Cena motywacji
Wszyscy są dziś bardzo interesowni, nie tylko uczniowie. Motywacja wewnętrzna – uczenie się dla wiedzy, dla wyższych celów – na większość osób nie działa. Człowiek chciałby mieć korzyść z tego, co robi.
Córka wraca zachwycona od logopedy, ponieważ na każdych zajęciach dostaje od pani cukierka, a czasem nawet dwa. Nie lubi za to lekcji angielskiego, gdyż tam nic nie dostaje. Wprawdzie i tu, i tu otrzymuje cenną wiedzę, jednak cukierka nic nie przebije. Nie ma co się oszukiwać, bez drobnego prezentu wiedza nie wchodzi do głowy.
Rodzice wiele by dali, aby ich dzieci nie zaniedbywały nauki. Niektórzy nawet płacą za oceny, podwyższają kieszonkowe albo fundują drogie prezenty za wyniki w nauce. Jednak płacenie bezpośrednio dziecku się nie sprawdza. Najpierw wystarcza cukierek, a po jakimś czasie trzeba by kupić drogi samochód, aby potomek wziął się do solidnej nauki.
Warto jednak płacić pośrednio. Przecież logopeda nie kupuje cukierków za swoje, lecz za pieniądze rodzica. Także dentysta daje małemu pacjentowi upominki, za które zapłacił z pieniędzy, jakie wyłożył rodzic. A moja córka uwielbia dentystę właśnie z powodu owych prezentów. Nie ma dla mnie znaczenia, że to ja za wszystko płacę, liczy się bowiem efekt – dziecko z radością biegnie do logopedy, dopytuje się, kiedy pójdzie do dentysty. Dzieje się tak, ponieważ jest właściwie motywowane: cukierkami, upominkami itd.
Motywacja jest szczególnie potrzebna uczniom. Nieraz ogarnia mnie przerażenie, gdy widzę, jak licealiści marnują czas. Siedzą na lekcjach, ale z nich nie korzystają. Pięć osób na krzyż w klasie chłonie wiedzę, nabywa umiejętności, a reszta z łaski otworzy zeszyt. A gdy proszę o zapisanie tematu i sporządzenie notatki, to się na mnie obrażają. Gdy odwołuję się do motywacji wewnętrznej, to patrzą na mnie jak na mieszkańca innej planety. Tutaj liczy się przecież co innego – natychmiastowa korzyść. Gdy nie ma tej korzyści, większość uczniów nie widzi potrzeby, aby się uczyć. Przydałaby się motywacja konkretna, np. pieniądze za wyniki. Państwo daje stypendia, czyli pieniądze, to i rodzice mogą.
Przypuśćmy, że rodzice wpłacaliby do klasowej kasy po 100 zł miesięcznie. Każde dziecko miałoby szanse odzyskać te pieniądze, a nawet zarobić. Uczniowie otrzymywaliby punkty za naukę. Po miesiącu nauczyciel przeliczałby punkty na pieniądze. Suma wszystkich punktów to 100 procent, czyli np. 3000 zł. Punkty danego ucznia to ułamek tej sumy. Okazałoby się, że jedno dziecko pozyskało w danym miesiącu pięćset złotych, a inne tylko dziesięć. Wszystko zależałoby od wyników. Za miesiąc kolejne rozliczenie i kolejna szansa na lepsze oceny oraz związane z nimi pieniądze.
Jako rodzic na pewno wszedłbym w ten układ i zainwestował 100 złotych lub inną wspólnie ustaloną kwotę. A dziecku – gdyby prosiło mnie o większe kieszonkowe – powiedziałbym, aby zarobiło solidną nauką. Niech się stara, przecież co miesiąc czeka na nie premia. A gdyby się nie starało, niech ma świadomość, że pieniądze taty wędrują do obcego dziecka, które zasługuje na nie bardziej.
Jest w tym pomyśle sporo materializmu, ale też dzieci są bardzo interesowne. Część z nich za darmo nie weźmie książki do ręki, zeszytu nie otworzy i słowa nie zanotuje. Nie ma co idealizować, że dzieci powinny się uczyć, bo wiedza to klucz do mądrości. To na nic. Cukierek od logopedy, upominek od dentysty i pieniężna premia od nauczyciela – tylko to naprawdę działa. Inaczej jest jedno wielkie marnowanie czasu, siedzenie w szkole i pierdzenie w stołek. Gdyby rodzice to wszystko widzieli, to płakaliby z żalu, że ich dzieci są takie niemądre.
