Koledzy czy rodzina?

Spotykam się z rodziną i odpowiadam na trudne pytania. Wszyscy chcą wiedzieć, kto wymyślił idiotyczne przepisy szkolne. Staram się bronić nieznanych mi kolegów nauczycieli, którzy uczą moich krewniaków według bezsensownych reguł, ale czasem nie bardzo wiem, jak uzasadnić ten czy inny przepis. Gdybym nie był nauczycielem, pewnie mówiłbym, że uczą was, kochana rodzino, kretyni i debile, a tak mówię: „W tym musi być jakiś sens, ciociu, tylko na razie trudno nam zrozumieć, ale pomyślmy…”. I zaczynam tak wyjaśniać, że w najbardziej debilnym pomyśle dostrzegam głęboki sens i logikę godną Arystotelesa. A potem kończę wiekopomnym stwierdzeniem, że wszystko to nauczyciele na pewno robią dla dobra uczniów, w tym wypadku moich kochanych pociotków.

Ostatnio przekonywałem rodzinę, że nauczyciel, który nie oddaje uczniom ich własnych prac, a nawet żadnej nie pokazuje, musi być geniuszem. Nauczyciel ten informuje tylko, jakie oceny wystawił, a prac nie przekazuje, nie pokazuje i nie omawia. Ja sam wprawdzie oddaję uczniom wszystkie ich prace, a po pewnym czasie proszę o zwrot sprawdzianów, ale przecież ja nie jestem wyrocznią w sprawach pedagogicznych. Na pewno mądrzej jest uczniom niczego nie oddawać, tylko informować o ocenach i kazać siedzieć cicho.

Rodzinie wytłumaczyłem, że według badań psychologów na uczniów bardzo źle wpływają teksty z zaznaczonymi na czerwono błędami. Taki czerwony kolor może wpędzić dzieciaka w stres i pozbawić go całkowicie ambicji. Dlatego nauczyciel, który ani nie pokazuje, ani nie oddaje prac uczniów, robi to dla dobra dzieci. W ten sposób motywuje swoich uczniów do nauki. Gdyby im pokazał ich prace, na pewno przestaliby się uczyć. Ciocia dała się przekonać, uwierzyła, że jej pociechę uczy wybitny pedagog, znawca dziecięcej psychiki. Gdybym nie był nauczycielem, powiedziałbym cioci, że ten nauczyciel to kompletny idiota, a tak, nie mogę, w końcu to kolega.

Mam nadzieję, że moi koledzy po fachu też bronią mnie czy innych nauczycieli, gdy ktoś zarzuca nam kretynizm i niewłaściwe postępowanie. Temu nauczycielowi, którego broniłem przed ciocią, na pewno nie chce się sprawdzać prac, dlatego nie pokazuje ich uczniom. Podaje oceny i już. Ma we mnie obrońcę, ponieważ głęboko wierzę, że inaczej kolega postępować nie może. Każdy nauczyciel wie, że gdyby prace uczniowskie czytał, to zgłupiałby do reszty. Ja sam mam specjalną metodę, przy pomocy której sprawdzam prace, nie czytając ich. Nakładam po prostu uniwersalny szablon na kartkę i na chybił trafił podkreślam różne partie tekstu oraz wpisuję zupełnie przypadkowe uwagi. Potem z sufitu wpisuję ocenę. Doszedłem do takiej perfekcji w sprawdzaniu prac bez czytania, że mogę prowadzić z tej dziedziny kursy dla nauczycieli. Kolegę, który nie oddaje prac uczniom, zapraszam na taki kurs. Jak pobierze u mnie nauki, będzie mógł bez obaw oddawać uczniom wszystkie prace. Zastanawiam się nawet, czy nie pobić rekordu Guinnessa w sprawdzaniu klasówek na czas.

W święta muszę sprawdzić ponad tysiąc prac. Jest to fizycznie niemożliwe. Tylko specjalna metoda szablonu i sprawdzania bez czytania gwarantuje, że dam sobie radę. Nie sprawdziłem tych prac przed świętami, ponieważ nie chciałem ryzykować. Gdyby rodzice moich uczniów zapytali swoich krewnych – nauczycieli – czy to wszystko zostało dobrze sprawdzone, nie mam pewności, czy górę weźmie solidarność zawodowa, czy więzy krwi. W każdym razie zachęcam tych nauczycieli, którzy się wahają, co postawić na pierwszym miejscu, aby pamiętali, że rodziny się nie wybiera, a bycie nauczycielem zobowiązuje.