Szybko czy powoli?
Dawniej materiał powinien się nauczycielowi ślimaczyć, a teraz trzeba omawiać go w tempie błyskawicy. Chcę więc czy nie, materiał omawiam szybko i po łebkach, bo przecież nikomu nie jest potrzebna wnikliwa znajomość dzieła, lecz tylko taka, która pomoże zdać egzamin maturalny. Nauczyciel jest rozliczany z tego, czy omówi wszystkie treści programowe. Gdybym nie zdążył, zostanę pociągnięty do odpowiedzialności. I nie będzie tłumaczenia, że zatrzymałem się przy Gombrowiczu czy Kafce, dlatego nie zdążyłem omówić Orzeszkowej. Na każdego twórcę należy poświęcić tyle czasu, aby go wystarczyło dla wszystkich. Wychodzi po godzinie na tekst, po dwie na autora. Jak się przy którymś zatrzymam dłużej, to muszę innych omówić krócej. Jak za długo, to pojawi się ryzyko, że jakiegoś twórcy nie omówię wcale.
Tego tempa nie wytrzymują uczniowie. Nieliczni pamiętają, co było w gimnazjum. Według wielu, nic nie było. W liceum proszą, abym zwolnił. Nie zwolniłem, dlatego już omawiamy „Treny” Kochanowskiego. O to samo proszą mnie uczniowie klas drugich oraz trzecich. Wszyscy mówią, że za szybko. Wyjątkowo więc zaplanowałem prawie dwa tygodnie na „Lalkę”, ale nadal słyszę, że to nie wystarczy. Miło słyszeć. Gdyby to ode mnie zależało, mógłbym jeden duży utwór omawiać przez pół roku.
Na studiach filozoficznych zdarzało się, że jakiś tekst był analizowany niezwykle szczegółowo, wręcz zdanie po zdaniu. Wychodziło średnio akapit na jedno spotkanie (dwie godziny), a przy niektórych zdaniach zatrzymywaliśmy się na dłużej. Tak na przykład omówiony został fragment „Krytyki czystego rozumu” Kanta. Po niezwykle wnikliwym przeanalizowaniu niewielkiego urywku czułem się na siłach zająć całą resztą. Czytałem dalej sam i rozumiałem. Podejście do egzaminu to była czysta przyjemność.
Poznawanie literatury w liceum przypomina jazdę w Formule 1, jednak emocji w tym nie ma żadnych, za to ryzyko urazów bardzo duże. Byle do przodu, nieraz na łeb na szyję, nie oglądając się za siebie. Mordercze tempo, więc jak ktoś się zagapi, uderza głową w mur, czyli dostaje jedynkę, i wypada z gry. W pierwszej klasie nadąża za mną co trzecia osoba, a reszta nie czyta, bo nie jest w stanie. W drugiej klasie wykruszają się kolejne osoby – czytają i rozumieją trzy-cztery, a reszta nawet nie staje do wyścigu. Już wiedzą, że nie zdążą. Czasem spróbują, przeczytają krótszy utwór, ale na stałe się nie ścigają. W klasie maturalnej jest jeszcze gorzej, a przecież powinno być najlepiej. Tymczasem nawet świetni uczniowie nie czytają, ponieważ nie dają rady – tak mordercze jest tempo.
Po co fundujemy uczniom ten wyścig, skoro on im nic nie daje – nie zapewnia ani znajomości lektur, ani nie zachęca do kontaktu z literaturą. Fundujemy dzieciom edukację-wyścig, w którym grają rolę obserwatorów. Nauczyciel włącza motorek i wciska gaz do dechy, aby wyrobić się z materiałem, a młodzież patrzy i nie rozumie, co belfer wyprawia. A teraz pytanie do władz oświatowych – czy nie można mniej i wolniej? Na co komu ten wyścig, który zabija, a nie rozwija?
Komentarze
ba… Na polskim to chociaż jest tak, że nieznajomość trenów nie wpływa na znajomość Lalki. A na matmie… Jak się gdzieś czegoś nie zrobi jak trzeba to cała reszta leży, bo człowiek musi cały czas korzystać z innych – wcześniejszych umiejętności. I też gonimy jak te konie wyścigowe. Od najwcześniejszych lat. Ja nawet uważam że to nie chodzi o ilość i poziom tego co jest w podstawie (choć z niektórymi rzeczami bym polemizowała) ile o ilość godzin przeznaczonych na matematykę od podstawówki. Zrobili maturę obowiązkową ale nie zwiększyli czasu na naukę matematyki.
Dziś dzień dla polskiej szkoły doniosły.
Dziwię się, że nie jest celebrowany.
26 stycznia 1982 uchwalono Kartę nauczyciela.
Czołgi stały na ulicach i zima była jak w tym roku.
Komunistyczno- wojskowa władza aby zapewnić sobie życzliwość inteligencji postanowiła się jej podlizać.
Na zasadzie divide et impera władza zadziałała.
Skutki podzielania społeczeństwa na mundurowych,nauczycieli,rolników,górników,sędziów i innych wybrańców odczuwamy do dziś.
To tam leży przyczyna niemożności likwidacji domów dziecka.
Dobro dzieci się nie liczy, wobec prawa do zatrudnienia dziesiątków tysięcy pracowników oświaty związanych z tym dziewiętnastowiecznym wynalazkiem.
Może by tak na historii opowiedzieć uczniom o okolicznościach uchwalenia i motywacji władzy przy uchwalaniu tej korupcyjnej ustawy.