Komentarze
Gdyby potraktować Pana wpis na poważnie- włos się jeży. Gdyby potraktować go jako ironiczno- przewrotny, włos także się jeży.
To jest opis bezradności szkoły, koncepcji nauczania i wychowania ludzi- przyszłych dorosłych podejmujących decyzje ważne dla kraju i następnych pokoleń. Jesteśmy w matni?
Gdyby pójść tą drogą… Dostrzegam ryzyko niesamowitego nasilenia zachowań rywalizacyjnych, rezygnację ze współpracy – kolega to konkurent (to moje!, mnie się należy!), kradzieże i wymuszenia (tyle kasy w szkole!), wzrost konsumpcji substancji (trzeba odreagować stres), problemy z samooceną (i brakiem kasy) u uczniów ze słabszymi możliwościami intelektualnymi, chęć dokopania temu , co najczęściej zgarnia pulę (patrz schemat: jeden zdolny uczeń kierowany na wszelkie możliwe konkursy i jego pozycja społeczna wśród rówieśników). No i radość rodziców, że tak małym kosztem można się wykpić od żmudnego budowania motywacji. Zgodnie z tym, co pisze Aronson, skuteczne są właśnie małe nagrody. Stwarzają szansę na docenienie a jednocześnie budują motywację wewnętrzną „bo przecież nie uczę się dla tej nędznej nagrody!”. Biada rodzicowi, który nie sprosta regularnym wpłatom!(i trzeba będzie potomka wycofać z programu nagradzania). A tak na poważnie. Znam rodzica, który wypłatą motywuje dziecko do chodzenia na niedzielną mszę z rodziną (bo jako nastolatek się buntował i nie chciał). Pozdrawiam Gospodarza. Jak Pan wpadnie na równie łatwe dla rodziców sposoby proszę szybko o nich poinformować! Moja córka ma tylko czwórki może przy „właściwej” stymulacji miałaby same szóstki – bardzo lubi zakupy!
Raczej poszedł bym w kierunku, motywacji a dobrych emocji, chcemy je kupować za pomocą podarunków prezentów ? okej można zrobić to prościej, i taniej materialnie. np. zrobić coś co dziecko jak w przykładzie lubi np. magiczną sztuczkę, pokazać coś nowego. Maym dobre emocje kojarzone z daną sytuacją a o cenie nie ma mowy.
Jest to genialne w swej prostocie. Tak jest, jesteśmy w matni i to nie tylko pod względem bezradności szkoły, braku koncepcji wychowania oraz percepcji jakości kształcenia. Do tego dochodzi kryzys wartości, upadek zdolności dyskutowania i rozstrzygania społecznych sporów.
Jak widać, krzyże w klasie nie pomagają (w Sejmie, zresztą też nie), a pomysł Gospodarza przynajmniej jest uczciwy, jasny w przekazie i dałby młodzieży kurs ekonomicznego myślenia, dbania o własny interes, a także poczucie zdrowej rywalizacji – a co najważniejsze, przekonanie, że inwestycja w naukę jest najbardziej opłacalnym przedsięwzięciem.
Masz rację „owal40”, że włos na głowie się jeży, ale nie wiem, która forma „demoralizacji” jest w tej sytuacji gorsza.
Pozdrawiam.
Niestety Gospodarz ma rację. Dzieci i młodzież bardzo często nie ma motywacji do nauki, chłonięcia wiedzy. Teksty „robisz to dla siebie, swojej przyszłości” są dla nich puste, bo niedotykalne na razie, bliżej nieokreślone. Chcemy mieć coś, co znamy. Nie gramy przecież w konkursy, w których nie wiadomo co jest do wygrania. Oczywiście wymyślony przez Gospodarza system nagradzania to sarkazm i scenariusz skutków przewidziany przez Margolę jest wysoce prawdopodobny.
Nie ma chyba dobrego systemu, nie demoralizującego. To znaczy jest, ale poddają się mu tylko małe dzieci: są grzeczne i się pilnują, gdy mają w perspektywie „słoneczko” na tablicy grzeczności albo kolekcję kolorowych kulek, która się zwiększa wraz z upływem „grzecznych” dni.
No tak, świat dorosłych odgrywany przez dzieci jest tragiczny. Chyba dlatego, że do bólu prawdziwy.
