd zachowanie ludzi, którzy są w kościele różni się od zachowania uczniów w klasie. Zresztą motywacja by pójść do kościoła jest zasadniczo inna niż ta, by pójść do szkoły.
No i na koniec, w kościele z regóły przebywa się nie dłużej niż jedną godzinę w tygodniu tak, że nawet ten kto nie bardzo chce tam być, jakoś potrafi się przemóc.
Myślę że gdyby edukację zorganizować na zasadzie dobrowolności (ci co nie chcą – nie chodzą) i minimalizmu (zaledwie kilka godzin w tygodniu) to nie mielibyśmy tylu problemów z zachowaniem się uczniów w klasach.
„Chodzenie do kościoła i chodzenie do szkoły to jakościowo dwie zupełnie różne sprawy.”
Czy rzeczywiście sądzi Pan, że chodzi tutaj o porównywanie obu tych instytucji? Proszę uprzejmie przeczytać moje poprzednie wypowiedzi.
Te „oceny opisowe” zaczynają mnie przerażać – a już dawno przestałem być uczniem.
Panie Aleksandrze, pan chyba nie ma już od dawna kontaktu z realną oświatą. Miażdżąca większość rodziców (przynajmniej tych, którzy oddają dzieci nie do elitarnych, społecznych szkół) mają postawę wyłącznie roszczeniową i defensywną. Defensywną w stosunku do praw swoich pociech. Sprawić, że oni sami przegłosują uchwałę o przepadku komórek po nieuprawnionym użyciu? Przecież to science-fiction, zresztą mało w tym science jest. Już nie wspominając o tym, że przepadkiem mienia chyba jedynie sądy w Polsce się zajmują.
Większość rodziców _ma_ postawę oczywiście, sorry :/
Jeżeli ma Pan rację, to za dwa lub pięć lat dzieci zamiast się uczyć będą na lekcjach wysyłać sobie SMSy i słuchać muzyki. Mimo wszystko wierzę w rozsądek uczniów i ich rodziców. Uczniowie i Rodzice podajcie możliwie prosty, jasny, rozsądny i jednoznaczny regulamin korzystania z komórek w szkole.
Panie Aleksandrze – nie trzeba czekać 5 lat. Juz dzisiaj tak bywa w wielu szkołach zawodowych. Bez zeszytu, bez podręcznika, ale za to z komórką i to taką, że full wypas.
Wywoływany do odpowiedzi nawet nie wstaje i nie chce słuchać pytania. Nie umiem i już.
Oni są w szkole dla przerw – nie dla lekcji
Konflikty są naturalną częścią życia szkolnego. Rozwiązywanie konfliktów jest jednym z podstawowych zadań wszystkich nauczycieli. Każdy nauczyciel musi być gotów nie tylko do rozwiązywania trudnych problemów jakie stwarzają uczniowie lub rodzice. Musi być również przygotowany na to, że to on może być źródłem lub przedmiotem konfliktu.
Ciekawe czy ktoś zapytał wspomnianych uczniów DLACZEGO ?… zrobili z lekcji burdel, nagrali swój wybryk na komórkę, a nagranie upowszechnili?. Bardzo jestem ciekaw ich odpowiedzi.
Przyczyną złego zachowania uczniów są głównie dorośli, czyli nauczyciele. Ilustruje to przykład podany przez Gospodarza. Uczniowie zachowują się źle głównie z dwóch powodów: (1) nie czują, że szanowani przez nauczycieli i szkołą jako instytucję; (2) nie mają prawa wypowiadania się w sprawach, które ich bolą.
W szkole musi obowiązywać zasada szacunku. Ale musi działać w obie strony. Dotychczas jest tak: uczeń ma szanować szkołę i wszystkich nauczycieli. Kropka.
Druga zasada do konieczność dialogu. Bez dialogu nie ma szacunku, dyscypliny i odpowiedzialności. Kto działa w myśl zasady ?dzieci i ryby głosu nie mają? ten naraża się na złośliwość i agresję ze strony uczniów.
Precz z zasadą partnerstwa. Najlepsza jest relacja przełożony ? podwładny. Mądry przełożony.
To znaczy: okazujący szacunek, pozwalający mówić uczniom, w tym narzekać, nie zgadzać się, protestować, dopuszczający możliwość negocjacji z uczniami i rodzicami.
