Podręczniki w opozycji

Oburzenie wywołują nie tylko wysokie ceny podręczników, ale także konieczność kupowania wyłącznie najnowszych wydań. Nie można kupować taniej w antykwariacie, gdyż starsze wydania są nieaktualne z powodu reform. Nie można też dziedziczyć po starszym rodzeństwie, choćby różnica wieku wynosiła rok czy dwa. Trzeba płacić za nowe, a po zakończeniu nauki można je oddać tylko na makulaturę. Dlatego podręczniki wywołują powszechne oburzenie. A oburzenie to przecież paliwo napędzające polityków. Dlatego podręczniki to sprawa polityczna.

Problem próbują rozwiązać politycy Ruchu Palikota. I to z wielką pompą. Otóż poseł Armand Ryfiński zapowiedział złożenie pisma w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, w którym wskaże pracowników MEN odpowiedzialnych za okradanie rodziców. Z zapowiedzi wynika, że poseł ma dane pozwalające mu przypuszczać, iż za wysokimi cenami podręczników stoją ludzie MEN, dorabiający sobie na boku w firmach edukacyjnych (zob. źródło). Chociaż brzmi to jak majaczenia paranoika, to po ostatnich aferach nic już nie powinno dziwić. Widocznie można pracować równocześnie w MEN, które kontroluje ruch podręczników, i w firmie produkującej podręczniki. Nie tylko premier ma syna.

Przez wiele lat nie korzystałem w ogóle z podręczników, a uczę przedmiotu maturalnego w liceum. Od czasu minister Hall i jej następczyni nie mogę tak postępować. Muszę podać jakiś podręcznik – tego nagle zaczęła się domagać dyrekcja. Lista jest publikowana na stronie szkoły, więc uczniowie uważają, że to mój wybór. Tymczasem nie jest to żaden wybór, tylko przymus. Dlatego przekonuje mnie ostrzeżenie posła Ruchu Palikota, że w aferę podręcznikową są zamieszani pracownicy MEN i że może dochodzić do korupcji. Dopóki nie zobaczę darmowego e-podręcznika, nie uwierzę, że MEN jest czyste.