Akurat Kartę Nauczyciela wynegocjowała „S”, więc…;-)
Bardzo ciekawie jest spojrzeć na szkołę od strony nauczyciela. O dziwo – też człowieka i to nawet „ludzkiego”.
Jak zauważyła już lidqa, gonienie z materiałem bardzo odbija się na przedmiotach takich jak matematyka, fizyka czy chemia, gdzie naprawdę trudno przeskoczyć braki z poprzednich tematów. Natomiast język polski przez takie tempo traci na jakości, nie ma jak polubić literatury, skoro nawet nie da się na spokojnie lektury przeczytać.
Jeśli ktoś chce przysiąść do jednego przedmiotu traci na wszystkich innych; oceny lecą w dół, a to przecież na nie jest położony największy nacisk. Na koniec matura – wielki finał. To ostatecznie rozstrzyga kto był „najlepszy” i kto „najwięcej” wie.
Taki system wyniszcza, uczeń przełącza się na tryb „zakuć, zaliczyć, zapomnieć” i w rezultacie po liceum wie niewiele więcej niż przed.
Z drugiej strony, mlodziez po skonczeniu studiow rzuci sie w wir walki o pozycje na rynku pracy i spolecznej drabinie. Tam tez frykasow za przyjemna prace nie ma. W pracy przwaznie gdzies sie goni, sciga, zyje sie pod presja kto wie wiecej i jest lepszy. W liceum jak sie nie nadaza to mama zla, co najwyzej. W pracy jak sie nie nadaza, to wiadomo co…
A
Opowiem Wam historie sprzed paru lat. Kiedys przedstawiono mi tu, w Londynie brata Szmula Zygelbojma, tego slynnego budnowca, ktory popelnil samobojstwo w LOndynie na znak protestu wobec bezczynnosci aliantow w obliczu Zaglady.
Starenki brat Szmula, przyjechal do Londynu na odsloniecie tablicy pamiatkowej brata – przyjechal bodaj z RPA, gdzie mieszkal od zakonczenia wojny, potem mial jechac do Polski. Towrzysztla mu nieustannie polska ekipa filmowa , zbierajaca materialy do filmu Smierc Zygelbojma (2001 r)
Otoz kiedy poznalam Rubena Zygelbojma, ekipa filmowa wlasnie sie spozniala i poproszono mnie abym „zajela sie” przez dwie godziny starszym panem.
Zaczal rozmowe od tego, ze jest prostym robotnikiem, „chlopakiem z Krasnegostawu” , ze cale zycie pracowal w fabryce i od 60 lat prawie nie mial okazji do mowienia po polsku. Jego polszczyzna faktycznie byla nieco zardzewiala, ale bogata, jak na „prostego chlopaka z Krasnegostawu”.
Troche go zaczelam wypytywac o zycie przed wojna i nagle otworzyl sie w nim jakis zawor i wylala sie rzeka, a raczej nawet wodospad! polskiej poezji. Recytowal z pamieci Staffa i Lesmiana, Norwida i Slowackiego, Tuwima i Milosza, Zuzanne Ginczanke i Katcenelsona. Mowil szybko z pamieci, jakby sie bojac, ze ja sie znudze i odejde, a on jeszcze tyle pamieta. Sluchalam tego oniemiala, czasami wchodzilam mu w slowo i razem mowilismy wersety z Piatej Piesni Beniowskiego albo Nowridowa Piesn Tyrteja.
To wszystko wyniosl z tej biednej zydowskiej szkoly w Krasnymstawie, gdzie uczpno takze polskiej literatury.
Pan Ruben umarl kilka lat temu, byl juz dobrze po osiemdziesiatce. Nie pamietam czy wrocil do Afryki czy zmarl w Polsce.
Mysle o nim czesto i o jego nauczycielu polskiego w Krasnymstawie.
Czytam, słucham, sama w tej „głupawce oświatowej” uczestniczę i zastanawiam się czy współczesna szkoła jest rzeczywiście dla ucznia i jego psychofizycznych możliwości.
Moja „kariera” w szkole dobiega końca, ale martwię się o moje wnuki – jaki polska oświata zgotuje im los? Czy po zakończeniu cyklu nauki obowiązkowej będą ludźmi inteligentnymi, w pełnym tego słowa znaczeniu – czy intelektualne cyborgi lub matoły, które nie poradzą sobie w nowej rzeczywistości – z definicji inteligencji: to doświadczenie i wiedza nabyta mają być przydatne w sytuacjach nowych.
Każda wiedza powinna potencjalnie służyć, a w opisywanych przez Gospodarza szkolnych/oświatowych praktykach, jak z tej szczątkowej, galopem przekazywanej wiedzy, uczeniu pod testy, w przyszłości wykorzysta uczeń?!
CO ROBIĆ?!
Również dzisiaj mamy Światowy Dzień Transplantologi.
Barierą w Polsce do rozwoju tej metody leczenia,metody dla której nie ma często alternatywy jest brak zgody ze strony rodziny potencjalnego dawcy na pobranie narządów.
Tylko zmiana nastawienia społecznego może ten stan rzeczy zmienić.
Ciekawy jestem w ilu szkołach na lekcjach wychowawczych poruszano ten problem?
A może na lekcjach religii?
Może ksiądz Norbert rozmawiał z młodymi ludźmi o tym najwspanialszym z darów jaki można podarować bliźniemu,życiu i zdrowiu.
Za darmo.
A może szkoła nie jest od tego?