Pozdrawiam
Refleksje Gospodarza przypomniały mi pierwszą część pamiętników Eliadego – „Zapowiedź równonocy”. Autor opisuje swoje szkolne lata i rywalizację między uczniami o to, by wiedzieć jak najwięcej. Opisuje, jak zarywali noce, by uczyć się kolejnych (!) języków, czytać stosy książek, by potem móc błysnąć przed innymi. Za zdobywane gdzie popadnie grosze zamawiali książki – nowości z zagranicy.
Eliade pisze, że wyćwiczył sobie nawet zwyczaj spania krócej niż 5 godzin na dobę (próbował zejść do trzech), by nie tracić cennego czasu.
Ciekawe. Młodzi ludzie, którzy zdobywali wiedzę z wewnętrznej potrzeby, bo była dla nich wartością samą w sobie.
Nie jest to wyraz tęsknoty za dawnymi czasami, gdyż nie wiem , czy było lepiej, wiem tylko, że było inaczej, vide: „Nie mów: Co to się stało, że dni dawniejsze były lepsze niż obecne? Bo nie z mądrości o to pytasz” 😉
Tak zawsze było, jest i będzie, że to co narzucane nigdy docenione nie będzie. Wystarczy okupacja i zakaz nauki, a młodzież sama będzie organizować dokształcanie po strychach i piwnicach, na zasadzie przekory i walki z wrogiem 😉 .
Poza tym. Jeszcze jakiś czas temu wykształcenie kojarzyło się z lepszym startem w życie, przebiciem pozycji, którą uzyskali rodzice. „Ucz się, a będzie tobie lepiej niż nam”. A jak to jest obecnie?
I nie życzę sobie stwierdzeń typu „porażka szkoły, bo nie zainteresowała”. Porażką jest stwierdzać, że to co dobre wymaga kabaretowej oprawy. Wielu z nas zażywa gorzkie lekarstwo z samego faktu, że nam pomoże. Nie potrzebujemy cukierków czy plusików od lekarza. Mamy świadomość. Najwidoczniej coś się stało w rodzinie i społeczeństwie, że młodzież takowej nie posiada. No, chyba że stwierdzimy, że twór zwany szkołą jako jedyny działa na dzieciaki, gdyż inne instytucje, z rodzinną na czele, już dawno się poddały.
Nie sposób się nie zgodzić niestety.
Ja szastam plusami, pochwałami, a w szczególnych przypadkach kończe lekcje 5min. wcześniej. Niby niewiele, ale jednak na większość uczniów działa. Mają poczucie zdobycia czegoś na każdej lekcji, a nie tylko co jakiś czas.
Na szczęście od paru lat nie żądaja więcej, więc nie jast tak żle- nie chodzi tylko pieniądze.
Ja to płacę moim córkom za wyniki w nauce. Są wyniki, są pieniądze. Za czwórki daję już od dziesięciu złotych, w zależności od przedmiotu. Polski i Angielski są na pierwszym miejscu. Zaraz potem matematyka. Religia i Historia niestety nie są płatne… Wszyscy się z tym w domu zgadzamy i jest okay. Zaznaczyłem jednak dziwewczynom, że zawsze możemy odstąpić od tego systemu i nie dawać pieniędzy za oceny. Nigdy nie usłyszałem żadnego narzekania na szkołę, czy naukę.
Na pewno nigdy nie zaplace zadnemu z moich dzieci za jakies stopnie.Jak sie nie chcesz uczyc, to idz do pracy, oto moje motto i tego sie bede trzymal. Pozdrowienia dla Gospodarza tego dziwnego bloga.
Ponaglenie z sądu pisze:
2009-12-04 o godz. 18:39
Czemu nie płaci Pan za historię?
Uważam to za chory pomysł. Jeszcze nie wszystko na tym świecie kręci się wokół pieniędzy, czego my, nauczyciele, jesteśmy często dobrym przykładem. Nie wolno nauczać od małego, że w całym życiu chodzi tylko o pieniądze. W ten sposób nawet na dłuższą metę unieszczęśliwimy je, bo olbrzymia większość nie będzie miała tylu pieniędzy, ile chciałaby. Do tego spotkają się nieraz z sytuacjami, gdy zachowanie nie będzie nagradzane finansowo. I co? Poczują się nieszczęśliwi?
Wychowywanie i nauczanie polega też na wyrabianiu w nich cech odpowiednich.
Nie rozumiem tez problemu z niechęcią do notowania i pisania. Nie chcesz – twój problem. To nie pisz. Ja stosuje tę metodę już w gimnazjum. Na nauce ma zależeć uczniom, a nie nauczycielom i rodzicom. Nie uszczęśliwiam nikogo na siłę.
nie chcesz uczyc, to idz do pracy, oto moje motto i tego sie bede trzymal.
