Jaja do rozbicia
Giertych zrobił sobie jaja z kanonu lektur, a teraz różne osoby próbują te jaja rozbić i usmażyć sobie z nich pożywny omlet. Kto pierwszy je rozbije, tego ozłocimy, padniemy przed nim na kolana i ogłosimy obrońcą kultury narodowej. Nic więc dziwnego, że z racji nazwy stanowiska, które piastuje, pierwszy porwał się za rozbijanie giertychowskich jaj Kazimierz Ujazdowski, minister kultury. Dziś ma to zrobić publicznie, w ramach tzw. konferencji uzgodnieniowej w sprawie lektur. Odbywa się ona teraz w siedzibie MEN. Jaja po prostu jak berety. A z rozbijania jaj będą jeszcze większe jaja. Czekam na sprawozdanie z konferencji.
Gazeta Wyborcza opublikowała dziś list otwarty kilkorga wybitnych polonistów, podpisany m. in. przez prof. B. Chrząstowską z Poznania, którym też ślinka cieknie na omlet z tych jaj. Jaja może i fajne, ale do rozbijania ich potrzeba siły, sprytu i odwagi, tymczasem trzepaczka złożona z pięciu na krzyż polonistów, choćby i światowej sławy, to naprawdę za mało. Na dobry początek może i wystarczy, ale na jaja, jakie sobie zrobił z kanonu minister edukacji, potrzeba megatrzepaczki. Nie tak łatwo rozbić giertychowskie jaja, daję słowo.
Dobrze rozumiem Romana Giertycha i wcale nie mam mu za złe tych jaj. Pewnie czytał tak jak ja wielkiego czeskiego filozofa Jana Patočkę, który powiedział, że „są sprawy zasługujące na to, by człowiek dla nich cierpiał”. I minister dodał od siebie: „Uczeń też człowiek. Dam więc uczniowi taki zestaw lektur, aby cierpiał jak każdy człowiek. Czemu nie Dobraczyński?” Popieram ministra w tych jajach: niech uczeń cierpi, bo przez takiego Witkacego, Gombrowicza czy innych popaprańców cierpi za mało. Ale jaja do rozbicia. Tylko komu się to uda?
Komentarze
Panie Dariuszu,
Propozycja Ujazdowskiego jest jak najbardziej do przyjécia, sam Pan sié zgodzi? Natomiast jeżeli Roman Giertych swoimi działaniami pragnie w gruncie rzeczy tylko narobić hałasu, a potem go taki Ujazdowski utemperuje, to ja nie widzę w tym nic złego (znaczy jeśli chodzi o Kazimierza).
Pozdrawiam.
P.S. Jak to z tym dodatkiem nauczycielskim?? Na jakiej podstawie można pozbawić dodatku??
Ewald,
dodatek przyznaje się czasowo. Mój czas się skończył, a gdy na następny okres nie otrzymałem dodatku, nikt mnie nie informował dlaczego. Oczywiście domyślam się, że jak dodatek jest, to znaczy dobrze pracuję, a jak go nie ma, to znaczy się, że źle pracuję. Co do utemperowania Romana Giertycha, to chyba z Ujazdowskiego za mały szczupak, aby się porywać na takiego suma. Czas zresztą pokaże, kto tu kogo będzie temperował.