To teraz wiem dlaczego nasza młodzież jest taka niedouczona:). Tzn. wiedziałam to wcześniej, ale podparł to swoim doświadczeniem i autorytetem Gospodarz. Tylko dlaczego o tym tak cicho? Dlaczego nauczyciele nie piszą, mówią, krzyczą o tym problemie? Nie będę pisać, o co nauczyciele potrafią skutecznie walczyć, bo pisałam już o tym na tym blogu. To już nudne – bo nieskuteczne.
Pytanie, które stawia Gospodarz w końcowej części wypowiedzi, niestety, nie spotka sie z reakcją ze strony władz oswiatowych, a więc mówiąc kolokwialnie, należy robić swoje. Ja od momentu wprowadzenia nowej matury przestałem wtłaczać uczniom wiadomości z teorii literatury, w klasach maturalnych nie robię sprawdzianów z epok. Wykonujemy streszczenia, ćwicząc styl i język wypowiedzi, gdyż za to można dostać sporo punktów oraz krępujące inwencje różne testy rodem z OKE lub CKE. Tak działam , gdyż jestem rozliczany z wyników matur. O autorach mówię w kontekście ciekawych dla młodzieży anegdotek. Czasami czuję się ograniczony jak Bladaczka, mówiąc o sposobie osiągnięcia minimalnej, gwarantującej zaliczenie liczby punktów. Niestety, wśród moich uczniów nie ma Gałkiewicza, który chciałby czegoś wiecej.
Parker! Do jasnej ciasnej. Nie pisze sie „transplantologii” tylko „transplantacji”. Tak samo jak ci, ktorym przeszczepiony zostal jakis narzad to nie „transplantolodzy”, ale „transplanci”. Nie udawaj Greka.
Blog nudny i nic nie znaczący.
Kolejna nieskuteczna dyskusja belfrów, nie mająca nic z wspólnego z tym, co się dzieje tak na prawdę w szkołach. Tylko własne problemy i kompleksy. Nic o rodzicach i uczniach, zagubionych w tych wszystkich super reformach i pomysłach.
Jedyne co mi przychodzi do głowy – właściciel tego bloga miał inne intencje. Mam taką nadzieję.
Pa:)!
Zazo, miej pojemniejszą głowę. Czytaj uważniej wpisy, gdyż to, o czym piszemy, ma wiele wspólnego z tym, co się dzieje tak naprawdę w szkole. I nie kokietuj nas tym słodkim ,,Pa”.
# Ino pisze:
2010-01-26 o godz. 20:07
Zazo, miej pojemniejszą głowę. Czytaj uważniej wpisy, gdyż to, o czym piszemy, ma wiele wspólnego z tym, co się dzieje tak naprawdę w szkole. I nie kokietuj nas tym słodkim ,,Pa?.
Odpowiadam.
Czytaj „ze zrozumieniem” i odpowiedz na ważniejszą, moją drugą część stwierdzenia. To prawie jak manipulacja.
A teraz bez kokieterii i gorzko – spier…lam:)!
Gospodarza proszę o wyrozumiałość i zaakceptowanie mojej wypowiedzi.
Mimo wszystko PA:)!!!!
No wlasnie, wez sie w garsc!
SZKOŁA SZACUNKU i DIALOGU.
Podstawą wszelkich działań na terenie szkoły jest szacunek i dialog . O szacunku, dialogu, różnicy zdań mówimy głośno i na co dzień. Dialog jest podstawową metodą pracy dyd. i wych.
SZKOŁA WYBORU.
Szkoła stwarza możliwość i konieczność dokonywania wyborów – uczniowi i nauczycielowi. Musisz przeczytać fragment Pana Tadeusza. Musisz wybrać czy przeczytasz całego, czy przygotujesz wiadomości o współczesnej Litwie. Od Twojego wyboru zależy maksymalna ocena jaką możesz zdobyć. Nie zmuszamy do brnięcia w jakieś zagadnienie na siłę.
Każda szkoła ma możliwość i konieczność wyboru. Sami nauczyciele i dyrekcja muszą uzgodnić jak będą pracować. Więcej autonomii, to więcej odpowiedzialności, entuzjazmu i satysfakcji.
Trzeba zmusić MEN do zgody na takie szkoły eksperymentalne.
CDN.
lidqa.
Bo obecna szkoła jest dla WSZYSTKICH, a powinna być dla KAŻDEGO.
Proces nauczania przystosowanych jest do uczniów zdolnych. A przecież to tylko około 10% populacji. Pozostali są w naturalny, nie celowy lub złośliwy, sposób zdegradowani. Ciągle czegoś nie rozumieją, nie nadążają, muszą nadrabiać. W bardzo wielu uczniach utrwala się poczucie niższej wartości lub pogardy dla wiedzy i „kujonów”. O skutkach można by długo.
Szkoła dla KAŻDEGO, to szkoła WYBORU. Gdzie nauczyciel może elastycznie dostosowywać proces dydaktyczny do możliwości uczniów. Gdzie uczeń stawiany jest przed wyborem: może zrobić to, albo tamto.
Przedstawię przykład z matematyki – jutro
CDN.
Proces nauczania wcale nie jest dostosowany do uczniów zdolnych, tylko do uczniów średnich, przeciętnych. Zdolni się nudzą, słabi nie nadążają, średni mają w sam raz.
