Magister w dwa lata, matura w rok
W gazetach ekscytujące informacje o likwidowaniu fikcyjnych kierunków studiów, a obok reklama wyższej szkoły, która produkuje magistrów. Opisy afer mnie nudzą, a reklama przyciąga wzrok. „Masz maturę?” – pyta uczelnia. I podpowiada, co robić: „Gwarantujemy tytuł magistra w dwa lata”. Zajrzałem na stronę internetową, aby zobaczyć, kto wykłada. Nazwisk nie ma, tylko zapewnienie, że kadrę stanowią „uznani w Polsce wykładowcy”.
Jeśli „uznani wykładowcy” potrzebują dwóch lat na zrobienie z maturzysty magistra, to ile czasu potrzebują dobrzy nauczyciele, aby absolwentów gimnazjów przygotować do matury? Mam to szczęście, że pod moje skrzydła trafiają ambitni i utalentowani uczniowie. Czasem w pierwszych miesiącach nauki organizuję im sprawdzian, który w rzeczywistości jest maturą. Okazuje się, że zdają ją (na różnym poziomie, ale zdają) wszyscy. Niektórzy ocierają się o minimum, ale większość osiąga przeciętny wynik. Cała nauka w liceum to jedynie poprawianie wyniku, który jest pozytywny już na starcie.
Jeśli komuś zależy na wysokim wyniku matury, to nauka w liceum ma dla niego sens. Jeśli jednak mu nie zależy, a chciałby tylko zdać, to właściwie mógłby przystąpić do egzaminu w dowolnym momencie, choćby w połowie pierwszej klasy. Wystarczyłoby, aby poznał procedurę egzaminu, wypełnił oświadczenie i może zdawać.
Nie oszukujmy się, rozwijające są tylko żłobek i przedszkole, natomiast celem szkół i uczelni jest dostarczenie świadectwa zdania kolejnych egzaminów. Niczego innego się od nich nie oczekuje poza tym, aby zagwarantowały zdanie egzaminów. Można narzekać na uczelnię, która reklamuje się w prasie, że gwarantuje magistra w dwa lata. Jednak takie właśnie są oczekiwania studentów. Najważniejsze, aby było szybko i nie zajmowało wiele czasu.
Nie tylko uczniowie i studenci oczekują, że nauka będzie trwała jak najkrócej. Także nauczyciele podczas kursu doskonalenia zadają prowadzącemu pytanie, czy można spotkanie skrócić. Gdy dwadzieścia godzin robi się w pięć, ludzie są szczęśliwi. Wszyscy oczekują, że spotkania będą trwać cztery razy krócej, niż to wynika z oferty.
Uważam, że powinniśmy uczniom pozwolić na ekspresowe zdawanie matury, a studentom na zdobywanie tytułu w tempie błyskawicznym. Niech zdają, biorą papiery i robią w życiu, co chcą. Prawdziwa nauka zaczyna się po skończeniu nauki, tj. po zdobyciu tytułów i dyplomów. Dzisiejsze szkoły i uczelnie – poza nielicznymi wyjątkami – tylko przeszkadzają ludziom w rozwijaniu się. Przetrzymują uczniów i studentów, którzy – powtarzam – już na wejściu potrafią przeskoczyć wyznaczoną dla nich poprzeczkę. Skoro nie można podnieść poprzeczki, trzeba pozwolić skakać przez nią każdemu, kto czuje, że już potrafi.
Komentarze
Jestem za podniesieniem poprzeczki. W przypadku matematyki egzamin na poziomie podstawowym ma moim zdaniem odpowiedni stopień trudności, natomiast na poziomie rozszerzonym jest za łatwy.
Przyznaję, że nie nie znam szczegółowo aktualnych wymogów, które należy spełnić aby dostać się na określony kierunek studiów, określoną uczelnię. Może ktoś się na ten temat wypowie.