Pozdrawiam
DCH
właśnie się zastanawiałam, co dalej w tej sprawie, bo wątek mi się urwał na tym, jak premier tupnął nóżką i powiedział „nie”, a minister strzelił focha…
po lekturach nadszedł czas na podręczniki histirii. Edukator doszedł do wniosku, że masę w nich przekłamań, a za mało papieża. Bardzo mi się podobał komentarz jakiegoś internauty, który pyta czy to już czas na tajne komplety. Sądzę, że już się zbliża. Jako historyk zgłaszam się na ochotnika do ich prowadzenia. Najwyżej skończę na stosie…
Tak sobie mysle ze moze to nauczyciele powinni te jajecznice usmazyc? Giertych ma jaja i choc nie posadzam go o celowe dzialania, przez przypadek, a moze z glupoty, stal sie najwiekszym od wielu lat prowokatorem w polskiej oswiacie. W Szkole tak naprawde potrzebna jest rewolucja, ale nie programowa, mundurkowa, lekturowa… Potrzebna jest rewolucja zmieniajaca epoke. Romantyzm wszechpanujacy wsrod nauczycieli tej jajecznicy nie usmazy. Trzeba nam pozytywizmu, a moze neopozytywizmu, pracy od podstaw i niezwyklej rzetelnosci. Tylko wtedy spoleczenstwo zacznie szanowac nauczycieli. Bo za co ma szanowac ich teraz, za to ze prosza, groza, krzycza: „uczcie sie!”, a na koniec z dobrego serca i tak puszczaja. Panie profesorze, a moze tak krzyknalby pan swoim glosem z tego bloga: „Precz z romantyzmem, pora nam smazyc jajecznice!”?
Sol
A moją uwagę przyciągnął komentarz internauty Wykształciucha „Potem biologia, bo ewolucja to herezja. Człowiek pochodzi od adamowego ZIOBRY.”
Po przeczytaniu listy lektur szkolnych Romka dziwi mnie, że „Chłopi” tylko część pierwsza, co na to Samoobrona?! To jakieś zaklęcie wyborów na „jesień”? I nie ma „Naszej szkapy”.
Sol,
przyłączam się do ciebie. Całe studia dorabiałam sobie korepetycjami z historii dla ludków, którzy chcieli z tego przedmiotu zdawać maturę lub mieli go na egzaminach wstępnych na wybrany kierunek studiów – byli to przede wszystkim przyszli prawnicy. Jak dzisiaj patrzę na poziom Ziobry czy Mularczyka, to mam nadzieję, że żaden z tych, którzy się u mnie douczali historii nie został prawnikiem ich autoramentu, bo można dojść do konkluzji, że czasami wiedza nie popłaca lub co komu z wiedzy niużywanej? A do samego nauczania historii chętnie wrócę. Swoją drogą to rechot tejże hitorii ostatnio jej niezły – po chwilce znowu prawie dwudziestoletniej kolejni rządcy w swoim mniemaniu dusz narodu chcą przy jej programach mieszać. U na snie może być w miarę po ludzku dłużej niż dwadzieścia lat. Tylko jedno pokolenie można w spokoju w Polsce wychować bez indoktrynacji w szkołach. Ciekawa jestem zresztą jakie zapisy w podręcznikach dzisiejszych do historii w szczególności wzbudzą oburzenie Ministra Romana. Biorąc pod uwagę poglądy jego tatusia na ewolucję i antysemityzm może Pan Premier mieć więcej momentów, gdy się będzie zastanawiał o co może chodzić Romanowi G., co tak udatnie czynił w ostatnim czasie w Sygnałach Dnia. Ciekawe czy dakej ta koalicja będzie warta tej głupoty, którą tym razem wymyśli Roman. Zgóry piszę głupoty, bo nie jestem w stanie uwierzyć, że uda mu się coś mądrego. On nawet w miarę sensowny pomysł, jak choćby mundurki (to tylko hasło, bo generalnie przecież chodziło o sensowny strój uczniów w szkole czy to mundurek, czy schludny i skromny strój niemundurkowy to bez różnicy), potrafi tylko spieprzyć (sorry za kolokwializm, ale zepsuć to w sensie tego co robi Pan Roman G. za mało).
Antek
Ja jak zobaczyłam, że Chłopi tylko są w programie w części pierwszej, to się ogromnie ucieszyłam. To jest lektura, która stanowiła dla mnie jedną z większych katorg w szkole. To było tak nudne, że po przeczytaniu z wielkim samozaparciem kolejnego rozdziału zapominałam poprzedni. Dobrze, że chociaż film z Hańczą, Fijewski czy Gogolewskim i innymi wspaniałymi należy do gatunku tych, co się nigdy nie starzeją i cóś kolwiek zaczęło do mnie chociaż z fabuly tej książki docierać dzięki niemu. ALe to jest moja subjektywna ocena. Ja jakbym coś miała wybrać z Reymonta, to byłaby to Ziemia obiecana, w której zakochałam się przed obejrzeniem filmu, który tę miłość tylko wzmocnił.