A co do tego, żeby „elastycznie dostosowywać proces dydaktyczny do możliwości uczniów” – kilkanaście lat temu moja mama i grupa innych rodziców – przy wsparciu pełnych entuzjazmu nauczycielek – chciała założyć w publicznej podstawówce dwie klasy autorskie: dla dzieci wybitnie uzdolnionych matematycznie i artystycznie. Z programem ELASTYCZNIE dostosowanym do ich możliwości. Szkoła nie musiała na to dac złamanego grosza, rodzice chcieli dopłacac z własnej kieszeni. W końcu się udało, ale jaka to była droga przez mękę… No bo jak to tak, dawac do jednej klasy zdolne dzieci na podobnym poziomie i jeszcze pomagać im w rozwijaniu zdolności? Koniecznie trzeba dorzucić im paru uczniów z łapanki, ze średnią 2,5, ale za to z ambitnymi rodzicami, którzy umrą, jeśli pociecha nie będzie w klasie dla „uzdolnionych”. Ukrócić parszywy elitaryzm, przeciez jak zdolni będą się kisić we własnym sosie, to, o zgrozo, zrobią się jeszcze zdolniejsi i wtedy to już w ogóle nie będzie wiadomo, co z nimi dalej robić. W głowach im się poprzewraca bez zdrowego towarzystwa kilku przeciętniaków.
Niestety mimo wielu pięknych deklaracji taki pogląd pokutuje w szkołach nadal…
„Proces nauczania wcale nie jest dostosowany do uczniów zdolnych, tylko do uczniów średnich, przeciętnych. Zdolni się nudzą, słabi nie nadążają, średni mają w sam raz.”
Tak jest w założeniach ale praktyka jest inna.
Proszę zrobić ankietę w wśród uczniów.
Kogo nauczyciele lubią waszym zdaniem?
Ja zapytałem o to swoje dzieci.
Za małe żeby kombinować.
Wymienieni uczniowie mieli najlepsze oceny.
Oczywiście, że dla dziecka dobra ocena może być odbierana jako przejaw sympatii ze strony nauczycielki.
Ale czy jest to jedyne wytłumaczenie dla faktu, że w ocenie dzieci ci słabsi nie są lubiani?
Idea wyławiania talentów jest jak najbardziej słuszna.
Wydaje mi się, że publiczne placówki powinny mieć obowiązek tworzenia takich klas.
Jeśli nie w każdej szkole to przynajmniej na tyle gęsto aby każdy ponadprzeciętnie zdolny uczeń miał do nich dostęp.
Szkoła powinna dostosować program do możliwości słabszych dzieci bo to one już na starcie mają niską samoocenę i to jest bagaż na całe życie.
Polska szkoła zamiast wyrównywać deficyty tylko je pogłębia.
Ja tez wyp…lam i tez bardzo prosze o wyrozumialosc Gospodarza co do mojej wypowiedzi.
Szkola powinna uczyc „bycia czlowiekiem” i zycia w grupie przede wszystkim.
Jestem przeciwna tworzeniu „elitarnych” klas. W mojej szkole byl taki eksperyment – tylko jeden rok, tylko matematyka. Atmosfera miedzy uczniami, miedzy ich rodzicami byla, nie wiem jak to okreslic: jak na beczce prochu. Chlopcy w slabszej klasie, 12-latki, zrobili sie agresywni. Wiadomo, zapomniec moga o najpiekniejszej Zosi, bo ta zapewne wybierze czempiona Stasia ze srednia 5.o, ktorego przyszlosc to wlasna klinika (dziadzius wybuduje) kardiologiczna, jaguary, dom letniskowy na Hawajach itp. Madrzejsi chlopcy ze zdolnej klasy, dla zaniechania eskalacji klasowych animozji, przestli sie w ogole odzywac na innych przedmiotach. Dobrze rozumieli, ze ich zdolnosci to plachta na byka dla mniej zdolnych. Nie dalo sie prowadzic lekcji, czekalam na koniec roku jak na zbawienie. W jeden rok tylu frustratow szkola wypuscila:(((
Dyrekcja szybciutko zaponiala o „wylawianiu” talentow.
Dla porownania, moje dziecko chodzi do innej szkoly. Na zebraniu dla rodzicoe dyrektor oswiadcza, ze to szkola wychowujaca mlodziez na optymistycznych, otwartych, zdolnych do kooperacji czlonkow spoleczenstwa. Wiecej podal tych cech jakimi maja sie wychowankowie charakteryzowac, wszystkie szlachetne oczywiscie. Rodzice pokiwali glowami z aprobata i… wyslali dzieci na korepetycje od 1-szej klasy. Poczatki platnej edukacji?
tsubaki
Każdy dobry pomysł może się przerodzić w swoją karykaturę..
Nie jestem za tworzeniem elitarnych klas do których jak pisze demonka dopisywali by swoje dzieci ambitniejsi rodzice.
Taka to jest cała szkoła gospodarza.
Są obiektywne kryteria wyławiania utalentowanej młodzieży.
Proszę zwrócić uwagę że w przytoczonym przykładzie utworzono dwie klasy.
Ta druga trochę dla równowagi mogę przypuszczać.
Jak ciągniemy ten wątek to wydaje mi się, że gdyby to nie był eksperyment tylko zmiana systemowa to patologi byłoby mniej.
Ale na pęd do kariery rodziców nic się nie poradzi.
Zabezpieczeniem mogły by być tylko obiektywne kryteria przy przedmiotach ścisłych.
Żeby starzy nie mogli zabić młodego człowieka.
Wyobrażam to sobie tak.
Podstawa programowa była by okrojona dostosowana do możliwości „średniaków” i mniej zdolnych.
Po zajęciach podstawowych rozpoczynały by się specjalistyczne.
Nie ma dzieci nieutalentowanych.