I ja też, wąsów sobie ogolić, nie pozwolę.
A jak moje, na bandytów będą rosły, to też im przeszkadzać nie będę.
A może nie dla „wsiech” jest wiedza? Kształcąc na siłę deprecjonujemy ją, wulgaryzujemy, dając jej namiastkę, oszukujemy. Już nie tylko można zdać maturę ledwo umiejąc czytać, ale zostać także magazynierem – mgr-em prawie dowolnego kierunku.
A u mojej córki na angielskim pani rozdaje cukierki. I córka bardzo lubi zajęcia, chodzi czwarty rok. Może powinien Pan zasugerować to nauczycielowi angielskiego :)?
Sama nie płacę za wyniki w nauce. Dzieci mają być wdzięczne, że chcemy wywalać potężną kasę na ich kształcenie.
No dobra, Parker. Nie znamy się, ale ci odpowiem. Ponieważ historia do niczego się we współczesnym życiu nie przydaje. Dobranoc.
Jestem nauczycielką oprócz tego, że uczę, czyli prowadzę lekcje / muszą być ciekawe, bo na innych uczniowie marnują czas/, sprawdzam mnóstwo prac,staram się wychowywać, choć to zadanie rodziców, rozmawiam, tłumaczę jak i dlaczego,organizuję zabawy dla dzieci, dni patrona, bo tego życzy sobie dyrektor szkoły, robię diagnozy, omawiam je, przygotowuję sprawozdania, mnóstwo sprawozdań, chodzę do kina, teatru, muzeum/ bo niektórzy uczniowie nie byli tam z rodzicami/ jeżdzę na wycieczki/ bo lubię/ , zbieram na to wszystko pieniądze od rodziców, to jeszcze mam być bankierem dodatku motywacyjnego dla ucznia? Dziękuję, ale nie!!!! Po prostu nie dam rady!
Gospodarz pisze:
„Jest w tym pomyśle sporo materializmu, ale też dzieci są bardzo interesowne. Część z nich za darmo nie weźmie książki do ręki, zeszytu nie otworzy i słowa nie zanotuje. Nie ma co idealizować, że dzieci powinny się uczyć, bo wiedza to klucz do mądrości. To na nic. Cukierek od logopedy, upominek od dentysty i pieniężna premia od nauczyciela – tylko to naprawdę działa”.
Panie Gospodażu! Dzieci są materialistami, bo taka jest norma rozwojowa.Tak ma być. Wiek przedszkolny – a w tym wieku jest chyba Pańska córka – to w rozwoju moralnym dziecka czas zasady realizmu moralnego: „Dzieci traktują zachowanie zgodne z regułami jako instrument do uzyskania nagrody (…), dla dziecka liczy się jedynie wielkość materialna czynu. Stąd w badaniach Piageta nad ocenami moralnymi, dzieci uważały, że gorsze było dziecko, które przez nieuwagę stłukło kilka filiżanek od tego, które chcąc ukraść konfitury, stłukło tylko jedną” (Harwas – Napierała, 2005).
Tyle,że dziecko dorastając, przechodzi na kolejne etapy rozwoju moralnego. Jeśli rozwój przebiega prawidłowo (wg książek psychologicznych) to ma szansę jako dorosły kierować się zasadą np: „doskonalę się, bo cenię u ludzi mądrość a mądrzy ludzie potrafią zmienić świat na lepszy. Chcę być takim człowiekiem”. Może to,że wielu uczniów nie ceni wiedzy, nie wynika z ich materializmu jako cechy charakteru, ale z zatrzymania się na drodze rozwoju moralnego.
„pieniężna premia od nauczyciela – tylko to naprawdę działa”.
Jest Pan pewien? A jeśli nawet, to czego to dowodzi?
Przepraszam za tego „Gospodaża” ale bardzo mnie poruszyły Państwa wpisy!
@Ponaglenie z sądu
Dzień dobry.
To prawda,znajomość historii wielu życiom jest zbędna.
Dzień dobry
Nie ma sensu płacić za stopnie z języków. Lepiej zapłacić za bilet, by gdzieś pojechały. Tutaj, na ulicach ukraińskie rodzeństwo – chyba z sześć sztuk w przedziale wiekowym 3 – 12 lat – gra na akordeonach refren z „Na falach Dunaju”. Nie dość, że zarabiają na siebie to całkiem dobrze już mówią po polsku.