Cała ta awantura o lektury trochę mnie już nudzi, bo według mnie lektury nie są od tego, żeby je uczniowie lubili. Mają dzięki nim poznać kanon niezbędny dla wykształconego człowieka do poruszania się w kulturze i jej rozumienia. Jak coś go zafrapuje z tych lektur głębiej lu jakiś autor czy epoka zainteresuje bardziej, to sam ręczę sobie młody ludź tę reszte doczyta bez niczyjej zachęty. Ale podstawy i kanon znac trzeba. Wiem po sobie. Może i nie bardzo lubię Chłopów jako książkę, ale gdy są jakieś odniesienia do obrazu polskiej wsi i mentalności chłopskiej to wiem skad moga pochodzić. jak mnie te odniesienia zitrygują to i dzisiaj sięgnę do Chłopów, chociaż we wragmęcie cytowanym, żeby sobie swoje zdanie wrobić, ale nie dziwię się, że takie kawałki literatury istnieją. Dlatego wywalania Fausta czy Cierpień młodego Wertera z programu jest dla mnie kretynizmem. Cierpiałam z Werterem, gdy go czytała – on z miłości nieszczęśliwej, ja ze zdumienia, że przez całą książkę można się tak zacierpieć na śmierć (podobne uczycia ma zawsze gdy jestem na Madame Buterfly – tam tez jest ponad 3 godziny muzyki cudnej zresztą na cześć umierania z miłości), ale ja na tych poziomach uduchowienia i egzaltacji ogólnie nie działam, one mnie poprostu obezwładniają. ALe to mój defekt charakterologiczny, nie przekładam go na uczucia do literatury, zwłaszcza tej która tworzyła zręby jakiejś epoki. Ją trzeba znać. Inaczej człowiek jest dość mocno wybrakowanie wykształcony. Żeby nie było – skończyłam klase matematyczno – fizyczną, ale żadnemu z nas nie przyhcodziło do głowy, że nie powinniśmy umieć solidnie posługiwać się językiem ojczystym oraz nie znać kanonu literatury. Dzięki temu nawet po tym mat.-fizie nie myli Platon z żadnym innym filozofem. To zasługa też dwóch pił historycznych, które miałam przyjemność spotkać w ogólniaku. Dzieciaki, to na pewno klną, jak i myśmy klęli, kiedy byliśmy w ogólniaku, ale dzisiaj większość z nas to docenia. Ja nawet doceniam swoją ograniczoną wiedzę z fizyki, która mnie przez cały ogólniak powalała, ale dzisiaj kocham robić zdjęcia i optyka, którą sobie wtedy przyswoiłam jako tako dzisiaj jest moją cudną podporą przy czytaniu możliwości pewnych obiektywów, czym nieukrywam dziwię troszku panów za ladą sklepów z takim sprzętem.