Oprócz przedmiotów ścisłych są artystyczne ze swoją różnorodnością,sportowe,techniczne,językowe.
Gdyby „obowiązkową” religię zlikwidować to i religijne fakultety mogłyby być z biologią i teorią ewolucji dla równowagi.
Zresztą mamy w Polsce specjalistów którzy zakładam, że się na tym znają.
Nie czuję się kompetentny żeby w szczegółach o tym pisać.
Poglądy na wychowawczą rolę szkoły mamy podobne.
W tym modelu byłoby na wychowanie więcej czasu.
Tsubaki! U mnie w szkole, jak ja bylem uczniem, to zawsze byla czolowka klasy, potem sredniacy, slabi uczniowie i oczywiscie JA, jak zwykle na samym koncu… Ale ten uklad utrzymywal sie od pierwszej klasy az do osmej i nikt nigdy tego ukladu nie kwestionowal. Czasem ktos nagle awansowal, a ktos inny sie opuscil. Nie bylismy najlepsza klasa z rocznika, ale gdzies tak w drugiej polowie stawki. Nie pamietam, aby ktos martwil sie z powodu bycia lub nie bycia dobrym, czy zlym uczniem. Ja tym bardziej nie wnikalem, ma sie rozumiec. Dzis jestem szczesliwym, pelnym energii mezczyzna, mam zone i dzieci, ktore o dziwo wcale nie sa glupie, tylko (i tego pojac nie moge) – bardzo madre. W zyciu zawsze sa lepsi i gorsi, a z mojego punktu widzenia to tylko lepsi, wiec chyba nie ma problema, nie? Po co na sile wyrywac jakies wyniki, piac sie w gore, dostarczac itp.? Ja powtarzam moim dzieciom codziennie rano przed wyjsciem do szkoly : Nie chciej nigdy byc najlepszym, badz sredni, albo nawet slaby, ucz sie, ale nie za duzo, bo sie spocisz i tak dalej. Zona mnie za to oczywiscie goni po calym domu, ale ja nie zwracam wcale na to uwagi. JA sie nie przejmuje! Mam to w …duzym powazanstwie.
Chyba się trochę nie rozumiemy – ale mam wrażenie, że nie tylko my, ale całe społeczeństwo. Dopóki „zdolny” będzie synonimem „elitarnego” w negatywnym tego slowa znaczeniu, to ci zdolni zawsze będą gnojeni, zapominani i zmuszani do dostosowania się do poziomu tych przeciętnych.
W Twoiim przykładzie, Tsubaki, czempion Staś, którego, jak się domyślam, jedyną winą jest to, że jest dobry z matmy i pochodzi z zamożnej rodziny, jest przedstawiany jako czarny charakter, przez którego ci inni biedni chłopcy czują się głupsi. Ale w zupełnie technicznym sensie oni SĄ głupsi, przynajmniej z matematyki. Czy to wina Stasia? I czy Zosia ma działać jak instytucja charytatywna i wybierać chłopców głupszych/mniej kulturalnych/biedniejszych – tak, wiem, że to kontrowersyjne, ale na Boga, niechże dziewczyna wybiera tego, kto jej najbardziej odpowiada, a czy kręci ją IQ czy samochody to już tylko jej sprawa.
Moim zdaniem w tym konkretnym przypadku błędem bylo zrobienie TYLKO matematyki dla zdolnych (ten system działa w liceum, ale wczesniej niekoniecznie), bo wtedy frustracja u tych „gorszych” sięga zenitu (swoją drogą, jakie to ciekawe, że ani uczniom, ani rodzicom nie przyjdzie do głowy, żeby się zwyczajnie solidnie pouczyc i tez miec średnią 5.0 – ale nie, lepiej upupić „geniusza”). Albo cała klasa „dla zdolnych”, wszystkie przedmioty, albo nic, bo to będzie farsa. U mojego brata (to on był tym zdolnym matematycznym) ten system zadziałał bardzo dobrze. Dzieci było dwadzieścioro parę, dobrze się ze sobą dogadywały, dobrze im się ze sobą współpracowało, klasa była zgrana, spędzili razem fajne 5 lat i wcale nie uważam, że ich umiejętność „bycia w grupie” jest gorsza, niz gdyby mieli w klasie ze dwóch narkomanów, trzech młodocianych alkoholików i grupkę kolegów, którzy z trudem sylabizują krótkie wyrazy.
Smutna prawda jest taka, że czy nam się to podoba, czy nie, to, z jakiego środowiska pochodzimy, w ogromnym stopniu wpływa na to, z kim będziemy przestawac jako młodzież i dorośli. Moja ostatnia styczność z niektórymi typami osób zakończyła się na poziomie podstawówki i wcale nie jest mi z tego powodu źle. Jak kiedyś będe musiała wejść z nimi w interakcje, to trudno, nauczę się. Ale dopóki nie musze, to będę sobie spokojnie przebywac w środowisku ludzi, którzy czytają rocznie więcej niż jedną książkę, bywają w teatrze, nie uzywają w rozmowie „przerywników” i swoim dzieciom chcą umozliwić rozwijanie uzdolnień w możliwie jak najbardziej sprzyjających warunkach. Z pomocą szkolnictwa publicznego lub bez niej.
Wcale nie trzeba tworzyć klas dla zdolnych i mniej zdolnych. Wystarczy zmienić filozofię działania szkoły i organizację procesu dydaktycznego.
Trzeba ciągle zmuszać uczniów do podejmowania wyborów.