Pozdrawiam
@parker
Do widzenia Parker, do widzenia. Odkładamy długopisy i wychodzimy z sali.
…i saksofonu nie zapomnij zabrać. Jest na dole u woźnej.
Sprawa jest ogromnie ciekawa, propozycja okropnie makiaweliczna, ale koniec końców dosyć skuteczna i nierealna zarazem. Trudno by przecież wymagać od mniej zamożnych rodziców płacenia podatku motywacyjnego, gdy już podstawowe opłaty bywają dla nich kłopotliwe. Co do badań Piageta, na pewno są ciekawe poznawczo, natomiast czy aby na pewno możemy z nich zrobić „prosty” użytek? Czy nie będzie to popłynięcie z prądem, który mimo wszystko winno się „łamać”? Swoją drogą, z nauki w szkole podstawowej, w gimnazjum i późniejszych etapach o ile dobrze pamiętam, niewiele wynika, to znaczy, rzadko trafia się na grupę młodych intelektualistów (komentuję przypadek Eliadego), którzy sprawiliby, że wiedza stałaby się „użyteczna” już teraz. Z tym trzeba poczekać do (studiów, innej dorosłości), kiedy nagle (sic!) każdy brak w wiedzy stanie się powodem zawstydzenia. Podam złośliwie przykład historii, jako że uznano, że jest ona współcześnie zbędna: dziennik telewizyjny mówi o zbrodni katyńskiej, a „niezmotywowany” zastanawia się, kto tam zginął i kiedy, (za co?!) Motywacja do nauki wynika z pewnej specyficznej formacji młodego człowieka, a nie z korzyści z nauki wynikających – w innym razie będzie raczej płonna i powierzchowna, co nikomu korzyści(!) nie przyniesie… Pozdrawiam Gospodarza!
Ponaglenia z sądu
Że też na kartę rowerową trzeba egzamin zdać, a na prokreację żadne papiery nie są potrzebne.
Wydaje mi się, że dużo skuteczniejszym (choć niekoniecznie tak do końca dobrym) sposobem jest wtłoczenie dziecku, jak to fajnie być czasem najlepszym. Potem to już żaden cukierek ani pieniądz nie przebije satysfakcji, jaką się ma z otrzymanej 5. Sprawdzone.
A co wtedy, gdy to dziecko z piatkami nagle ci sie zapyta, czemu ty tatusiu jezdzisz takim starym samochodem, a ten moj kolega, wiecznie na trojkach albo jeszcze gorzej, zawsze jest odbierany przez rodzica w audi A6? Odpowiedz wtedy brzmi: poniewaz jego rodzic jest bardziej finansowo zaradny niz ja. Naturalne pytanie wtedy od dziecka jest:To po co ty mi kazesz byc najlepszy, skoro sam nie jestes najlepszy? Wszystko jest wiec wzgledne i cale to dywagowanie na temat wynikow w nauce przestaje miec sens. Bo jak moje dziecko skonczy szkole z bardzo dobrymi wynikami, to wcale mu to nie gwarantuje ani zdobycia dobrej pracy, ani zarobienia na zycie na przyzwoitym poziomie. To musi sobie akurat wymyslec na nowo, niezaleznie od tego czego nauczyl sie w szkole.
@parker
Oj Parkerze, uparciuchu jeden. Zawsze chcesz, żeby twoje było przed moim. Może weźmiesz swój instrument, pójdziesz do dużego pokoju i zagrasz swojej rodzince jakąś serenadkę, odprężysz się, a nie tak…ciągle na tym blogu wisisz.
„”A co wtedy, gdy to dziecko z piatkami nagle ci sie zapyta, czemu ty tatusiu jezdzisz takim starym samochodem, a ten moj kolega, wiecznie na trojkach albo jeszcze gorzej, zawsze jest odbierany przez rodzica w audi A6? Odpowiedz wtedy brzmi:(…)” Nie jestem pewien, ale prawidłowa odpowiedź musi zawierać przemyślenie, czy aby na pewno tata kolegi „jest lepszy” bo jest bardziej „finansowo zaradny”. Jeśli tak, to dyskusje na temat wiedzy jako o czymś naprawdę ważnym należy porzucić, a zająć się dyskusją nt. „jak w sposób wystarczający uczynić wiedzę narzędziem finansowej zaradności”. To trudny wybór…
Aldi, nie denerwuj się! Nie rób wszystkiego, jak ci każą, zwolnij tempo. A zobaczysz, że pojawią się inni,którzy wykonają te prace za ciebie.