Moja córka broni za kilka dni dyplom magisterski na Budownictwie. Przez pięć lat ciężko pracowała, miała ileś tygodni praktyk, od pół roku pracuje na budowie. I gdyby było rzeczywiście tak, jak Pan pisze, że studia niczego nie uczą, to nie życzeę Panu mieszkać w domach wybudowanych przez takich inżynierów i chodzić po zaprojektowanych przez nich mostach. Córka po paru miesiącach pracy koordynuje budowę i nadzoruje ludzi. Oczywiście, że na dochodząco jest kierownik budowy, który bywa czasem raz na tydzień, a czasem codziennie. Jest też inspektor nadzoru. Ale oni nie kierują ludźmi, nie decydują, kiedy zamówić beton, a kiedy zbrojenie, czy materiały, które dostarczono na plac to te, które zamówiono zgodnie z projektem i który pracownik ma robic jaką robotę którego dnia. I nie sądzę, choć oczywiście uważam, że mam bardzo zdolną córkę, że pięć lat temu, zaraz po maturze, potrafiłaby czytać plany, liczyć wytrzymałość konstrukcji i odróżnić beton od cementu.
Być może to, co w artykule napisano dotyczy uczelni humanistycznych, ale proszę się zastanowić, czy także studiów technicznych, rolniczych albo medycyny.
C.,
mnóstwo ludzi aspiruje do wykształcenia, ale nie do wiedzy. Oczywiście, że potrzebni nam są fachowcy, a takich trzeba uczyć długo i sumiennie. Jednak na rynku edukacyjnym działa wiele uczelni, które oferują dyplom za żaden wysiłek, nie licząc finansowego. Ponieważ nie można tego procesu zatrzymać, może należałoby przywrócić małą maturę (robioną np. w rok) oraz małego magistra (robionego np. w dwa lata). Natomiast rzetelnie zrobioną maturę nazywać dużą maturą, a rzetelnie ukończone studia i zdany egzamin nazywać dużym magistrem.
Piszę o tym, ponieważ oniemiałem na widok reklamy dwuletnich gwarantowanych studiów magisterskich, do tego reklamy umieszczonej tuż obok artykułu o likwidacji fikcyjnych uczelni. Jedne uczelnie padają, są rozwiązywane, a inne już ostrzą sobie zęby na ich studentów.
Pozdrawiam
DCH
Przypomniało mi się, co opowiadał znajomy, który już został magistrem. Chce zostać też doktorem, a to wymaga wysiłku. Zaproponowano mu doktorat za pieniądze, pracę napisze sam promotor, nawet nie trzeba z nim się spotykać przed obroną. Wystarczy zapłacić. Pieniądze właściwie nieduże, a tytuł doktora gwarantowany. I znajomy ma dylemat, czy ryzykować, robiąc doktorat prawdziwy (wielki wysiłek, efekt niepewny, trwa to długo), czy zapłacić i wziąć dyplom, a douczyć się po doktoracie. Co robić?
Pozdrawiam
DCH
Przed chwilą obejrzałem w TVN „Teraz my”.
Czy aby ten znajomy magister nie jest obiektem manipulacji ze strony agenta ABW?
Współczuję mu.
Przepraszam . Miałem na myśli CBA polującego na rzeczywistych, czy też potencjalnych łapowników na tamtej uczelni. ABW, to ci od podsłuchów, o których też głośno
Chyba wybrałam złą uczelnię – nie tylko nie gwarantują tytułu magistra przy zapisie na studia, ale jeszcze wymagają wiedzy! Skandal!
Odpowiedź jest jedna, normalnie zrobić doktorat. I żadne małe i duże matury i magisteria, podnieść poprzeczkę, obniżyć ilość studentów i maturzystów. Nie potrzebujemy więcej pseudowykształconych osób z papierem który nic nie znaczy.
A może „małą maturą” można nazwać skończenie gimnazjum, a „małym magistrem” licencjat? Tylko, czy wtedy absolwenci gimnazjum nie twierdziliby, że mają maturę, tak jak teraz licencjaci szczycą sie wyższym wykształceniem? A i tak na politechnikach pierwszy rok to wyrównywanie braków w matematyce z liceum. A może uznać, że licencjat to kształcenie na poziomie zawodowych szkół policealnych, ktore dawało tytuł technika?
Wiem o kupowanych pracach – licencjackich, magisterskich, doktoranckich, o Plagiacie, który wyłapuje publikacje „naukowe”, będące kopią lub, w najlepszym razie, kompilacją innych prac. Wiem też, że pracodawcy nie patrzą na to, że ktoś ma wyższe wykształcenie, ale na to, z jakiej uczelni jest dyplom. A tak naprawdę, i tak każdy sprawdzi sam nowego pracownika, a nie będzie polegał na papierach.