Gdy poruszamy tutaj takie tamaty zwróciłabym jeszcze uwagę na matematykę. Ja kończyłam mat-fiz, jak już wspomniałam, gdzie fiz. był mi dość ciążącym kawałkiem zakresu profilowego, ale mat. nie. Do dzisiaj nie. Nie miałam też szansy unikniecia zdawania metematyki na maturze, ale dzisiaj takie szanse są. Natomiast ludki w coraz większym stopniu mają problemy z dodawaniem, odejmowanie, mnożeniem i dzieleniem w zakresie liczb do 100, co już jest dużym dramatem. To są też ludzie po studjach. ja jestem w stanie zrozumieć, że cżłowiek, który chce studiowac anglistykę, nie musi znac liczb zespolonych czy macierzy lub calek. Ale te proste działania, ulamki i procenty oraz pole koła czy obwód prostokąda mógłby mu nie być obcy. To się w życiu przydaje. A jest ostatnio bardzo często dramat – moja koleżanka uczy na Akdemii Ekonomicznej i na kolokwium ostatnio prowadziła taki dialog; w zadaniu było 0,5 – 0,25. Koleżanka widzi, że studentka napisąła jako wynik 0,3, więc pyta się jej czy wie ile to jest 50-25, a studentka, że tak 25. No to pyta, dlaczego napisała tutaj 0,3. A studentka na to, to jest na pewno dobrze, ja sprawdzalam na kalkulatorze. Ręce jej opadły. Mnie tez jak to usłyszałam. Nadmieniam, że tego tytu błedów w tym zadaniu tylko w jednej grupie było 9 na dwadzieścia kilka osób ogółem. I to jest problem nad którym powinno debatować Ministerstwo Edukacji – poziom nauczania takich przedmiotów, które wymagają myślenia abstrakcyjnego, rozwiązywania problemów, posługiwania się logiką. Mamy świetne jednostki, młodziec wygrywająca konkursy i olimpiady matematyczne czy informatyczne i bardzo niską średnią z tego przedmiotu. A o wiedze na przyzwoitym poziomie tego ogółu nalezy dbać. No chyba, że zalezy nam społeczeństwie, które jest na bakier z myśleniem abstrakcyjnym. Na pewno takim łatwiej się rządzi i na pewno takie będzie bardzie podatne na głupoty Pana Ministra i jego partii. Ale czy nam się dłuższą metę to opłaca. pan Roman G. kiedyś przeminie, a niewiedza obywateli nie.
Pozdrawiam.
cargo,
kapke za dluuuuugie wpisy … wszedzie, na wszystkich blogach. Skracaj sie, toz juz nawet Reymont sie skracal.
Ziemia Obiecana w dwoch tomach, a Chlopi w czterech, bo to cztery pory roku.
Co do Chlopow, w ogole nic nie zrozumialas z tej ksiazki, jeśli piszesz czy zgadujesz, ze to jest mentalnosc chłopska. Zauwaz, kiedy to Reymont pisal. Wiek plus do tylu! Dla mnie to poezja, Chlopi, ale osobiscie nie katowalbym malolatow takimi lekturami , bo to dla wyrafinowanych smakoszy. Ale dobrze byloby wpsomniec, ze taka ksiazka byla i gdyby ktos chcial poczytac… prosze bardzo.
Zgadzam sie z Ziemia Obiecana – to jest fantastyczna ksiazka, ale jezeli odczytalas ja tak samo jak Chlopow, to chyba niewiele do Ciebie dotarlo.
Jeszcze jedna rzecz – jest cos takiego jak umysl scisly i ten taki tam, inny. Oraz posredni, ktory ma wszystko ponizej jajecznosci. Ja sie wpisuje w ten „inny”, i jak czytam, ze „to są też ludzie po studjach”… to sie zastanawiam.
A ludzie nie „po studjach” to juz nic nie do gadania? Matematyka to nie wszystko. 2+2 kazdy zna, to im wystarczy, po cholere calki i jakies abstrakcyjne tematy typu zbiory, macierze i tak dalej. Wierz mi, ludzie wola czytac ksiazki!
Pozdrawiam.
P.S cargo,
kazde spoleczenstwo jest na bakier z mysleniem abstrakcyjnym! I moze tak powinno byc. Niech jest kilku tam, ktorzy sie tym zajmuja. Ale gdzies juz kiedys sie odezwalem, ze nie doceniamy .
http://www.topcoder.com/tc?module=MemberProfile&cr=144400&tab=alg
Tomek Czajka, a po nim całe stado!
To stary link, ale szukałem w pospiechu.
ok…
lepszy link!
http://duch.mimuw.edu.pl/~konak/?file=pl%20eagles
Droga Cargo!
