Dzieci nie rządzą

Można myśleć, że szkoły najbardziej oblegane powinny spać spokojnie. Nikt przecież nie podniesie ręki na placówkę, o którą biją się tłumy. Niestety, jest inaczej. Nie uczniowie decydują o istnieniu szkoły, lecz organ prowadzący. Jak organ zechce, to rzuci kłody pod nogi nawet szkole, która nie ma problemów z naborem.

Jak informuje prasa lokalna, moje liceum jest w regionie najpopularniejsze (zob. info). Tak jest od lat. Jest w Łodzi jeszcze kilka szkół, które nie miały i nie mają problemów z naborem. A mimo to wszystkie te placówki co roku czekają na decyzję władz, ile klas pozwoli im otworzyć. Poprzedni dyrektor mojego liceum pożarł się nawet w tej kwestii z władzami Łodzi i w przypływie emocji złożył dymisję (zob. tekst). W efekcie zamiast stracić dwie klasy, pożegnaliśmy się z jedną. W tym roku znowu władze zwlekały z podjęciem decyzji co do liczby klas pierwszych, jakie mamy prawo otworzyć. Tłumy do nas walą, a urzędnicy zdają się mówić, że i tak wszystko w ich rękach, a nie uczniów. W tym roku decyzja była po naszej myśli, ale co będzie za rok, nie wiadomo. W każdym razie liczba kandydatów nie decyduje.

Taki stan rzeczy ma wpływ na styl pracy w szkole. Uczniowie, chociaż ważni, to jednak mniej ważni niż urzędnicy, władza, organ prowadzący, prezydent i jego świta. Moglibyśmy się skupić na pracy z uczniami, ale przecież strach i niepewność paraliżują. Niektórzy nauczyciele są na tyle skołowani, że już nie wiedzą,  o kogo zabiegać. Ja też sądziłem głupi, że najważniejsze są dzieci, a teraz widzę, ile to zła można wyrządzić szkole i sobie samemu, dbając o uczniów. Przecież dzieci nie rządzą i nie decydują, więc diabli z nimi, prawda?