Nasiadówki nauczycieli
Posiedzenia rady pedagogicznej w mojej szkole trwają wiele godzin, a w szkole przyjaciela jakieś pół godziny. Zazdroszczę mu jak cholera. W tym tygodniu odbywają się tzw. plenarki (plenarne posiedzenia rady pedagogicznej), u mnie właśnie dziś, a u przyjaciela w czwartek. On idzie jak na przyjęcie koktajlowe, a ja jak na ścięcie. Oczywiście wszystko w rękach dyrekcji. Chociaż emerytowani nauczyciele opowiadają, że dawniej nikt nie odważył się trzymać nauczycieli dłużej niż do 17, ale ja te opowieści wkładam między bajki.
Oceny można zmienić właśnie do plenarki, potem się nie da (przyjaciel: „da się, ale w wyniku egzaminu poprawkowego”). Ja wprawdzie zostałem kiedyś pomówiony, że sam zmieniałem oceny nawet w wakacje, ale niczego mi nie udowodniono. Piszę jak polityk („niczego mi nie udowodniono”), ponieważ bardzo mi się to pomówienie spodobało. Chciałbym być tak odważny i bezczelny, ale, niestety, nie jestem. Ani ze mnie lew, ani lis, jeśli już jakieś zwierzę, to zając. I pewnie dzisiaj też będę siedział na plenarce jak zając, tzn. nie odważę się powiedzieć, że czas to pieniądz i kończmy tę zabawę albo coś w ten deseń. Niektórzy nauczyciele są strasznymi gadułami i jak zaczną opowiadać o uczniach, to mogą tak gadać do śmierci. W moim liceum takich osób jest niewiele, natomiast w podstawówce, gdzie pracowałem, to nauczyciele bili rekordy w gadaniu. Raz nawet ksiądz przerwał naszą nasiadówkę mocniejszym słowem. No cóż, taki ksiądz boi się tylko biskupa, więc w szkole może mówić, co chce.
Odkąd wynaleziono pismo, informacje można by podawać na kartach, aby zainteresowani sami się z nimi zapoznali. Nie trzeba zatem wszystkiego na radzie opowiadać. Tym bardziej, że prawie nikt nie słucha. W ogóle rada pedagogiczna, jak dobrze wiemy, to najgorsza klasa w szkole: ludzie gadają, jedzą, uzupełniają dzienniki, wypełniają jakieś papiery, czytają gazety, książki, esemesują, hałasują i bałaganią – jak w przedszkolu. Przyganiam innym, ale sam też tak się zachowuję. I całe szczęście, że można trochę porozrabiać, bo inaczej nie dałoby się wytrzymać wielu godzin nudnej gadaniny. Rok, jaki był, każdy widział. Nie ma o czym gadać. Było, jak zwykle, źle – bieda z nędzą, a na dokładkę niepewność, co dalej.
Komentarze
„Posiedzenia rady pedagogicznej w mojej szkole trwają wiele godzin”- to znaczy, że masz beznadziejną dyrekcję, która nie potrafi sensownie zorganizować czasu i pozwala na gadanie głupot, gdy ktoś podnieca się własną barwą głosu. U mnie rady są niedługie i spawne, nie ma kłótni o oceny z zachowania, bo to należy przedyskutować PRZED radą ( u mnie każdy uczący w klasie podpisuje,że zapoznał się z ocenami i czy zgadza się , czy nie). Kolega z sąsiedniej szkoły miał już radę od 16 do 22, to dopiero bezsens.
Mada,
dzisiejsza rada trwała wyjątkowo krótko. Okazało się, że dyrekcja potrafi sensownie zorganizować czas. Zostałem mile zaskoczony, gdyż w przeszłości bywało różnie. O 17 byłem już w domu. Super rada pedagogiczna, oby więcej takich; niepotrzebnie się obawiałem, że potrwa do zmroku.
Pozdrawiam
DCH
W pierwszym roku mojej pracy-23 lata temu- miałam dyrektorkę, która robiła rady trwające 5 bitych godzin. Gdy kiedyś zimą wyłączyli prąd i wszyscy ucieszyli się, że pójdziemy do domu, to dyrekcja wynalazła skądś świeczkę, postawiła przed protokolantką i rada trwała dalej.
U mnie od 15.30 do 19.30
Niestety u nas tradycyjnie 6 godzinna nasiadówka. Dochodzę powoli do przekonania, że nasze guru im ma mniej do powiedzenia tym dłużej mówi.
U mnie konkrety w dwie godziny. Nawet ze zbyteczna mowa dyrektorską. Każdy przygotowany z wnioskami włącznie.
Żadnego bałaganu i rozrabiania.
Widać co kraj to obyczaj:>