Nie przejmuj się propozycjami Ireki skracania Twoich tekstów. Chętnie czytam, co piszesz, nie zawsze zgadzając się z Twymi poglądami, wyrażanymi w długich tekstach. Nie zawsze myśl można wyrazić zwięźle, bo wychodzi „skrót myślowy”, a to nie ten blog! Również pisuję długawe komentarze ponieważ w dzieciństwie wygrałem konkurs na streszczenie rozdziału o bitwie, ze sławnej ksiązki F. Molnara CHŁOPCY Z PLACU BRONI, w jak najmniejszej liczbie wyrazów (nie liczyły się przyimki i łączniki). Streściłem to w 49 wyrazach, dostałem 5+ (wówczas najwyższa ocena) z „polaka”. Był to rok szkolny 1943/44 a nauka odbywała sie na tajnych kompletach (5 i 6 klasa szkoły powszechnej), ale wstręt do pisania super krótko i super zwięźle pozostał mi do dzisiaj.
Podzielam Twoje poglądy na temat konieczności uczenia w szkołach racjonalnego myślenia, nie tylko matematyki ale również logiki formalnej i dialektyki, najlepiej w ramach przedmiotu PROPEDEUTYKA FILOZOFII. Nie ma racji Ireka twierdząc, że „każde społeczeństwo jest na bakier z myśleniem abstrakcyjnym!”. To nie dotyczy wszystkich społeczeństw. Gdyby nie kultywowanie umiejętności racjonalnego i precyzyjnego myślenia, społeczeństwa żydowskie, i te w diasporze i to w Izraelu, nie potrafiłyby dokonać tego co dokonały i nie wydałyby tylu mądrych ludzi. Społeczeństwa, w których dominują ludzie będący na bakier z racjonalnym myśleniem są podatne na ogłupiająca reklamę, płytką propagandę polityczną i indoktrynację ideologiczna lub religijną oraz niemądrze odrzucają swoich wielkich, nie rozumiejąc ich. Łatwo nimi manewrować.
Natomiast nie podzielam wyrażanych tutaj poglądów na temat kanonu literatury obowiązkowej dla ucznów. Może jest to pogląd dyletanta nacechowany świeżością spojrzenia, wynikającą z nieznajomości rzeczy. Ale jest to też pogląd jednego z konsumentów literatury dobieranej według kryterium ciekawości.
Wydaje mi się, że kanon literatury obowiąkowej jest konieczny, ale powinien on zawierać autorów a nie tytuły, chyba ze to konieczne. Niech nauczyciel albo lepiej zainspirowany umiejetnie przez niego uczeń.
Różni ludzie o zbliżonym poziomie wykształcenia i pomyslunku bardzo różnie odbierają dzieła albo tylko dziełka literacki. Zaczytywałem się TRYLOGIĄ, zdając sobie sprawę z dowolnego przedstawiania faktów histirycznych i ich interpretacji („ku pokrzepieniu”) ale POPIOŁY nie były dla mnie do strawienia. Przed wielu laty przebiłem się przez język Gołubiewa, z pozoru staropolski i przez plątaninę wątków powieściowych BOLESŁAWA CROBREGO (i czynię to obecnie), mimo że jest to literatura trudna (nie da się czytać jednyn ciągiem), ale coś niewytłumaczalnego do niej ciągnie. Podobnie jest z CZARODZIEJSKĄ GÓRĄ i CHŁOPAMI.
W czasach, gdy w szkole średniej, uczestniczyłem w zajęciach z języka polskiego i literatury, każdy szanujący się profesor gimnazjalno-licealny tego przedmiotu, za najwyższy autorytet uważał sławnego profesora, (nazwisko wypadło mi ż pamięci, chyba Krzyżanowski), który wydał dwutomowy podręcznik na ten temat, oobowiązujący jak biblia w kościele. Najgorsze było to, że poglądy tego profesora na temat intencji autora dzieła literackiego najczęściej nie zgadzały się z odczuciami nas młodych ludzi. Na szczęście nasza nauczycielka była bardziej tolerancyjna dla naszych poglądów na temat literatury niż dla naszych błędów ortograficznych i logicznych w naszych wypracowaniach. Uważam, że nauczyciel powinien być przewodnikiem po literaturze dla swych uczniów, a nie dozorcą, pilnującym, aby wszystkie pozycje z kanonu były przeczytane oraz zrozumiane i ocenione, tak jak on tego oczekuje. Musi również aprobować zainteresowanie literaturą uważaną za drugoklasową. Lektura NIKODEMA DYZMY też daje wiele do myślenia i może wpłynąć dodatnio na postawę człowieka w niemniejszym stopniu, niż nieco odmienna tematycznie i dla wielu osób mniej strawna lektura LORDA JIM’a – uznanego dzieła literackiego.