Macie dwie kartki z zadaniami. Wybierzcie jedną z nich. Pierwsza, to droga do trójki. Druga, to droga do piątki. Uczeń sam musi dokonać wyboru.
Teraz niby jest to samo, tylko że to nauczyciel jest wybierająco-zmuszającym. Wydaje się , że to niuans. Ale spróbujcie tak zrobić. Zobaczycie jaka to różnica.
CDN.
Demonko,
Polecam prace spoleczne w szkole podstawowej, normalnej, nie musi byc zaraz w patologicznej dzielnicy. Zapewne nie jestes nauczycielem, dlatego nie wiesz, ze istnieje cos takiego jak „niemoznosc nauczenia sie”, ktorko mowiac brak umiejetnosci uczenie sie, brak zdolnosci. Tak ma z 50 % dzieci w podstawowce. Nigdy nie widzialas jak pilny i pracowity najzwyczjniej w swiecie nie zapamieta, nie rozumie co czyta.
Zauwaz, ze podkreslilam, iz Stasiu jest madrym chlopcem w mojej opowiesci, a ja sama nic do Zosi nie mam. Pewnie rozowa przyszlosc Stasia troche w zlym zwierciadle ta pare postawila. Luksusowa przyszlosc Stasia specjalnie tak odmalowalam, by pokazac jak ludzka byla agresja slabszych uczniow, jak watly szkielet psychiczny – nie nadwyrezajmy go.
Przeciez i nam sie zdaza wsciec, ze na wiekszy dom zaslugujemy albo lepszy samochod, a co dopiero nastoletnie serducho, szklane, latwo podatne na rozbicie.
Ja kocham takich uczniow jak Stas i szanuje nie za piatki, ale za sposob w jaki, mimo braku doswiadczenia, wiedzy i swiadomosci, mimo jedynie 12-stu lat, reagowali na nietypowa i nieznana dla nich sytuacje. Stasia szanuje i nigdy nie zapomne. Mysle, ze to doswiadczenie kiedys wiele mu wyjasni i pomoze. Pamietam mame Stasia, taka sama skromna i swiadoma rzeczy kobieta. Ty Demonko pewnie z tych, co krzycza na wywiadowkach, ze nie pozwola na marnowanie talentow swoich geniuszy, jak ta mama Kacpra, co ja w Wyborczej opisali.
P.S. Twoj brat, wychowany w zamknietym rozowym pokoju umie pracowac w grupie takich samych aksamitnych chlopcow, wychowanych w takim samym srodowisku. Nie byli ani razu na wagarach, nie okladali sie z synami pijakow na korytarzu, to ich nie znaja, a jak nie znaja, to sie boja, zamykaja, normalnie, po ludzku nie potrafia rozmawiac. Ty rowniez. Sama piszesz, ze tolerujesz tylko ludzi, ktorzy czytaja. Reszta to dno nie warte zainteresowania. Jakies robale, co drzwi obsadzaja, albo frytki smaza, a fe! Ot Polska inteligencja, pewnie jeszcze neolityczna.
Pewnie, ze przyjemnie jest porozmawiac z kims inteligentnym, ale zycie to nie tylko przyjemnosci, to takze praca. Kazdy z nas ma talenta w ograniczonej ilosci. Nikt sam swiata nie zawojuje, potrzebujemy siebie nawzajem. Zdolni mniej zdolnych i na odwrot. Tak jest swiat zbudowany, ze WSPOLPRACA nam sie lepiej oplaca.
Demonko u nas w Polsce madrzesi gnoja glupszych, a glupi wiadomo: bezmyslnie nasladuje, bo glupi. Odwrocilas kota ogonem.
Pare lat temu wpadl mi w rece poradnik dla aspirujacych na studia na Harvard, i inne „bluszczowe” univerki. I co tam wyczytalam? Ze jesli bedzie do wyboru miedzy dwoma piatkowymi licealistami to dostanie sie ten, ktory nie czyta duzo, ale ten co moze udokumentowac, ze ma zdolnosci i zamilowanie do pracy z ludzmi (roznymi) a wiec np: dziala w kolku teatralnym, 3 lata dzialal jako przewodniczacy takiej a takiej organizaci, albo byl liderem szkolnej druzyny pilkarskiej, ktora w dodatku miala sukcesy (dzieki jego zdolnosciom), pracowal z dziecmi uposledzonymi itp. Amerykance juz od dawna rozumieja, ze „team work” przeklada sie na „effective work”, a konkretniej „cost-effective work”.
Przepraszam tych, ktorzy juz to czytali.
Drogi Glupku, ciesze sie, ze tak zmadrzales:) Blogowanie u Pana Darka dobrze Ci zrobilo;)
Czas zmienic nick’a.
Parker,
Tych klas dla zdolnych musialoby byc nieskonczenie wiele, bo nieskonczenie wiele jest „kombinacji zdolnosciowych”. Zdolnosci rozkladaja sie bardzo nierownomiernie – natura chyba zmusza nas do kooperacji. Nie ma prostego podzialu na humanistyczne czy scisle. Zreszta artystyczne zdolnosci coraz wieksza role we wspolczesnym swiecie odgrywaja a te wiadomo: po macoszemu sa traktowane. Nawet jakby sie udalo mnogosc najprzerozniejszych profilow utworzyc w kazdym roczniku to kto by uczyl np. w klasach dla artystow grafikow komputerowych uzdolnionych matematycznie?