Pozdrawiam
Niestety taki proceder istnieje i bynajmniej nie w prymitywnej wersji zakupu dyplomu na bazarze, wszystko zgodnie z prawem, w białych rękawiczkach.
I oczywiście nie jest tak, że to analfabeci z tychże usług korzystają. Po prostu w wielu wypadkach trzeba lub wypada odpowiednim papierem się legitymować, a zdobyć go należy najmniejszym kosztem. Polski system szkolnictwa wręcz zachęca do takich rozwiązań.
W logicznie zorganizowanym społeczeństwie kształcenie powinno być procesem tworzenia elity (zawodowej, intelektualnej, artystycznej itp.) Taki proces zakłada istnienie progów selekcyjnych. W Polsce od szeregu lat systematycznie usuwa się ze szkół rzeczywiste progi selekcyjne, zastępując je fikcyjnymi „egzaminami”. W rezultacie mamy tłum osób z pozornie identycznymi dyplomami i dopiero „samo życie” postawi przed nimi autentyczne progi, które przekroczą tylko nieliczni. W tym sensie diagnoza Autora jest prawdziwa, a przewrotnie zaproponowane wyjście z sytuacji całkiem logiczne. Dawno mówiłem, żeby wręczać habilitacje razem z aktem urodzenia. Swoim studentom mówię, że przyda się im najwyżej 5% tego, czego się uczą – problem w tym, że nie wiadomo które 5%. A przerażenie chwyta mnie wtedy, gdy pomyślę, że gdy za kilka lat będę już stary i zniedołężniały, leczyć mnie bedą koledzy moich dzisiejszych studentów.
Lordjohn
PS. Pozdrawiam Autora, zdaje się ,że kiedyś Go trochę uraziłem
Doradzam zajrzeć na stronę http „szybkimagister”. Już sama nazwa wzbudza co najmniej uśmiech („szybki Bill wraca z Kolorado”). Niektórzy mówią, że wniesienie całej opłaty z góry za magistra, gwarantuje ulgę przy doktoracie. A do pakietu”M+D” przewidywany jest gratis w postaci prawa jazdy.
Witam po dłuższej nieobecności. Rozumiem ironię płynącą z artykułu i pewien sarkazm Gospodarza, bo rzeczywiście te kuriozalne zjawiska „naukawe” w Polsce powodują osłupienie, i chyba jedynym wyjściem byłoby – jak wobec PZPN – zaorać i zacząć od początku.
Jestem przekonany, że gdyby, na kanwie tego artykułu, odbyła się dyskusja telewizyjna, to przemądrzali dyskutanci konstatowaliby, że DCH proponuje likwidację normalnego toku kształcenia na poziomie średnim i wyższym – i jakież nam to przyniesie oszczędności. Na marginesie: wątpię, aby ktokolwiek już zdawał sobie sprawę z potrzeby aktualizacji minimum programowego, promowania „społeczeństwa wiedzy”, konkurencji w nauce itp.
Niemniej jednak, gorąco pozdrawiam.
Ta dyskusja wiąże sie nieco z wątkiem „Czy matura może być jeszcze łatwiejsza” (2009/10/07), gdzie podałem w wątpliwość konieczność zdawania matury przez wszystkich absolwentów a w konsekwencji uzyskiwani dyplomów uczelni. Myślę że dziś mamy do czynienia z nie do końca racjonalnym pędem w kierunku wyższego wykształcenia, jakie by ono nie było. Ostatnio podczas dyskusji na łamach „Dziennika” padł przykład ogłoszenia w którym od kandydata na stanowisko wymagano studiów wyższych, biegłej znajomości angielskiego, obsługi komputera i pięciu lat doświadczenia w zarządzaniu. Niby nic w tym szczególnego, tylko ogłoszenie dotyczyło kandydata na kierownika szaletu. Skoro więc przy tego typu pracach konieczne jest posiadanie tylu papierów to jak można się dziwić że ludzie idą na jakąkolwiek uczelnie, byle tylko mieć papier? To jest jeden z powodów dla których możliwa jest edukacyjna fikcja. W Polsce nie ceni się ludzi bez kilku świstków i nawet do stosunkowo prostych prac wymaga sie ludzi po studiach.
lordjohn,
dziękuję za pozdrowienia. Nie obraziłem się, dyskusja nie powinna obrażać, może najwyżej prowokować do odpowiedzi.