Podręcznik literatury owego sławnego profesora znalazła niegdyś moja wnuczka, wtedy jeszcze licealistka, i po przekartkowaniu natychmiast zarekwirowała. Stwiedziła, że jego lektura dostarczy jej argumentów do szokowania nauczycielki literatury innym spojrzeniem na omiawiane książki.
Przepraszam za błędy w moim poprzednim komentarzu – w okienku trudno je dostrzega się.
Zdanie „Niech nauczyciel albo lepiej zainspirowany umiejetnie przez niego uczeń.” powinno brzmieć „Niech tytuł wybiera nauczyciel albo lepiej zainspirowany umiejętnie przez niego uczeń.”.
Oczywiście chodzi o BOLESŁAWA CHROBREGO a nie CROBREGO.
Cargo
Prawdę mówiąc według mnie masz rację, że lektury nie powinny bawić tylko uczyć. Ale masz rację tylko w odniesieniu do czasów pojawienia się telewizji wielokanałowej i gier komputerowych. W zastraszającym tempie spada czytelnictwo, a raczej zanika w ogóle czytanie. Pomijam już, taki „drobiażdzek” jak nieumiejętność zrozumienia tekstu czytanego z konieczności. Często trudności pojawiaja sie nawet przy czytaniu róznych inmstrukcji Jest to chyba związane ze złą metodą nauki czytania. Sylabizowanie np. słowa „czytanie” wygląda tak:ccc, zz,y, ttt, a, ńń, i, e. Sklecić z tego „czytanie” to sztuka i kawałek. Nie znam niestety książek szkolnych w klasach 1-4 ale podejrzewam, że są zbyt infantylne dla dzisiejszych dzieci wychowanych na telewizji. Wiedzą o życiu o wiele więcej niż dawni 12-to, 14-to latkowie.O życiu wiedzą więcej, ale o ludziach jakby mniej. Telewizja najczęściej spłyca i przez swą barwność odciąga uwagę od idei utworu. Niestety szkoła już na wstępie obrzydza się im czytanie. Brak nawyku czytania powoduje z kolei coraz głębszą zapaść. Szkoła każe im czytać teksty najczęściej bardzo oddalone od życia wspólczesnego. W dodatku historia idzie sobie swoją drogą, a lektury swoją. W rezultacie „Pan tadeusz” wraz z Napoleonem wędruje od XVI do XX wieku, romantyzm ze swym rozbuchaniem słownym i kunsztowna formą poetycką jest całkowicie ztrywializowany a przy tym wprowadza uwielbienie dla bohaterskiej śmierci posunięte do granic niezwykłych. Są, i jest ich niemało, tacy co o takiej śmierci marzą. Pozytywizm jest w ogóle obcy – bo kto z naszych małolatów zrozumie „Janka Muzykanta”, „Antka” czy nawet „Trylogię” z jej wtrętami po łacinie, opisami przyrody, archaicznymi romansami. A ile szkód w dzisiejszym świecie poczyniła „Placówka”, czy „Wóz Dzrymały”. smiem twierdzić, że w znacznym stopniu przyczyniły się one do narastania lęku wobec Niemców i braku do nich zaufania, często wręcz wrogości. Biorąc te wszystkie elementy pod uwagę obecnie powinno się zmienić sposób omawiania lektur z kanonu. Zwracałabym uwagę na to, co uczniom wyjaśni co z tego jest dla nas ważne dzisiaj i dlaczego. Przecież „Pan Tadeusz” to naprawdę opowieść, z której wiele można dla zrozumienia dnia dzisiajszego wyciągnąć: zapiekłość nienawiści i rządza zemsty z przyczyn osobistych bez zwrócenia uwagi na społeczne konsekwencje, – to nie tylko Jacek Soplica, ale i Gerwazy, którego pragnienie odwetu doprowadza do upadku idei powstania na Litwie, a na dodatek autor właściwie pokazuje, jak można dorabiać ideologię do swoich poczynań. Trzeba najpierw zrobić porządek we własnym domu – czy to nie brzmi znajomo? Tymczasem dla wielu nauczycieli sprawdzajacych przeczytanie lektury ważna jest sukienka, wjakiej nieszczęśna Zosia występuje na swoich zaręczynach.