Demonko,
Wierz mi, ze bliskie memu sercu rozwijanie uzdolnien, lubie taka prace , jako nauczyciel. Chodzilam do zwyklej szkoly, gdzie nie widac talentow, bo nikt sie nimi nie interesuje. Doswiadczylam co to jest „Upupianie”- i mimo tego jestem przeciw tworzeniu takich klas. Upupienie pomoglo mi zrozumiec intencje i emocje zazdrosnikow (sami mi je wyartykulowali), a w doroslym zyciu pomaga mi postepowac z nimi w pracy, unikac konfliktow.
Nie wiem w jakim swiecie zyjesz, ale nie rozumiesz tez, ze sa ludzie, ktorzy nie maja zadnych specjalnych zdolnosci, jaka im klase zaoferujesz? Ty i Parker nie wiecie, bo nie uczycie. Sami jestescie uzdolnieni i myslicie, ze to naturalny stan w naturze. Mozna wybaczyc. Uwierzcie nam, nauczycielom.
Tsubaki,
Rozumiem, że jako nauczyciel masz inne doświadczenia niz nie-nauczyciele, a i środowisko pracy pewnie specyficzne. W porządku. Ja nie jestem ani nauczycielką, ani matką (więc na wywiadówkach nie krzyczę, ale dzięki za fachowa ocenę mojej osobowości, zabawnie było poczytać). Może nie wynika to z mojego posta, którego, przyznaję, pisałam częściowo pod wpływem emocji, ale naprawdę szanuję każdego człowieka jako człowieka, nie wyszydzam ludzi, nie jestem nieuprzejma, nie odwracam się ze wstrętem na widok kogos biedniej ubranego itp. ale równoczesnie wcale nie uważam, że jestem gorszym albo uboższym duchowo człowiekiem tylko dlatego, ze nie tłukłam się na szkolnym korytarzu z klasową pijaczką. Przez kilka lat siedziałam w ławce z chłopcem, który obecnie odsiaduje duzy wyrok za rozboje i pobicia. Jako kolegę z ławki bardzo go lubiłam, natomiast absolutnie nie brakuje mi go w moim obecnym zyciu. Miałam kolezanki, które potrafiły zgnoić zdolniejsze osoby dlatego, ze one same miały ambicje wieksze niz mozliwości. Wtedy ich nie cierpiałam, teraz, kiedy spotykam je na ulicy, rozmawiamy sobie normalnie, jest miło i przyjemnie, ale znowu – żyjemy w różnych kręgach, że tak to nazwę. To, że z nimi dorastałam, może i mnie zahartowało, ale znam osoby, które to złamało. Według Twojej teorii – to dobrze, bo już wiedza, co je w zyciu czeka. Według mojej – niekoniecznie.
Co do mojego brata, to też przeprowadzasz bardzo śmiałą analize osobowości – skąd wiesz, jak się wychowywał, czy się nie bił, nie wagarował? A nawet jeśli, to przepraszam bardzo – musiał? „aksamitne” to on miał warunki nauki, co powinno byc udziałem każdego, kto uczyć się lubi. Poznał róznych ludzi, zresztą tak jak i ja – na wakacjach, w różnych towarzystwach, na ulicy itp – nie boimy się ich, nie uciekamy. Po prostu, tak jak tysiące, a może nawet miliony innych osób, NIE DĄŻYMY DO KONTAKTU Z NIMI, jesli nie musimy – bo nam z różnych powodów nie odpowiadają. Żeby Cię uspokoic, nie dążę tez do kontaktów ze światem polityki, show biznesu itd – bo też mi nie odpowiada. Ma prawo? Ma.
Twoja wizja rzeczywistości zakłada, ze każdego trzeba zmuszac do kontaktów z każdym, „żeby się nauczył zyć w grupie”. Moje doświadczenie – nie nauczycielskie, tylko zyciowe – pokazuje, ze w większości przypadków to, z jakiej grupy człowiek wychodzi (rodzina), w naturalny sposób determinuje to, do jakiej będzie należał w przyszłości. Będzie dryfował w jej stronę mimo raf i sztormów w postaci stających – albo stawianych – na jego drodze osób z innych grup. Na ile się o nie poobija, czy się o którąś zupełnie rozbije – to już kwestia szczęścia.
I na koniec: może to zabrzmi bezwzględnie, ale jesli ktoś nie ma specjalnych zdolności kwalifikujących go do klasy „dla fizyków” albo „dla plastyków”, to nie powinien w niej być i tyle. Jesli uczenie się sprawia mu trudnośc, to może lepiej odnajdzie się w pracy – nie mówię tu o kopaniu rowów, bo zaraz pewnie pojawi sie ten zarzut, ale nie każdy musi mieć maturę czy studia – potrzebujemy fryzjerów, kelnerów, krawców, ślusarzy, hydraulików, a nie kolejnych magistrów sadzenia drzew zielonym do góry, którym wmówiono, że MUSZĄ się uczyć, bo tylko wtedy będą szczęśliwi i spełnieni. Guzik prawda. Będą sfrustrowani. i będą tę frustrację wyładowywac na wszystkich dookoła.
tsubaki
Jak już wspomniałem mamy podobne poglądy na społeczną rolę szkoły.
A przynajmniej ja się zgadzam z tym co piszesz na ten temat.
Najwyraźniej nieuważnie czytasz moje komentarze lub założona teza nie pozwala ci w nich dostrzec prawdziwych intencji.
Upominam się na tym blogu o dostrzeżenie „słabszych” uczniów przez naszą szkołę.
Słabszych bo biednych,słabszych bo mniej inteligentnych,słabszych z tysiąca innych powodów.