Serdeczności
DCH
Natknąłem się osobiście na dwóch magistrantów. Pierwszy pisał pracę dotyczącą życia i działalności ks. Popiełuszki w czasie gdy dostępne były tylko dwie publikacje o Popiełuszce, tego samego autora. Napisanie pracy polegało na streszczeniu tych książek. Czytałem to osobiście, przecierając oczy ze zdumienia, bo promotor usankcjonował w zasadzie plagiat. Drugi porwał się na przeogromne opracowanie o życiu Stalina i czasach jego rządów, zbierając kilkanaście pudeł książek i artykułów. Obrona tej pracy polegała na sprawdzeniu wiedzy i jej żródeł w przypadku każdego fragmentu złożonego opracowania. Świezo upieczony magister dziękował sobie potem kilkuset godzin poświęconych nauczaniu się wszystkiego, cokolwiek użył do pisania pracy. Obie wspomniane tu prace oceniono notą „dobry”.
Magister w dwa lata? Obawiam się, ze to możliwe, czytając doniesienia o tym, jak to studenci ściągają na egzaminach, kupują prace semestralne i licencjackie, i magisterskie. Okazało się także, w komentarzu Gospodarza, że i doktorat ma swoją cenę. Myślę sobie właśnie o najmłodszej córeczce, tej trzyletniej. Może by Ją doktoryzować już za rok? Niech się biedaczka nie męczy z belframi…
„Nie oszukujmy się, rozwijające są tylko żłobek i przedszkole, natomiast celem szkół i uczelni jest dostarczenie świadectwa zdania kolejnych egzaminów”
Jeśli to również jest Pana celem, jako nauczyciela, powinien się pan wstydzić swojego prostackiego podejścia do kwestii nauki i rozwoju. Właśnie dzięki takim nauczycielom, którzy uważają że jedyną funkcją szkoły jest dostarczenie świadectwa zdania kolejnych egzaminów, zakres wiedzy ucznia który po ukończonym liceum jest żenująco niski.
Już parę dni temu zainteresowałam się ofertą. Napisałam pod wskazany adres mail z zapytaniem, co firma tak na prawdę oferuje – bo że nie jest to tytuł mgr, nie jest dla nikogo chyba tajemnicą.
Kursy? Studium pomaturalne? Strona jest mętna i niewiele z niej wynika. Taką odpowiedź otrzymałam od osoby kontaktowej:
czy coś stało się dla Państwa jasne? dla mnie – nie bardzo.
oj, treść otrzymanej przeze mnie odpowiedzi nie wkleiła się. Poniżej treśc odpowiedzi od Akedemii Komunikacji Społęcznej
i….?
Bzdury, żałosne bzdury.
Cała ta Akademia to prowokacja GW.
Na wszelki wypadek, choć to już chyba po dyskusji, zaznaczam, że ta uczelnia co w „dwa lata magistra robią z każdego”, to PROWOKACJA dziennikarzy Wyborczej. Właśnie przeczytałem, że się oficjalnie przyznali. Można mieć wątpliwości, czy ten zabieg dziennikarski jest moralny, ale daje do myślenia: zgłaszali się już chętni na studia (to oczywiste), ale także WYKŁADOWCY – chętni do pracy na nowej uczelni! Nie sprawdzali żadnej tam legalności, nie mieli wątpliwości co do tych nieprawdopodobnych „dwóch lat” itp. Ale wykładać mogą. To dopiero porażające!
Id i brd,
kamień spadł mi z serca, gdy dowiedziałem się, że to prowokacja GW. Jak okaże się, że połowa negatywnych rzeczy, które nas spotykają, to prowokacja, uwierzę, iż żyjemy w Matriksie.
Pozdrawiam
DCH
Dziwie sie, ze tyle szumu. Zwykly demokratyczny kraj, normalna wolnorynkowa, gospodarka z jej konkurencyjnoscia. Przeciez o tym wszyscy marzylismy w 1989. Nie podoba sie, ze klamia? Alez to istota kapitalizmu. Nie wazne, ze to co reklamuja jest zakazane, albo niemozliwe. Wystarczy, ze klient chce to kupic. Jeszcze nie jedna super reklame wszyscy zobaczymy. Tymrazem prawdziwa. Wyborcza, prowokacja ta, dala wspanialy pomysl nie jednemu specjaliscie od marketingu, glodnemu sukcesow.