O ile wiem w szkołach francuskich stosuje się wymóg czytania jednej, dowolnej książki tygodniowo a na dodatek uczeń musi streścić ją i napisać czy i co mu się podobało, a co nie. I jakoś młodzi Francuzi mogą poza kanonem lektur przeczytać około 40 powieści rocznie. Dlaczego u nas uczniowie nie mogliby robic tego samego.?
A teraz co do matematyki. W zamierzchłej i to bardzo przeszłości uwiedziona możliwością buntu, przeciw humanistyucznie wykształconym rodzicom, a także hasłem „Kobiety na traktory!” zdecydowałam się na politechnikę (tak naprawdę to marzyły mi się maszyny matematyuczne albo badanie możliwości podrózy kosmicznych – jak się ma 17 lat to ma się dziwne pomysły), którą skończyłam i natychmiast zmieniłam studia na humanistyczne, które też skończyłam. Moje dalsze otoczenie nie mogło tego zrozumieć. A tymczasem ja odkryłam, że wprawdzie świetnie radzę sobie z rozwiązywaniem wszelkich zadań matematycznych poniewaz znałam niezbędne algorytmy, to wyraźnie brak mi umiejetności abstrakcyjnego myślenia. Studiów technicznych nie żałuję bo dały mi umiejętność logicznego myslenia, co odkryło mi kopalnie biogactw słowa i piękność lityeratury. Kiedy w pewnym momencie wyleciałam z pracy bo nie chciałam wypowiadać się w duchu antysemickim moje koleżanki polonistki napędziły mi mnóstwo korepetycji i to i z polskiego i z matematyki. Lepiej mi szło z uczeniem matematyki bo wiedziałam, że jest to kwestia wyćwiczenia właśnie pewnych algorytmów. Przekonałam się też, że każdego można nauczyć matematyki w zakresie szkoły średniej. Trzeba tylko ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Z polskim o dziwo było mi jednak trudniej – ciążyła mi humanistyczna specjalność rodziny. Poprostu długo nie mogłam sie połapać w tym dlaczego pewnych rzeczy moi uczniowie nie wiedzą lub na to nie wpadną, przecież ja to wiedziałam od dziecka, a prawdę mówiąc nie wiadomoskąd. Długo trwało zanim nauczyłam się uczyć polskiego. A wracając do matematyki mam wrażenie, że błąd w jej uczenie szkolnym tkwi w zbyt małaj ilości godzin poświęconych na ćwiczenia. Jest to o tyle dziwne, że program matematyki posuwa się po spirali. W jednym roku szkolnym wprowadza się mało nowych tematów i jest czas na to by zamiast dziesięciu (dobrzeby było gdyby dziesięć zadań przerobiono!) zrobić ich dwadzieścia czy trzydzieści, a nawet więcej. Jak już pisałam twierdzę, że każdy jest w stanie opanować matematykę w zakresie szkoły średniej, trzeba przyjrzeć się metodyce tego przedmiotu i coś w niej zmienić.
Uff, i znowu się rozpisałam, ale to upał tak mnie rozpulchnia. Przeprasza. Na szczęście nie ma obowiązku czytania długich postów.
Pozdrawiam