Sedes pod sufitem

Zadaniem dyżurującego nauczyciela jest czuwać i wykrywać szkolne anomalie. Dziś byłem czujny na tyle, że trafiła mi się grubsza sprawa. Otóż zauważyłem ucznia, który wchodził z drabiną do toalety. To dziwne, pomyślałem, przecież od podłogi do sedesu jest maksimum pół metra, a do pisuaru najwyżej metr. Dlatego zapytałem chłopaka, po co mu drabina w toalecie. „Niski jestem” – odpowiedział. No cóż, poczucie niższości w naszej szkole przybrało zatrważające rozmiary, skoro młodzież zaczyna chodzić do ubikacji z własnymi drabinami.

Tu naszły mnie wspomnienia. Pamiętam, że gdy byłem uczniem, niektórzy koledzy chodzili do toalety z własnymi deskami sedesowymi, ale z drabiną raczej nikt nie wchodził. W okresie PRL mieliśmy poczucie wyższości, dlatego żadne podwyższenie nie było nam potrzebne. Muszę przyznać, że niektórzy mieli tak wysokie poczucie własnej wartości, że lali po suficie, co na apelach wypominała nam dyrekcja. Teraz uczniowie potrzebują drabiny, aby trafić do sedesu, a o sięganiu pod sufit w ogóle nikt nie marzy.

A może chodzi o coś innego. Wiadomo, że do sedesu trzeba lać z góry. Mnie wystarcza, gdy wznoszę się nad sedesem kilkanaście centymetrów. Wyższej wyższości nie potrzebuję. Współczesna młodzież jest jednak bardziej ambitna. Dlatego widocznie bierze ze sobą drabinę. Ludzie mierzą dziś naprawdę wysoko, ale bez wspomagaczy trudno im zrealizować tak ambitne plany.

Ja tu filozofuję, a przecież może chodzić o zwykły żart. Pewnie jakiś uczeń dla żartów przymocował sedes do sufitu i teraz bez drabiny nie da się z niego korzystać. Sprawdzę przy okazji następnego dyżuru (a mam go dopiero po świętach). Na wszelki wypadek wstrzymam się i do czasu nabycia drabiny nie będę korzystał z żadnej toalety w szkole.