Zapalcie czerwone latarnie

Niejedna szkoła, podobnie ja wiele różnych instytucji, odnosi sukcesy w dziedzinach, które wykraczają poza główną sferę działalności. Także moje liceum ma spore osiągnięcia nie w tym, co najważniejsze. To zaniepokoiło na tyle dyrekcję, że wydała zarządzenie o tzw. czerwonych tygodniach. Nazwa jak nazwa, chodzi o ideę. W czerwonym tygodniu zajmujemy się tylko nauką i niczym więcej. Nie ma żadnych wyjść ze szkoły, a na miejscu jest tylko nauka, żadne ekstrawagancje i pomysły, które odrywają uczniów od uczenia się. Czerwone światło oznacza stop i już.

Niektóre szkoły zatrzymują się jeszcze bardziej i rezygnują całkowicie z działalności, która bezpośrednio nie przekłada się na wyniki nauczania. W przypadku liceum chodzi o jak najlepsze osiągnięcia na egzaminie maturalnym. Szkoły, które dawniej słynęły z urządzania rajdów, pieszych czy rowerowych, działalności harcerskiej, imprez paraedukacyjnych, festiwali, konferencji i innych cudów, wycofują się ze wszystkiego, gdyż na łeb na szyję spadają w rankingach lub boją się tego. A rankingi są bezlitosne – za fajną zabawę dostaje się zero punktów, za propagowanie kultury – zero, za wychowywanie przez sztukę – zero, natomiast za skuteczność na maturze – sto, a za olimpijczyka – dwieście.

Szkoły chcą więc być szkołami, a po resztę odsyłają do Manufaktury i innych centrów handlowych. Tam można się realizować i twórczo rozwijać. Do szkoły zaś przychodzi się po papier – świadectwo najlepszych wyników w nauce i tylko po to. Jestem pewien, że niedługo we wszystkich szkołach będzie zgoda jedynie na czerwone światło.