Zakazane prace domowe

Rzecznik praw ucznia Krzysztof Olędzki orzekł, że prace domowe są nielegalne. Święte słowa. Popieram. Ponieważ mam niezwykłe wyczucie prawa, już rok temu zmniejszyłem liczbę zadawanych prac, a w planach miałem całkowite wycofanie się z tej nielegalnej działalności. Niestety, szybko zostałem przywołany do porządku przez dyrekcję, która pisemnie nakazała mi zadawać uczniom prace domowe. Podpisałem zobowiązanie i się z niego wywiązałem, a teraz jest mi łyso. Bo gdybym się postawił, to przynajmniej czułbym satysfakcję, że walczyłem w słusznej sprawie. Niestety, brakowało mi odwagi i siły do walki o przestrzeganie prawa. Pod przymusem wprawdzie, ale jednak parałem się przez ostatni rok nielegalną działalnością. Jeśli okaże się, że rzecznik praw ucznia ma rację, będę sobie pluł w brodę do końca życia.

Na gruncie pedagogiki już lata temu stwierdzono, że uczniowie powinni uczyć się w szkole, zaś nauka w domu zależy tylko od ich dobrej woli. Chcą, niech się uczą, a jak nie chcą, to niech się bawią. Nie powinno się ani zadawać prac do domu, ani też egzekwować ich wykonania. Zadawanie jest nielegalne i niepedagogiczne. Oczywiście można być zwolennikiem anachronicznej pedagogiki i zadawać ile wlezie, a potem egzekwować i opornych uczniów karać, może nawet nie tylko złymi ocenami, ale także fizyczną pracą. Takie projekty były za Giertycha, kiedy to w uwstecznialiśmy się w pedagogice, jednak teraz w szkołach powiało nowością.

Rozumiem dyrekcję, która zaleca bądź nakazuje nauczycielom, aby zadawali wiele prac domowych. Zwykle czyni to pod presją rodziców. A z rodzicami jest tak, że jak dziecko nie ma żadnej pracy do wykonania w domu, to znaczy, że kompletnie nic się na lekcjach nie działo. Co było na polskim? Nic. A nic znaczy tyle, że uczeń nie musi odrabiać pracy domowej, tylko może robić, co chce. Zadawanie prac do domu bierze się z nieufności, że uczeń bez nakazu w ogóle nie weźmie się za naukę. Tak to, zadając prace domowe, wyrabiamy w młodzieży nawyk, że nauka jest możliwa tylko pod przymusem. Ja pod przymusem uczę nie tak, jak chcę i potrafię, a uczniowie pod przymusem uczą się nie tego, czym się interesują i co jest im potrzebne. Wzajemne przymuszanie się to standard polskiej edukacji. Dyrekcję przymusza wydział edukacji i kuratorium, nauczyciela przymusza dyrekcja, a ucznia przymuszają nauczyciele i rodzice. Z własnej woli i dla przyjemności można tylko dłubać palcem w nosie. Jakże obrzydliwy brak zaufania.