Dwa cukierki dla młodych, jeden dla starych

Wszyscy nauczyciele otrzymają podwyżki, a młodym rząd dodatkowo dorzuci coś od siebie. Tak mniej więcej tłumaczyła zróżnicowanie podwyżek – młodym więcej, starym mniej –  Krystyna Szumilas. Wiceminister edukacji wyjaśniała, że młodzi nie otrzymują większej podwyżki kosztem starych. Mnie to jednak nie przekonało. Jeśli rodzic daje młodszemu dziecku dwa cukierki, a starszemu jeden, to poszkodowanego dziecka nie przekona tłumaczenie, iż ten drugi cukierek wziął się z zapasów rodziców. Liczą się fakty, a te są takie, że podwyżki będą nierówne. Dwa cukierki to mniej niż jeden.

Nie jestem za równymi podwyżkami, tylko za prawdą. Nie podoba mi się mydlenie oczu, jakie rząd funduje nauczycielom. Dlaczego nie możemy otwarcie powiedzieć, że rządowi bardziej zależy na młodych nauczycielach, a mniej na starych? Po co udawać?

Dajmy młodym nauczycielom jak najwyższe pobory i zastanówmy się nad skutkami tego kroku. Przy obecnych zróżnicowaniach w poborach jeszcze opłaca się ubiegać o awans. Każdy kolejny stopień awansu podnosi bowiem zarobki o jakieś 200-300 zł. Tak jest obecnie, gdy młodzi nauczyciele zarabiają psie grosze – netto 800-900 zł. Gdy dostaną podwyżkę o 400 zł netto – jak planuje rząd – będą mieć 1300 zł netto. To nadal jest mało, ale dystans do zarobków starego wygi zmniejszy się potwornie. Na przykład obecnie nauczyciel mianowany bierze do ręki 1500-1600 zł. Zatem po 10-15 latach szkolenia się i ubiegania o awans nauczyciel będzie zarabiał zaledwie 200-300 zł więcej. Komu się będzie chciało wchodzić na ścieżkę awansu, gdy kolejny stopień nie będzie dawał porządnej podwyżki?

Jeśli nauczyciele o najwyższych stopniach awansu nie otrzymają odpowiednio wysokich podwyżek, młodym nauczycielom nie będzie się opłacało podnosić kwalifikacji, czyli de facto być lepszymi nauczycielami. Bo niby po co, jeśli w ślad za wyższymi kwalifikacjami nie będą szły odpowiednio większe pobory?

Młodość to duży atut. Warto zapłacić za to, aby w szkołach chcieli pracować młodzi ludzie. Jednak nie można dopuścić do sytuacji, że młodym nauczycielom nie będzie się chciało szkolić. Młodość przemija bardzo szybko. Dzisiejsi młodzi nauczyciele będą za parę lat starymi belframi bez kompetencji. Dziś jeszcze brak kompetencji młodych można usprawiedliwiać niedoświadczeniem, brakiem wyszkolenia, niskim stopniem awansu, tym, że przecież są na stażu. Jednak na stażu nie można być wiecznie. Czy za kilka lat będziemy  usprawiedliwiać niekompetencję dzisiejszych młodych nauczycieli tym, że nie opłacało im się powiększać kwalifikacji, bo już na wejściu otrzymali maksymalne pobory? Kto wtedy odpowie za tę bzdurną decyzję, aby majtkom płacić prawie tyle samo co komandorom?