Parker sie nie zna. Nie wiem o co mu chodzi z tą kartą rowerową, bo aktualnie nie wymaga się już tego typu dokumentu przy poruszaniu się w obrębie terenu szkolnego, oraz na wszelkich drogach przyosiedlowych, czyli tam, gdzie młodzież głównie jeździ na jednośladach. Wiem, bo prowadzę odpowiednie kursy. Pozdrawiam.
Czytając powyższy blog – CENA MOTYWACJI – cofnąłem się myślami do moich lat dziecięcych. Jak to było ze mną. Gdy byłem małym chłopcem. Codziennie musiałem chodzić do kościoła służyć do Mszy Św. bo tak matka mi nakazywała Męczyło mnie to chodzenie do kościoła bez przerwy, bo trzeba było wstawać z rana o godz 6-tej. Nie mam się tu czym chwalić . Ale z wielkim zadowoleniem leciałem do kościoła gdy wiedziałem że będzie Chrzest dziecka , lub ślub Młodej Pary . W tym czasie to już była wielka radość iśc do koscioła bo wiedziałem ze napewno dostanę jednego lub kilka franków za usługę przy tej uroczystości /działo się to we Francji/
Wstydzę się dzisiaj takiego zachowania, ale nie wstydzę sie pisać o tym prawdy.
Wiedza powinna być wartością, a dzieci wdzięczne za okazje do nauki. Cos takiego wyczytałem z kilku komentarzy. Nieprawda. Samozadowolenie rodziców i nauczycieli. W szkole uczy sie pierdół i taka jest prawda. Jak wspomniał autor w innym wpisie to kiepska podstawa programowa bardziej mu przeszkadza niz najgorszy uczeń i rozumiem go – bo ze szkoły jedyne cenne rzeczy które wyniosłem przekazali mi nauczyciele poza programem kształcenia. Pisałem wiersze na lekcjach geografii, wiersze mam do dziś straconej wiedzy mi nie brak. Dlaczego uczeń miałby byc frajerem i posiadać motywacje wewnętrzna przy braku nawet długoterminowej zewnętrznej? Za angażowanie się w takie inwestycje szef by mnie zwolnił.
Ilu z Was drodzy „dorośli” nauczyło się języka bo miało taka ochotę, nie dla lepszej pracy, przeczytał tomik poezji, książkę historyczną, dowiedział czegoś o geografii Polski nowego, przejrzał postępy nauki w dziedzinie biologii, chemii, fizyki – w jednym roku? A dlaczego powiedzcie mi będzie to rzecz wspaniała gdy uczeń nagle zapragnie rozwijać sie w e wszystkich tych kierunkach na raz? Dla mnie bedzie to uczeń naiwnie głupi – który nie rozumie jeszcze że nie da się byc wszędzie i robić wszystkiego, a sukces odniosą ci którzy w tym co robia bedą najlepsi – nikt ich nie bedzie pytał informatyka, prawnika, lekarza ani kierowcy cieżarówki o historie Wojen punickich i położenie Kyzuł-kum – nie wierzycie to sami cos o nich teraz z głowy powiedzcie.
A jesli wiedza będzie mu wewnętrznie potrzebna sam po nią sięgnie. Jeśli ucznia interesuje biologia to sie jej uczy i ma taka potrzebę. A jak jej nie ma cóż takiego traci?jak mu powiecie ze traci stówę pewnie sie za to zabierze.
No Oen – tu się z Tobą zgadzam. Wyjściem jest, jak w cywilizowanych krajach, możliwość wyboru przedmiotów (może być wg jakiegoś klucza) i ich poziomu.Tak żeby np. w liceum uczeń nie mial 17 obowiązkowych przedmiotów, w tym iluś „michalków” (np.WOK,PO, przedsiębiorczość itp.) uczonych w jakichś śladowych wymiarach typu 1 godzina tygodniowo), a jakieś 3 do 6.
„Teksty ?robisz to dla siebie, swojej przyszłości? są dla nich puste” – Ja tak uczyłem się całe liceum i szkołę, moi rodzice do niczego mnie nie zmuszali, a jak nie chciałem to nie musiałem chodzić, i to był super system bo chodziłem do szkoły bo lubiłem tych ludzi z którymi się uczyłem te chwile wspólnie spędzone, to było to co mnie motywowało i uważam że to świetna recepta na motywacje.