Szkoła paradiso

Szkoła, w której pracuję, to paradiso, ale tak się niektórym osobom w głowach pomieszało, że wydaje im się, iż to piekło. Jeśli chodzi o pomieszanie w głowach, to mam na myśli zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Zresztą jedni wtórują drugim, formułując zarzuty, które są śmieszne. Niektórzy nauczyciele zarzucają naszym uczniom, że nie mówią dzień dobry, że spóźniają się na lekcje, że bywają opryskliwi, że się całują na korytarzach, że mówią „kurczę” i „cholera”, a czasem „pieprzę to”. Uczniowie zarzucają nauczycielom, że ci robią krzywe miny, że oddają sprawdziany z opóźnieniem, że robią niezapowiedziane kartkówki, że mają czasem zły humor albo że się na kogoś uwzięli, że chorują i przebywają na zwolnieniach. To nie wszystko, bo każdy, i nauczyciel, i uczeń, ma parę innych głupot do dorzucenia.

Pracowałem w swoim życiu w takim miejscu, gdzie pedagog brał ucznia za frak i mówił mu (przy mnie): „Ja, k…, pracuję tu tylko do 15. Więc za chwilę kończę pracę i ci przypier… całkiem prywatnie”. Czasem obietnicę spełniał. Nie było tygodnia, żeby uczniowie nie pili w szkole alkoholu. Nieraz zdarzało mi się widzieć uczniów totalnie nawalonych, a jeden z nich wysikał się na korytarzu, bo nie wiedział, gdzie się znajduje. Do szkoły przychodzili tacy goście, że włosy stawały dęba ze strachu. Szukali uczniów, którzy im byli winni pieniądze, gotowi rozwalić łeb każdemu, kto przeszkodzi im w tych poszukiwaniach. W szkole rządził jeden uczeń. Dyrekcja udawała, że tego nie widzi, a nauczyciele przeważnie wchodzili z nim w układy, co było korzystne dla obydwu stron. Nauczycielki bały się same wychodzić ze szkoły, więc czekały, czasem godzinę lub dwie, aby tylko wychodzić w grupie. Nie było tygodnia bez wzywania pogotowia. Na moje pytanie, jak oceniają rekolekcje, mogłem usłyszeć: „ksiądz, k…, znowu przegiął pałę”. Normą też było zakładanie Chrystusowi w kościele czapki bejsbolowej i obserwowanie, jak zareagują nauczyciele.

Kiedy zmieniłem pracę i zacząłem pracować w moim obecnym liceum, miałem wrażenie, że trafiłem do raju. Pamiętam, że na pierwszej radzie pedagogicznej omawiano zachowanie kilkorga uczniów i rozpatrywano wniosek o wyrzucenie ich z liceum. Miałem niezły ubaw, bowiem zachowanie uznawane tu za naganne w mojej poprzedniej szkole było na porządku dziennym. No cóż, co szkoła to inne obyczaje i inne zasady wychowawcze.

Jestem zwolennikiem porządku panującego w mojej szkole i czuję dumę, że tu pracuję. Popieram wszelkie akcje, które służą utrzymaniu wysokiego poziomu nauczania i równie wysokich standardów moralnych panujących w tym liceum. Jednak przestrzegam przed popadaniem w przesadę. Uważam, że na pewne sprawy nie powinniśmy zwracać uwagi. Ewentualnie wystarczyłaby ustna reprymenda. Uczniom można wybaczyć nadmierne krytykanctwo, gdyż takie zachowanie jest typowe w wieku dojrzewania. Natomiast nauczyciele powinni być bardziej powściągliwi. Wielu rzeczy o swoich uczniach nie wiemy. Robiąc wielkie halo za głupstwa, możemy nagle odkryć gorszą prawdę. Ja na przykład nie obrażam się, gdy ktoś mi nie powie dzień dobry albo nie wstanie przede mną. Gdybym bowiem obrażał się na takie głupstwa, które z wiekiem przemijają, to jak mam zareagować na to, co uczniowie mówią o mnie w swoim kręgu. Nie obrażam się, gdy słyszę, jak na korytarzu mówią o mnie per ty, bo wiem, że na blogach mówią o mnie per „łysy ch…”. Jak mówią nasi uczniowie o innych nauczycielach i co o nich wypisują, mnie nie interesuje, więc nie będę cytował. Proszę tylko o to, aby w ferworze walki o lepsze wychowanie uczniów naszego liceum nie zniszczyć tych warunków, jakie udało się w nim stworzyć. W porównaniu z innymi łódzkimi szkołami są to warunki naprawdę rajskie. A zniszczyć je można zarówno przez nadmierną pobłażliwość, jak i przez nadmierną surowość.