Uważam, że Polska szkoła powinna być narzędziem w ręku państwa wyrównującym szanse obywateli na życiowy sukces.
Wiem, że taki egalitaryzm nie przystaje do stereotypu liberała.
Jak pisałem w Polsce to inwektywa.
Wracając do tematu pisałem, że nie czuję się kompetentny żeby wchodzić w szczegóły omawianego problemu.
Ale jednak w liceum chodziłem do klasy matematyczno-fizycznej a w szkole były klasy biol-chem, humanistyczne i sportowe też.
Były też klasy ogólne.
Nie widziałem żadnego wartościowania.
Jeżeli zgodzimy się, że większego wsparcia wymagają „słabsi” to jak rozwiązać problem tych zdolniejszych?
Oni też mają prawo do rozwoju swoich talentów.
Co proponujesz?
Miałem zamiar odpowiedzieć na komentarz demonki ale zrobiłaś to za mnie mimo, że mnie do tego samego worka włożyłaś.
Pocieszę Cię, że taka postawa nie jest dziedziczna ale nie będę już wracał do historycznych uwarunkowań.
Moi rodzice mają podobne poglądy.
Jak się pojawiły zamknięte osiedla to zaraz piękne mieszkanie sprzedali i się do getta przeprowadzili.
Już po napisaniu mojej odpowiedzi pojawił się komentarz demonki.
Ni podzielam jej poglądów.
Uważam że gdyby opisany kolega siedział z kim innym to może by w kryminale nie skończył.
Ale zgadzam się z ostatnim fragmentem jaj wypowiedzi.
Potrzebujemy szczęśliwych fryzjerów, kelnerów, krawców, ślusarzy, hydraulików, a nie kolejnych magistrów sadzenia drzew zielonym do góry, którym wmówiono, że MUSZĄ się uczyć.
„Uważam że gdyby opisany kolega siedział z kim innym to może by w kryminale nie skończył.” Ha, ha, ha:))))
Przepraszam jesli nieuwaznie czytam. Pytasz co proponuje?
Nie mam pojecia. Wysypu prywatnych szkol i wyscigu szczurow od kolyski juz sie nie da powstrzymac. Co nie znaczy, ze trzeba zaprzestac dyskusji na ten temat.
Przepraszam tez za wlozenie Cie do jednego worka z Demonka. Tylko w tym jestescie podobni, ze Ty napisales: „Nie ma dzieci nieutalentowanych” a Demonka, ze mozna sie pouczyc i dostac piatke. Otoz sa dzieci nieutalentowane i nie kazdy nauczy sie na piatke. Wie to kazdy belfer:) Dlatego jesli chodzi o wsparcie dla slabszych, to nie widze mozliwosci wspierania intelektu, tu nie oszukasz natury. Inteligencja to po prostu chemia i biologia, liczby: komorek nerwowych, gestosci polaczen miedzy nimi, grubosci ciala szarego czy jak mu tam. Staje na rzesach, zeby nauczyc tych slabszych, tak juz mam, ze mi szkoda ich, ale wierz mi, okrutne porownanie, to po prostu jak Fiaty 125p i Leksusy, zupelnie inne szybkosci. Nie ma wiec sensu w klasach gdzie Fiaty z Leksusami sie ucza, uskuteczniac wysokiego poziomu. Podzial na klasy zdolne i mniej zdolne prowadzi do tego co powyzej opisalam. Korzystniej i dla jednych i dla drugich razem sie bawic, grac w gry zespolowe, uczyc niezbednych podstaw, empatii, wrazliwosci na innosc, poznawac reguly zycia w spoleczenstwie itp. Aspirujacy rodzice i tak wyksztalca Leksusy, prawdziwe Leksusy same rwa sie do przodu. Jaka korzysc z tego dla slabszych? Leksusy beda „wychowane” i uwrazliwione na tyle, by nie gnoic slabszych. To sporo w porownaniu z tym, co mamy teraz.
Przepraszam Demonko, ze sie przyczepilam do twojego brata. Pewnie jest fajnym chlopakiem.
Twojego:)
„Uważam że gdyby opisany kolega siedział z kim innym to może by w kryminale nie skończył.”
Tego nawet mi się nie chce komentowac, ale dobrze przynajmniej, ze zgadzamy się w kwestii szczęśliwych fryzjerów itd – im więcej zgodności w narodzie, tym większa szansa, ze kiedyś coś się zacznie zmieniać na lepsze.
Co do pozostałych spraw, to chyba po prostu będziemy musieli sie „agree to disagree”. Dodam tylko, że wbrew temu, co mi się imputuje, nie uważam, że na słabszych uczniach należy położyć laskę i zostawić ich samym sobie. Nie zgadzam się natomiast z tym, że wszystkie Lexusy same wyrwą do przodu i będą tak pruć niezaleznie od warunków. Nie wyrwą. Im tez trzeba pomóc. Nawet najlepszy Lexus potrzebuje przeglądów technicznych, konserwacji, odpowiedniego paliwa – bo inaczej przez parę lat pojeździ lepiej od fiacika, owszem, ale potem padnie. A skoro już pojawiła się metafora motoryzacyjna, to chyba dla dobra gospodarki powinniśmy dążyć do tego, żeby jak najlepiej wspierać Lexusy i budować ich coraz więcej – a nie opierać swojej przyszłości wyłącznie na Fiatach 125p.
demonka
Sorki ale już tak mam.
Poczucie humoru jest silniejsze odemnie.
Oczywiście, że się nie zgodzimy ale każdy skorzystał.
Prawda?