Uczę w szkole prywatnej w Turcji, problem z komórkami prawie nie istnieje. Uczniowie mogą zostawić wyłącząną komórkę w domu, w sekretariacie lub w torbie, ale uczeń przyłapany z komórką, traci ją do czasu rozmowy z dyrektorem (dyrektor rozmawia, jak ma czas, oczywiscie). Raz przyłapałam dwóch uczniów na odsłuchiwaniu muzyki, i-pod skonfiskowałam, zaniosłam do dyrektora, był piątek, jedna z ostatnich lekcji, dyrektor nie miał czasu dla właścicielki sprzętu, musiała się obyć bez niego cały weekend, nigdy później nie widziałam, żeby ktoś z czegoś nielegalnego korzystał w tej klasie. To jeden z niewielu pozytywnych rzeczy, które mogę napisać o tej szkole, aż sama jestem zaskoczona, że rodzice rozumieją tu sprawę komórek. Dla odmiany nie da sie im wytłumaczyć, że ocena to ocena, taka się dostaje, na jaką się zapracowało – rodzice mogą oprotestować wyniki sprawdzianu/egzaminu i wtedy go powtarzamy, w łatwiejszej wersji (choć i pierwsza nigdy trudna nie jest).
A konkretnie:
1. Jak może Pan udowodnić, że wystawia Pan uczniom stopnie rzetelnie i sprawiedliwie (Pańskie osobiste przekonanie nie jest jeszcze dowodem), a tym samym traktuje Pan swoich uczniów poważnie i z szacunkiem?
2. Co to znaczy stopnie sprawiedliwe i niesprawiedliwe (proszę podać definicję praktyczną i sprawdzalną)? Czy stopnie sprawiedliwe w ogóle istnieją? Jakie relacje istnieją między ocenianiem sprawiedliwym, ocenianiem kształtującym, ocenianiem formacyjnym, ocenianiem informacyjnym oraz innymi zalecanymi „ocenianiami”?
3. Jak powinien być – Pana zdaniem – rozwiązany problem komórek, które dekoncentrują uczniów w czasie lekcji, i z którym nie może sobie poradzić nie tylko Pan Czesław, ale i inni nauczyciele?
Po przeczytaniu komentarza ami.
A może przyczyną kłopotów z naszym szkolnictwem jest również to, że zarówno administracja oświatowa oraz decydenci, jak i nauczyciele dopatrują się problemów tam, gdzie ich nie ma (i próbują je rozwiązywać), a nie widzą lub nie chcą dostrzec problemów tam, gdzie one rzeczywiście są, i topią je w nadmiarze wziosłego (a tym samym i niesprawdzalnego) pustosłowia?!
Druga klasa liceum, czyli uczniowie w wieku 17 – 18 lat, dorośli lub prawie dorośli zachowujący się skandalicznie. Kultura obowiązuje bez względu na to, czy lubimy kogoś czy nie, więc rozważania o „samopoczuciu” i „motywacji” uczniów są absurdalne. Pozostawienie stronie (czyli rodzicom) kary jest zabawne i sprzeciwia się rudymentom stosowania prawa, czyli zasadzie odsunięcia od orzekania strony zainteresowanej oraz bliskiej sprawcy. Nauczyciel wobec takiego zachowania na lekcji winien wzywać policję, dyrekcja powiadamiać prokuraturę, reszta w rękach sądu, mam nadzieję nie traktującego rozwydrzonej bandy chamów jak niewinnych dzieci. O ile wyrok byłby z górnej półki, to może w jego ramach warto nagrać miny sprawców i upublicznić w internecie.
Proszę mi zatem wytłumaczyć, jak to się dzieje (i kto jest za to odpowiedzialny) że przestraszone i bardzo grzeczne dzieci przychodzą do „przyjaznej uczniom szkoły” i po dziesięciu latach tych „przyjaznych stosunków” – a nawet wcześniej – przekształcają się w aroganckich i bezczelnych młokosów?!
Myli się Pani również odnośnie rodziców. W przytłaczającej większości rodzice troszczą się o swoje dzieci, ale nie mają żadnego wpływu na to, jak na ich dzieci oddziałują inni uczniowie w „przyjaznych uczniom szkołach”. Pisząc o wyznaczaniu kar przez rodziców mam na uwadze rodziców jako zorganizowaną zbiorowość, a nie jako konkretnych rodziców skandalicznie zachowującego się ucznia.
Zdecydowanie nie zgadzam się z obwinianiem za wszystko uczniów, chociaż to oni są bezpośrednimi sprawcami wszystkich zachowań oraz czynów nagannych.
Szkoły nie można zamieniać ani na przyjazną uczniom dyskoteke, ani na koszary wojskowe ćwiczące rekrutów, a tym bardziej na więzienie.