Szkoła z piernika

Moje liceum wygląda jak chatka z piernika, ale mnie, niestety, przypadła w tej bajce rola wiedźmy. Dzieci idą szkoły, wesoło podskakują na ośnieżonych chodnikach, widocznie zapomniały, że czeka na nie koścista wiedźma, sina i wysuszona, z plamkami wątrobowymi na gębie. Nie wiem, co się dzieje, ale w ogóle się w święta nie podtuczyłem. Jestem chudy, przygarbiony i nos mi się zakrzywia. Idealny belfer, tzn. wiedźmowaty. A dzieci na pewno są grubiutkie, wypasione, idealne do pożarcia, czyli do przepytania. Czy to się komuś podoba, czy nie, już dziś wsadzę parę osób na szuflę i wrzucę do pieca. Zobaczymy, co umieją uczniowie po świętach.

A może lepiej tego nie robić? Zaraz się zacznie gadanie, że po świętach nie wolno pytać. A przed świętami było proszenie, aby nie pytać, bo trzeba szukać prezentów. Więc w grudniu prawie w ogóle nie pytałem. Styczeń będzie podobny, argumentów tysiące, przepisów setki – wszystkie stworzenia będą wołały, aby nie pytać, nie robić kartkówek, nie przeprowadzać sprawdzianów, nie zadawać prac domowych. I tak nam zejdzie do ferii. Piec rozgrzany, dzieci utuczone, ale do pieca nikogo wkładać nie wolno. Szkoła ma być z piernika, ale zamiast wiedźmy niech będzie przeuroczy dziadek do orzechów.

Ciekawe, co by się stało, gdyby w ogóle było zakazane egzekwowanie wiedzy. Nauczyciele niech tuczą i uczą, niech karmią wiedzą i pierniczkami, ale bez sprawdzania, co z tego pierniczkowania wychodzi. Czemu nie? Więc aby uprzedzić wszystkie prośby i groźby, obiecuję, że przez najbliższe dni będę tylko pierniczkował. A co uczniowie z tymi pierniczkami zrobią, to już nie moja sprawa. Daję słowo, na razie do pieca nie wrzucam.