Mniej godzin religii

Dobrze, że Polska nie stała się azjatyckim tygrysem, ponieważ dzieci uczyłyby się religii w mniejszym wymiarze godzin. A tak nie ma powodów do obaw. Jest i będzie po bożemu.

Moi uczniowie wracają z wakacji i opowiadają różne dziwne rzeczy. Podobno w Tajlandii ogranicza się liczbę godzin nauczania buddyzmu. Coś takiego, myślę sobie. Czyżby w tym pięknym kraju liberałowie wzięli górę nad klerykałami? Już chciałem wdać się w dyskusję o polityce z nastolatką, gdy przypomniałem sobie, że ja w szkole nie mogę mieć politycznych poglądów.

Skoro etyka zawodowa zabrania mi mówić o polityce, zacząłem rozmawiać o religii. Szkoda mi się buddyzmu zrobiło. To piękna religia. W moim liceum buddystów jak na lekarstwo, ale wystarczy, że jest jedna taka osoba, a rzuca się w oczy, jakby stanowiła połowę społeczności. Zresztą, co ma robić, jak nie rzucać się w oczy, skoro lekcje religii katolickiej są między innymi przedmiotami, a nie na początku lub końcu wszystkich zajęć. Siedzi więc niekatolickie niebożątko i rzuca się w oczy. Gdybym nie miał okienek, to nie rzucałaby się w moje oczy. Dawniej mówiłem: jedź, dziecko, do Tajlandii, ale teraz już nie mogę.

Kolejny kraj zamyka się przed ludźmi kochającymi religię ponad inne przedmioty nauczania. Dobrze, że Polska tego nie robi. Oczywiście, aby to docenić, trzeba być katolikiem. Niektórzy młodzi ludzie potrzebują rozbudzenia w wierze, dlatego niejeden wychowawca ogłasza, że „w jego klasie wszyscy chodzą na religię”. Wyznawanie swojej wiary nie jest zakazane, więc nauczyciel może publicznie głosić to, w co wierzy „jako Polak, czyli katolik”. Teraz rozumiem, dlaczego w szkole nie wolno mieć poglądów politycznych. Co to by było, gdyby wychowawca mówił: „w mojej klasie wszyscy chodzą na spotkania młodzieżówki…” (tu należy wstawić preferowaną przez danego nauczyciela partię). Być może nakłanianie dzieci do uczestniczenia w lekcjach religii jest mniejszym złem niż zmuszanie do udziału w polityce. Jeśli obecność religii jest gwarancją nieobecności polityki w szkole, wybieram mniejsze zło i zgadzam się na wiele godzin religii w programie nauczania.

Nie wiem, czy księża lubią uczyć religii, ale dowody świadczą przeciwko nim. Ja przychodzę do szkoły codziennie i nawet do głowy mi nie przychodzi prosić szefa, aby zmienił mój plan na 3-dniowy (np. czwartek i piątek wolny, praca tylko od poniedziałku do środy). Takie obawy obce są duchownym, dlatego zdarza się, że ksiądz, mając podobną liczbę godzin co inni nauczyciele, przychodzi do pracy na 3 dni w tygodniu. Na pewno w pozostałe dni robi coś godnego, może wychowuje owieczki w parafii. Ale ja też chciałbym 3 dni pracować, aby mieć więcej czasu na wychowywanie córki i wzmacnianie więzi z żoną. Każdy ma ważny powód, ale nie każdemu niebo równie przychylne. Ciekawe, jak wygląda niebo w Tajlandii. Podejrzewam, że pięknie, ale pewnie miejscowi buddyści i tak zgrzytają zębami na swój los.