Główne zamierzenia MEN

Wczytuję się w „Główne zamierzenia MEN”, stawiając przy każdym punkcie znak NK (niskie koszty) bądź WK (wysokie koszty). Licząc koszty, posługuję się wróżeniem z fusów od kawy, czyli ulubioną metodą Mirosława Handkego, byłego ministra edukacji. Przywołuję to nazwisko, ponieważ obecna minister edukacji, Katarzyna Hall, zapowiada, że zamierza dokończyć reformy tego poprzednika. Jak bardzo Handke nie zdawał sobie sprawy z realiów szkolnictwa, można by pisać opasłe tomy, natomiast fusy od kawy wykorzystywał perfekcyjnie.

Jeden z punktów brzmi: „Uzględnienie w systemie wynagrodzeń dla nauczycieli możliwości dodatkowej gratyfikacji, zależnie od zaangażowania w pracę”. Popieram ten pomysł, ale fusy każą mi postawić znak WK. Znaczy to, że pomysł da się zrealizować, ale będzie bolało (Czy pani minister jest odporna na ból, np. w postaci krytyki społeczeństwa, które nie chce płacić więcej nauczycielom?). Cieszy mnie, że w Zamierzeniach nie ma punktu: „Niech nauczyciele biorą się do roboty”, jest zaś obietnica wyższej płacy za większe zaangażowanie. Wielu nauczycieli o tym właśnie marzy. Chcą mieć możliwość zarobienia i nie boją się roboty.

Wzywanie nauczycieli, aby wzięli się do roboty, i utrzymywanie wynagrodzeń na obecnie niskim poziomie, to w rzeczywistości nawoływanie do niewolnictwa. Przypominam, że do pracy przychodzi się, aby zarobić. Zadaniem pracownika jest pracować, a zadaniem pracodawcy płacić za wykonaną pracę. Gdy pracodawca każe pracować więcej, a zarobić nie daje, to znaczy, że widzi w pracownikach niewolników. Cieszę się, że w planach MEN słowo o zwiększaniu wydajności jest powiązane z obietnicą wyższej zapłaty. Wszystkim, którzy mówią nauczycielom, aby wzięli się do roboty (uczniom, ich rodzicom, dyrekcji niektórych szkół), proponuję, aby podobnie zwracali się do przedstawicieli innych zawodów. Proszę iść na Rynek Bałucki i zażądać od sprzedawcy, aby sprzedał 5 kg ziemniaków za cenę jednego kilograma. Za takie żądanie można dostać albo w pysk, albo kupę zgniłków do torby. Zgadzam się, że edukacja w państwowych szkołach to nieraz potwarz dla rodziców i ich dzieci, ale, daję słowo, zła praca może drogo kosztować, ale dobra robota nigdy nie kosztuje tanio. Kto chce mieć dobrą edukację za psie pieniądze, chyba upadł na głowę. Cieszę się, że MEN myśli rozsądnie, ale przypominam – WK i będzie bolało.